Proces emocjonalny potrzebuje obserwatora, który nie boi się emocji. Stanowi to element wsparcia psychicznego i swoisty wentyl emocjonalny. Wsparciem są też słowa wyrażające akceptację i zrozumienie dla myśli i uczuć pacjenta.

Od diagnozy do zakończenia leczenia. Jak wspierać pacjenta na każdym etapie choroby?

Nie ingerować w naturalny proces psychiczny

Po pierwsze nie szkodzić – to bardzo stara i mądra zasada etyczna w medycynie. Jeśli będziemy ją stosować w przypadku każdego działania, jakiego się podejmujemy, otrzymamy solidną przesłankę, że postępujemy właściwie. Kiedy przychodzi do nas człowiek poruszony emocjonalnie tym, że coś z jego zdrowiem nie jest w porządku, musimy przede wszystkim nauczyć się szanować proces, który będzie naturalnie zachodził na naszych oczach.

„Szanować proces” to znaczy zbytnio w niego nie ingerować, a zamiast tego wspierać jego naturalny przebieg. Na tym etapie brzmi to osobliwie, mam jednak nadzieję, że wraz z kolejnymi zdaniami przekaz stanie się bardziej zrozumiały. Człowiek jako taki posiada zasoby i możliwości, aby przeżywać i przechodzić przez ciężkie sytuacje oraz związane z nimi trudne emocje. Tak jak naturalnym jest doświadczać negatywnych emocji: strachu, beznadziei, żalu, złości, a nawet rozpaczy, tak samo naturalnym – wpisanym w nasze psychiczne zasoby – jest przechodzić przez nie i z nich ostatecznie wychodzić.

Emocje są niestałe i ograniczone w czasie. Pojawiają się w nas jako odpowiedź na wydarzenia, a dokładniej – odpowiedź na naszą interpretację wydarzeń. Zadanie osoby towarzyszącej choremu w doświadczaniu choroby, od strony psychologicznej, polega tylko (i aż) na stwarzaniu przestrzeni do naturalnego przeżywania i wyrażania tych emocji. Jeśli ingerujemy w swobodnie zachodzący proces emocjonalny, spowalniamy jego działanie. To zupełnie tak, jakby chcieć przejechać z Wrocławia do Zakopanego w prostej linii, niczym palcem po mapie, nie zważając na lasy, pola, zabudowania i inne elementy wkomponowane w teren. Aby dojechać do celu, mamy zwykle do pokonania pewną liczbę zakrętów. W takim rozumieniu zakręty te nie są przeszkodami na drodze, lecz elementem tej drogi. Tak też należy patrzeć na trudne, niekonstruktywne stany, myśli i emocje pacjenta pojawiające się na drodze do miejsca, w którym jest on pogodzony z zaistniałą sytuacją i gotowy do działania. One są potrzebne, aby osiągnąć prawdziwą, ugruntowaną akceptację, a nie wymuszoną przez zachęty bliskich i lekarza.

Jak motywować pacjenta?

Jest wiele rzeczy, które warto dla pacjenta robić, towarzysząc mu niejako w procesie chorowania, leczenia i powrotu do zdrowia. Motywowanie to jedno z tych działań, których nie trzeba, a nawet nie warto podejmować. Co mam przez to na myśli?

To, w jaki sposób reagujemy na określone wydarzenia w naszym życiu, jest w dużej mierze oparte na nawykach (zachowania wyuczone). Nasze osobiste, ugruntowane, emocjonalne sposoby reagowania na różne sytuacje nie są podatne na perswazje i tłumaczenie, są bardzo sztywne. W praktyce oznacza to, że nie możemy oczekiwać od pacjenta, który jest niejako wytrenowany przez całe lata swojego życia do reagowania strachem, aby się uspokoił, napełnił optymizmem i wolą walki, kiedy otrzyma informację, że coś z jego zdrowiem nie jest w porządku. Wszystkie zdania wypowiadane w dobrej wierze, które brzmią np.: „Niech pan spojrzy na plusy”, „Na pana korzyść przemawia bardzo dużo”, „Pan nie może tak czarno na to patrzeć”, „Pan musi wierzyć”, „Ma pan powody do radości, czemu pan się smuci?” są tylko stratą czasu i energii obojga: zarówno lekarza, jak i pacjenta. Możemy chwilowo doświadczyć pożądanego efektu, kiedy pacjent wydaje się być zarażony naszym optymizmem podczas wizyty. Potem jednak chory powraca do nawykowego myślenia. Szybko uświadamiamy sobie, że czeka nas powtarzanie tych samych treści. Zamiast więc motywować pacjenta w ten sposób, lepiej wysłuchać jego aktualnych, prawdziwych emocji, by mogły one zostać w pełni przeżyte w bezpiecznym środowisku.

Co oznacza bezpieczne środowisko dla przeżywania emocji i bólu?

Kiedy chcę wyrazić swoją złość, ale się boję, że inni będą zbulwersowani albo zmartwieni moim „atakiem”, bądź kiedy bardzo chce mi się płakać, ale kryję łzy, żeby nie śledziły mnie zmartwione spojrzenia i dobre rady, to znaczy, że nie mam bezpiecznych warunków doświadczania emocji.

Bezpieczne warunki do wyrażenia emocji to takie, w których pacjent może czuć się dokładnie tak, jak tego potrzebuje. Zostaje wysłuchany i zauważony przez kogoś, kto się nie boi jego emocji, nie jest nimi nazbyt zmartwiony, przyjmuje je naturalnie i swobodnie, a jednocześnie z zaangażowaniem. Kiedy mamy poczucie, że nie jesteśmy odbierani jako niestabilni i „do wskazania psychiatrycznego”, a nasze emocje znajdują zrozumienie, wówczas środowisko dla przeżywania emocji i bólu uznać należy za bezpieczne. Nieprostowane, niełagodzone, niepodlegające negocjacjom – tak powinny być traktowane nasze emocje w sytuacji, kiedy mamy je przeżyć. I w taki właśnie sposób złość naturalnie znika – przemija po tym, jak zostanie kilka razy realnie usłyszana. A zza bezbrzeżnego smutku – po tym, jak zostanie wyrażony, a nie stłumiony przez pocieszanie – wyłania się prawdziwa radość.

Być może brzmi to jak historia z bajki, w której bohaterami są emocje. Ale tak to właśnie wygląda. Tak można sobie to wyobrazić.

Czego potrzebuje lekarz, aby stworzyć pacjentowi bezpieczne środowisko do przeżywania emocji w swoim towarzystwie?

Poznaliśmy rodzaje drzew na biologii, miejsca złóż węgla w Polsce na geografii itd., ale nie zgłębiliśmy wiedzy związanej z ludzką emocjonalnością. A to, czego musimy się nauczyć, aby naprawdę pomagać psychicznie osobom podczas procesu zachodzącego od momentu diagnozy aż do zakończenia leczenia, to akceptowanie ich emocji, bez przekształcania ich na ładniejsze, lżejsze, bardziej akceptowalne, mniej straszne.

Trzeba w pełni oswoić się z ekspresją emocjonalną, taką jaka ona jest, czyli „nieładną”. To oznacza, że należy nauczyć się słuchać, gdy ktoś mówi: „to wszystko już nie ma sensu”, zamiast go strofować, żeby tak nie mówił. Wymaga to umiejętności spojrzenia prosto w twarz człowiekowi, który ze złością twierdzi, że ma dość wszystkiego i wszystkich. I nie umniejszać tej złości.

Proces emocjonalny potrzebuje obserwatora, który nie boi się emocji. Stanowi to element wsparcia psychicznego i swoisty wentyl emocjonalny. Wsparciem są też słowa wyrażające akceptację i zrozumienie dla myśli i uczuć pacjenta. Proste zdania, które część z nas stosuje intuicyjnie, brzmią: „Widzę, że jest pani bardzo trudno. Widzę, że to, czego się Pani dzisiaj dowiedziała bardzo panią wstrząsnęło. Widzę też, że jest pani wściekła na nas wszystkich. Wiem, że ma pani w tym momencie dosyć całego szpitala. Wiem, słyszę…”.

Jakie są etapy godzenia się z chorobą?

Proces godzenia się z chorobą zawiera takie same etapy jak każdy inny proces żałoby. Aby zaakceptować to, co dzieje się w naszym organizmie, i móc patrzeć w przyszłość z wiarą i chęcią do działania, trzeba niejednokrotnie sięgnąć przysłowiowego dna, przechodząc przez: zaprzeczanie, złość, negocjowanie i smutek (depresję).

Zaprzeczanie, jakkolwiek bywa uciążliwe dla lekarza, jest jednocześnie absolutnie naturalnym etapem wstępnym asymilowania szokującej informacji przez pacjenta. Można powiedzieć, że umysł pacjenta nie jest początkowo gotowy, by informację przyswoić. Jest ona na tyle szokująca, że nie pasuje do schematu, więc zrozumienie jej wymaga czasu. I należy ten czas dać pacjentowi, nie oczekując, że od razu pojmie zupełnie nową, znacząco zaburzającą dotychczasowy obraz rzeczywistości wiadomość. Na drodze do ostatecznego urealnienia sytuacji pacjenta lekarz powinien serdecznie, cierpliwie, jasno i rzeczowo powtarzać, jak wygląda ona z jego perspektywy.

Kiedy pacjent urealni nową rzeczywistość, czyli swój stan zdrowia, przychodzi zwykle czas na złość. To nasz naturalny, ludzki mechanizm obronny przed tym, co nas boli, co nam się nie podoba, jest nie po naszej myśli, czego się boimy, i na co się nie zgadzamy. Nasze duże NIE wobec tego, w czym upatrujemy swojej krzywdy.

Najczęściej popełniany błąd w postępowaniu z osobami, które się złoszczą, to uspokajanie ich. Szczególnie, jeśli w jakiś sposób upokarza to adresata: „Tak się nie zachowują stabilne osoby”, „Proszę zachowywać się jak dorosły, odpowiedzialny człowiek”, „Proszę panować nad sobą itd.”. Dobrze jest pamiętać, że człowiek zezłoszczony to człowiek, który nie radzi sobie z tym, co się dzieje w jego wnętrzu. Wszystkie strategie zorientowane na stłumienie złości u pacjenta bardzo spowalniają cały proces żałoby. Gdy zahamujemy złość, nadal będzie się ona tliła w podświadomości. Zupełnie tak, jakby ukryć wyraźnie widoczny problem, udając, że nie istnieje. Znacznie lepiej złości się przyjrzeć, bo wyrażona i usłyszana, będzie mogła przeminąć. Zbawienną rolą lekarza jest więc usłyszenie złości: bez strachu, bez oceny, ze zrozumieniem – jako naszej wspólnej, naturalnej, ludzkiej reakcji na to, co nas boli i przeraża.

Dla swojego dobra musimy się też nauczyć obcować ze złością pacjenta, nie biorąc jej przy tym do siebie. Może nadejść taki dzień, kiedy pacjent będzie na nas zły, bo nasza terapia nadal nie przynosi pożądanych rezultatów. Ma prawo do tej złości i frustracji, gdyż oczekuje efektów. Rozumiemy te emocje, ale jednocześnie nie bierzemy za nie odpowiedzialności – nie bierzemy na siebie winy za złość drugiej osoby, kiedy wykonujemy naszą pracę z największą starannością.

Zaraz po złości pojawia się zwykle etap negocjacji. Dzieje się on w głównej mierze na poziomie mentalnym i łączy się bezpośrednio z poczuciem winy na poziomie emocjonalnym. Silne poczucie winy, podsycane przez analizowanie przeszłości i zastanawianie się, co można było zrobić inaczej, uniemożliwia pójście dalej. Zamiast uciszać rozważania pacjenta w najbardziej znany nam sposób: „Nie ma co patrzeć wstecz, to już było, to niczego nie zmieni” należy pochylić się z pacjentem nad tym, co go w przeszłości zatrzymuje. Możemy mu na tym etapie bardzo pomóc.

Gdy pacjent koncentruje się na poszukiwaniu swoich błędów i niedopatrzeń, próbując zrozumieć, czym ściągnął na siebie aktualne nieszczęście, potrzeba kogoś, kto będzie stanowić mądrą przeciwwagę dla jednostronnej, autoagresywnej postawy. Potrzeba kogoś, kto pomoże pacjentowi zobaczyć i zrozumieć swoje własne „błędy”. Gdy pacjentka wciąż i wciąż odtwarza w głowie pytanie, czy gdyby poszła wcześniej na USG, to nie straciłaby ciąży, potrzebuje adwokata w swojej własnej sprawie. Kogoś, kto pomoże jej dostrzec, dlaczego wtedy na USG nie poszła, co stanęło na przeszkodzie, albo przypomni, że w ogóle wtedy o tym nie pomyślała, co przecież słyszała wiele razy, aby nie panikować przy każdej boleści w brzuchu. Niemal każde działanie, które z perspektywy czasu uważamy za błędne, możemy uzasadnić. Takim właśnie adwokatem powinniśmy być dla swoich pacjentów, kiedy oni sami grzęzną w poczuciu winy.

Kolejny etap żałoby (przedostatni) to smutek (depresja). Smutek jest niejako efektem odarcia się z poszczególnych warstw myśli i emocji. Tu już nie ma miejsca na negocjacje z rzeczywistością, nie ma już oporu i złości. Zaistniała sytuacja jest postrzegana zgodnie ze stanem faktycznym i wywołuje dużo smutku. Nie można pacjentowi przeszkadzać, rozweselając go. Nie można przyspieszać jego radzenia sobie ze smutkiem ani z nim negocjować na korzyść pozytywnego myślenia. Tak jak ze wszystkimi innymi emocjami, trzeba pozwolić mu zaistnieć i zapewnić przestrzeń do jego wyrażania, bez cenzury, a samemu okazywać zrozumienie. Gdy smutek przeminie, przychodzi czas na akceptację. Jest to tak naturalne jak to, że po burzy pojawia się słońce.

Życzę czytelnikom „Medium” otwartości i cierpliwości, by z łatwością mogli Państwo towarzyszyć pacjentom w procesie emocjonalnym. To może być piękna podróż, o ile odrzucimy przymus.

MGR ANNA MASTERNAK
Psycholog, trener komunikacji. Prowadzi szkolenia dla lekarzy z zakresu budowania relacji z pacjentem, komunikacji, asertywności oraz zarządzania emocjami. Kontakt: a.masterin@gmail.com

Zaloguj się

Zapomniałeś hasła?