Skrót artykułu Strzałka

Gdzie potrzebny jest certyfikat covidowy, a które kraje go nie wymagają? Dokąd wybrać się w poszukiwaniu wakacyjnych wrażeń, a które rejony świata lepiej w tym roku omijać z daleka? Sprawdzamy, na co trzeba się przygotować, planując tegoroczny urlop.

Wybierając się na wakacje pamiętajmy, że wirus nie ma wolnego

Tekst Maciej Sas

Fot. Pixabay

Gdzie potrzebny jest certyfikat covidowy, a które kraje go nie wymagają? Dokąd wybrać się w poszukiwaniu wakacyjnych wrażeń, a które rejony świata lepiej w tym roku omijać z daleka? Sprawdzamy, na co trzeba się przygotować, planując tegoroczny urlop.

Obostrzenia, wymagania, badania i certyfikaty – wszystko to może utrudnić tegoroczny wypoczynek. Co prawda epidemia w wielu krajach wraz z nadejściem lata zbiera mniej obfite żniwo, nie znaczy to jednak, że można pozwolić sobie na wszystko, co cieszyło nas w czasie wakacji jeszcze dwa lata temu.

Dokąd najłatwiej, gdzie najbezpieczniej

Zmęczeni trwającą od kilkunastu miesięcy epidemią i spragnieni swobody z nadzieją przyglądamy się ofertom wakacyjnym, szukając miejsca, w którym można by choć na chwilę zapomnieć o SARS-CoV-2 i związanych z nim ograniczeniach. Nie będzie to jednak łatwe i – co podkreślają eksperci – zupełne zapomnienie o nękającym nas koronawirusie może oznaczać poważne kłopoty.

– Nie rozdzielajmy zasad zachowania w czasie wakacji i w czasie pracy albo będąc na urlopie w kraju od tego, co robimy za granicą – i w jednym, i w drugim przypadku trzeba zachować zdrowy rozsądek. Musimy się zachowywać spokojnie i rozumnie, by nic złego się nie stało – przestrzega prof. dr hab. n. med. Andrzej Gładysz, emerytowany specjalista chorób zakaźnych z Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu.

Dokąd się wybrać, by najłatwiej uniknąć ograniczeń i ustrzec się zakażenia wirusem? Adam Karpiński, ekonomista, ekspert branży turystycznej, wykładowca Wyższej Szkoły Bankowej we Wrocławiu nie ma wątpliwości: najłatwiej i najbezpieczniej zorganizować sobie wakacje w Polsce.

– W naszym kraju nie ma wielu obostrzeń, z którymi zetkniemy się za granicą, oczywiście poza noszeniem maseczki w miejscach publicznych – mówi. – Ale nikt nie będzie nas pytał o na przykład paszport covidowy. Kiedy natomiast wybierzemy się za granicę do któregoś z krajów Unii Europejskiej na dłużej niż 24 godziny, musimy mieć taki certyfikat – podkreśla.

Jak działa certyfikat?

Certyfikaty, zgodnie z unijnym prawem obowiązujące od 1 lipca, będą mogły pobrać osoby, które spełniły jeden z trzech warunków:

  1. są w pełni zaszczepione, a więc przyjęły dwie dawki szczepionki lub preparat jednodawkowy; w tym przypadku certyfikat jest ważny od 14. do 365. dnia po podaniu ostatniej dawki.
  2. mają negatywny wynik testu na obecność koronawirusa; w tym przypadku certyfikat jest ważny 48 godzin).
  3. wyzdrowiały po chorobie COVID-19; tu certyfikat jest ważny od 11. do 180. dnia od uzyskania pozytywnego wyniku testu PCR.

Taki unijny Certyfikat COVID (UCC) można znaleźć na Internetowym Koncie Pacjenta (IKP). Trzeba się na nim zalogować (choćby profilem zaufanym), potem w zakładce „Certyfikaty”, wybrać rodzaj certyfikatu, a następnie wybrać: „Pobierz kod QR”. Na koniec wystarczy zapisać dokument na smartfonie czy laptopie albo go wydrukować i… gotowe.

Zagranica zagranicy nierówna

Jeśli nie Polska, to co? Są na mapie Europy kraje atrakcyjne turystycznie, które nie wymagają takiego dokumentu – Albania, Macedonia Północna, Chorwacja i Cypr. – Przyjmują turystów z całej Europy. Najłatwiej, nie mając zrobionego testu, dotrzeć tam samochodem z uwagi na to, że w Czechach, na Węgrzech lub Serbii do 24 godzin, tranzytowo, nie trzeba mieć certyfikatu. Można tam przenocować, ale nie można przebywać dłużej niż 24 godziny – zastrzega Adam Karpiński.

Bez certyfikatu można się też wybrać do niektórych państw poza Europą: do Dominikany, Meksyku czy Kostaryki, a także na afrykański Zanzibar. – Tyle że gdy pojedziemy do kraju, który nas wita z otwartymi ramionami, możemy zostać niemile zaskoczeni przy powrocie, bo może się okazać, że polskie przepisy zmuszają nas do zrobienia testu sprawdzającego – ostrzega ekspert branży turystycznej. W krajach egzotycznych, a więc krajach Ameryki Południowej, Afryki czy Azji korzystamy z linii lotniczych. Nawet więc gdybyśmy mogli się bez problemów pojawić na terenie takiego kraju, to musimy się liczyć z tym, że wracając, będziemy zmuszeni zrobić test PCR lub antygenowy albo zostaniemy skierowani na dziesięciodniową kwarantannę.

Ekspert z WSB radzi też, byśmy wybierając kraj na wakacyjne wojaże, dokładnie zapoznali się również z obostrzeniami lokalnymi. – Takie dodatkowe ograniczenia wprowadzają np. Włosi, Francuzi czy Hiszpanie. Może to być godzina policyjna albo zakaz wychodzenia do niektórych miejsc. Przed wyjazdem trzeba to dokładnie sprawdzić – najlepiej przez stronę Ministerstwa Spraw Zagranicznych, ale też na stronach ambasad danego kraju, jeśli jedziemy indywidualnie – wyjaśnia Adam Karpiński. – Jeżeli natomiast wybieramy się z biurem podróży, to ono jest zobligowane do tego, by wszystko sprawdzić i nas na to przygotować. Zwłaszcza że organizator turystyki (zgodnie z prawem) jest zobowiązany do realizacji programu. Jeśli więc zapisał w nim coś, to musi zostać zrealizowane. Oczywiście kiedy pojawią się sytuacje naturalne jak pożar czy wybuch wulkanu, nie odpowiada za to – zaznacza.

Zarówno Adam Karpiński, jak i prof. Andrzej Gładysz odradzają podróże do krajów uznanych przez polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych za niebezpieczne pod względem epidemicznym. Chodzi głównie o państwa azjatyckie, w których rozprzestrzenia się wariant Delta koronawirusa, czyli szczególnie Indie i Wietnam. – Przed podjęciem decyzji warto się dobrze zastanowić i dowiedzieć, jak wygląda życie w kraju, do którego chcemy się wybrać. Bo nawet jeśli wyjedziemy na Zanzibar czy do Egiptu, a jeden człowiek będzie się bał drugiego, zostaniemy zamknięci w hotelu, to czym takie wakacje będą się różniły od pobytu w hotelu w Mikołajkach? Może słońce będzie mniej przewidywalne w Polsce, ale poza tym może się to niczym nie różnić – tłumaczy wykładowca Wyższej Szkoły Bankowej.

Profesor Gładysz podpowiada, by dokładnie sprawdzać, czy na terenie, który wybraliśmy, jest już inwazja wariantu Delta – o 60 procent bardziej zaraźliwego od innych. – Nie mamy informacji, żeby on był bardziej niebezpieczny, ale im więcej ludzi się zakazi, tym większe jest ryzyko zgonu czy ciężkiego przebiegu choroby – wyjaśnia znany zakaźnik. – Teraz Daleki Wschód to kierunki bardzo ryzykowne. Tam nawet przy używaniu masek FFP3 bałbym się, że ryzyko jest zbyt wielkie.

Jak uniknąć kwarantanny?

Dodajmy, że osoby wracające z krajów strefy Schengen z kwarantanny zwalnia negatywy wynik testu PCR lub antygenowego, wykonanego nie później niż 48 godzin przed przekroczeniem granicy. Taki test można też wykonać już po przekroczeniu granicy. W takim wypadku negatywny wynik zwolni nas z kwarantanny, na którą jesteśmy kierowani automatycznie po powrocie. I w tym przypadku mamy na to 48 godzin od chwili przyjazdu do Polski. Trzeba jednak pamiętać, że to czas do chwili wprowadzenia wyniku przez laboratorium do systemu teleinformatycznego sanepidu. Warto więc na taki test wybrać się jak najszybciej, np. od razu na lotnisku.

Nieco inaczej jest w przypadku osób wracających spoza strefy Schengen. I tu z kwarantanny zostaniemy zwolnieni, jeśli dysponujemy negatywnym wynikiem testu (PCR lub antygenowego) wykonanego po przybyciu do Polski w ciągu co najwyżej 48 godzin od przekroczenia granicy. Ale tu nie są honorowane badania wykonane za granicą! Najłatwiej testy wykonać na jednym z 3 wyznaczonych do tego punktów Portu Lotniczego we Wrocławiu. Tu test antygenowy kosztuje 200 zł, a PCR – 360 zł.

Nie traćmy czujności

Bez względu na to, dokąd się wybierzemy, zdaniem prof. Gładysza powinniśmy przestrzegać praktykowanych od półtora roku zasad: dystans, maseczka, dezynfekcja. – Epidemia się nie skończyła, nie dajmy się zaczarować informacjami, że spada liczba wykrywanych zakażeń. Jest lato, odpowiednia temperatura, woda, na powietrzu mamy prawo wszędzie (w górach, nad morzem, w Polsce, Grecji czy Chorwacji) czuć się rozluźnieni i bezpieczniejsi. Ale zawsze największym zagrożeniem będzie duże skupisko ludzi i nasze integrowanie się z nimi – przestrzega specjalista chorób zakaźnych. – Bo niezależnie od tego, jaki odsetek społeczeństwa Europy czy świata jest zaszczepiony, to ciągle jest to za mało. Nadal nigdzie nie osiągnęliśmy odporności zbiorowej – nawet w Izraelu, gdzie mówi się o zaszczepieniu 90 procent populacji. Ale reszcie Europy i świata daleko do tego wyniku – podkreśla.

Pan profesor radzi więc, byśmy cały czas unikali skupisk ludzkich, ostrożnie kontaktowali się z ludźmi, których spotykamy pierwszy raz. Odradza też wchodzenie do wnętrza restauracji, mimo że w większości krajów zostało to już umożliwione.

– Pomieszczenia zawsze są największym zagrożeniem, bo tam jest największe stężenie wirusów. Wystarczy wśród stu osób pięciu siewców SARS-CoV-2 i można stworzyć takie stężenie, że ofiarą padnie kilkanaście dotąd zdrowych osób, które są najbardziej wrażliwe, osłabione lub najbardziej eksponowane na działanie wirusa – mówi profesor. I dodaje, że na świeżym powietrzu, np. na plaży ryzyko jest minimalne, choć nie można go wykluczyć całkowicie. – Jeśli bowiem przy brzegu będzie się blisko siebie pluskało 100 osób, to zagrożenie jest poważne: jeden kichnie, drugi zakaszle, ktoś się zachłyśnie i wypluje wodę i… zakażenie gotowe. Musimy pamiętać, wirus nie ma urlopu tak jak my – przypomina.

Wrocławski zakaźnik podkreśla, że np. Grecja chętnie przyjmuje turystów zagranicznych, ale wymaga testu od osób, które zaszczepiły się drugą dawką w okresie krótszym niż trzy tygodnie od przyjazdu tam. – I mają rację, bo wiadomo, że odporność u normalnego człowieka wytwarza się minimum 8 dni, a maksymalnie nawet trzy tygodnie – przypomina. – Ale np. w przypadku pracownika ochrony zdrowia to zyskiwanie pełniej odporność może trwać jeszcze dłużej, bo układ odpornościowy reaguje w zależności od tego, na ile jest dostępny. Co to znaczy? Jaką ilością nowych patogenów jest w danej chwili atakowany. On je segreguje, robi swoisty triaż: który z nich ma być w pierwszej kolejności zneutralizowany – tłumaczy obrazowo prof. Andrzej Gładysz.

Przezorny, zawsze ubezpieczony

Na jeszcze jedną arcyważną kwestię związaną z wakacjami zwraca uwagę Adam Karpiński z WSB we Wrocławiu. Przypomina, byśmy wybierając się za granice, pod żadnym pozorem nie zapomnieli o solidnym ubezpieczeniu turystycznym. Jak mówi, jeśli wyjeżdżamy gdzieś dalej, powinniśmy bezwzględnie ubezpieczyć się od wszelkich zagrożeń – zarówno chorobowych, jak i związanych z powrotem do kraju.

– Często turysta uradowany tanią ofertą z Grecji nie doubezpiecza swojego wyjazdu, a w przypadku ciężkiej choroby (hospitalizacji czy konieczności transportu do Polski) pojawia się problem wysokich kosztów – uzmysławia problem ekspert do spraw turystyki. – Owszem, nie wszyscy ulegają wypadkom w czasie urlopu, nie wszyscy chorują za granicą, ale zawsze możemy sprawdzić, jakie są koszty w przypadku, gdybyśmy w danym kraju musieli podjąć specjalistyczne leczenie lub zapewnić sobie transport do szpitala czy potem do domu. To są wielkie kwoty, rzędu kilkudziesięciu tysięcy złotych. Oceńmy, czy naprawdę stać nas na to…

 

 

Zaloguj się

Zapomniałeś hasła?