28.06.1944 - 09.12.2015

Dr Ireneusz Zatoński

Specjalista medycyny ogólnej. Urodził się w Wołominie. Ojciec Zygmunt (ur. 1912), matka Bronisława z domu Łukasik (ur. 1916). Dwóch braci, Witold (ur. 1942) i Dariusz (ur. 1952), obaj lekarze. Ukończył I LO w Wałbrzychu. W drugiej połowie lat 60. ukończył studia na Wydziale Lekarskim Akademii Medycznej we Wrocławiu. W 1970 r. założył rodzinę z Barbarą, z domu Maćkowiak i jednocześnie rozpoczął pracę lekarza w Węgrach (gmina Żurawina). Kierował ośrodkiem zdrowia do końca życia. Trzech synów: Tomasz (ur. 1971), Marcin (ur. 1977) i Maciej (ur. 1983).

W grudniu mija już 5 lat od śmierci dr. Ireneusza Zatońskiego, którego poznałem 58 lat temu. Wtedy właśnie rozpoczęliśmy wspólnie studia medyczne. Byliśmy w jednej grupie studenckiej. Obaj przyjechaliśmy na studia z tzw. „prowincji”, chociaż Irek pochodził z Wałbrzycha, po którym jeździły jeszcze wtedy trolejbusy. My, osiemnastolatkowie, uwolniwszy się spod kurateli rodziców, zażywaliśmy smaków wolności.

Irek był namiętnym kinomanem. Każdy nowy film oglądał kilka razy i kiedy wybierał się z nami na seans, doskonale znał już fabułę. „Straszył” nas nawet, że zanim dana scena nastąpi, opowie nam o przebiegu fabularnych zdarzeń. Przedpołudniowe seanse nie cieszyły się specjalną popularnością. Siadaliśmy zawsze w ostatnim rzędzie, udając dostojnych, zamożnych panów. A ta nasza filuterność trwała dotąd, dokąd nie rozsierdziliśmy bileterek. Te w ramach „sprowadzania na ziemię”, przesadzały nas na przypisane nam najtańsze miejsca.

W owych czasach wrocławskie tramwaje nie miały zamykanych drzwi. Wskakiwanie do nich w biegu było wyrazem studenckiego szpanu. Tramwaje nie jeździły wówczas tak szybko jak dzisiaj, a naszym ulubionym miejscem wyskakiwania z platformy była obecna ulica Hallera, na wysokości ówczesnego kina „Przodownik”, potem „Lwów”. Drugie miejsce naszych popisów stanowiła obecna ulica Piłsudskiego na wysokości budynku NOT, po czym udawaliśmy się do kina „Śląsk”, posileni wcześniej sałatką jarzynową w nieistniejącym już dzisiaj barze „Tempo”.

Z biegiem lat stawaliśmy się stateczniejsi, działaliśmy w Zrzeszeniu Studentów Polskich. Poważny już student Zatoński został w listopadzie 1968 roku realizatorem pomnika postawionego wtedy przez studentów z okazji 50-lecia odzyskania niepodległości. W owych czasach było to ewenementem i jest to pierwszy chyba w Polsce postawiony z tej okazji obelisk. Stoi zresztą z pięknie odnowioną tablicą przed domem studenckim „Bliźniak” na ulicy Wojciecha z Brudzewa do dzisiaj. W tymże Domu Studenckim nasz bohater poznał swoją obecną żonę dentystkę, która za studenckich lat została wybrana „Miss Dołeczków”, ze względu urocze dołeczki, które pojawiały się na jej twarzy, gdy się uśmiechała. Anatomowie nazywają je „wyciskiem paluszkiem Amora”.

Jako młode lekarskie małżeństwo osiedli w Wiejskim Ośrodku Zdrowia w Węgrach pod Wrocławiem, który okupują do dzisiaj. Dr Basia leczy zęby, a dr Zatoński leczył ciała i dusze mieszkańców gminy Żórawina. Zdarzało się, że niczym weterynarz niósł pomoc lekarską także chorym zwierzętom gospodarskim.

Stojący przy ośrodku dom, gustownie zaprojektowany i wyposażony w eleganckie starocie pochodzące z wrocławskiej giełdy, jest – dzięki pani domu – miejscem spotkań wrocławskich elit, które od wielu lat są zapraszane przez gościnnych gospodarzy. Specjalnością pani doktor Basi jest naszpikowana wspaniałym farszem kaczka. Duży ogród w miesiącach letnich pozwala połączyć rozkosze podniebienia z wsłuchiwaniem się w trele ptaków. A i krowa czasem zaryczy. Tam w Węgrach czas płynie wolniej i jest jakoś spokojniej.

Dom jest ostoją licznej i harmonijnie żyjącej rodziny. Sam pan domu ma dwóch braci lekarzy, z których starszy jest wybitnym onkologiem i wszyscy znamy go jako najbardziej zdecydowanego przeciwnika palenia papierosów. Doktorostwo Zatońscy też dorobili się trzech synów. Najstarszy z nich – Tomasz – przejął rodzinne tradycje rodziców i robi wraz z żoną karierę naukową na wrocławskim Uniwersytecie Medycznym. Pełni tam odpowiedzialną funkcję prorektora ds. współpracy uczelni z otoczeniem i z wielkim zapałem  zabrał się do budowania tradycji historycznej.

Syn Marcin jest geniuszem technicznym. Na podwórko wokół domu zgromadził kolekcję starych, nadszarpniętych zębem czasu samochodów, które stara się przerobić na eksponaty muzealne. Wkrótce na posesji ma się też znaleźć samolot, wyzwaniem jest teraz znalezienie miejsca na lądowisko.

Najmłodszy z synów dr. Ireneusza Zatońskiego – Maciek – odziedziczył po mamie zainteresowanie starociami i zajmuje się etnografią.

Panująca w domu gościnność i rodzinna atmosfera sprawiają, że kryjące się za tym miejscem ciepło, spokój i życzliwość wykraczają dalece poza  granice gminy. Jego gospodarze mogą być przykładem godnym, ale i trudnym do naśladowania. Mimo, że od pięciu lat naszym spotkaniom nie towarzyszą wspaniałe, urokliwe opowieści gospodarza, jego duch i aura, jaką wokół siebie roztaczał w pięknych wnętrzach domu w Węgrach, jest stale obecna. Czujemy obecność Irka i we wdzięcznej pamięci zachowujemy Jego niepowtarzalną osobowość.

Pozostawił czworo wnuków. Najstarszy jest studentem medycyny, bliźniaki kończą w Wigilię 18 lat, a najmłodsza wnuczka ma 6 lat.

 

Krzysztof Wronecki

Zaloguj się

Zapomniałeś hasła?