Skrót artykułu Strzałka

Działający na granicy wytrzymałości system ochrony zdrowia, rekordowe dzienne liczby zakażeń, przeciążone laboratoria, pacjenci oczekujący na wynik po kilka dni, szpitale drżące o personel i lekarze POZ z perspektywą nakazu pracy na oddziałach zakaźnych. Tak w dużym skrócie wygląda aktualna sytuacja pandemiczna.

Przeciążone szpitale, przychodnie i laboratoria

 

Tekst Agata Grzelińska

Kilka tygodni temu, kiedy w Polsce dziennie notowano po tysiąc przypadków zachorowań na COVID-19, słychać było głosy, że takiego przeciążenia polski system ochrony zdrowia długo nie wytrzyma. W ostatnich dniach media podają informacje o ponad 20 tysiącach dodatnich wyników testów dziennie. Według danych Dolnośląskiego Urzędu Wojewódzkiego z 1 listopada 2020 roku na Dolnym Śląsku zdiagnozowano 524 nowe przypadki zakażenia koronawirusem. W sumie tego dnia chorowało 19474 Dolnoślązaków. Na 2018 łóżek dla pacjentów COVID-19 na terenie województwa zajętych było 1141. Na 119 respiratorów przeznaczonych dla chorych na COVID-19 zajętych było 109.

Sprzęt to nie wszystko

Władze zapewniają, że miejsc w szpitalach nie powinno zabraknąć. W każdej chwili jednak może się pojawić inny problem. Jak mówi Urszula Małecka, rzeczniczka Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego im. J. Gromkowskiego przy ul. Koszarowej we Wrocławiu, na ten moment nie ma problemu z miejscami, zwłaszcza że w tak dużej placówce w każdej chwili baza łóżkowa może być powiększona. Na razie jednak nie ma takiej potrzeby. – Na 200 łóżek covidowych mamy 146 pacjentów, a na 8 łóżek oiomowych – 5 chorych – wylicza i dodaje, że nie brakuje też respiratorów. Lecznica dysponuje około 60 takimi urządzeniami. – Tyle że sprzęt się sam nie obsłuży. Tym, co spędza nam sen z powiek, jest obawa o personel. Lekarze i pielęgniarki są przemęczeni, pracują bez wytchnienia od wiosny. Nie mówię tylko o zmęczeniu fizycznym, wynikającym z pracy w pełnym stroju ochronnym, ale też o tym psychicznym. Ciągły kontakt z wysoce zakaźną chorobą to ogromny stres. Do tego dochodzą przypadki zachorowań wśród personelu medycznego. Rzadko w szpitalu, gdzie panują wyśrubowane standardy sanitarne, najczęściej poza nim. Jeśli zachoruje jeden lekarz i dwie pielęgniarki, to jest to już ogromne utrudnienie.

Laboratoria nie nadążają

Jeszcze nie tak dawno słychać było głosy, że w Polsce wykonuje się za mało testów. Teraz, gdy dziennie zlecanych jest prawie 80 tysięcy takich badań, punkty pobrań nie nadążają z badaniem próbek. W efekcie pacjenci czekają na wynik po kilka dni, a bywa że nawet tydzień. Zdenerwowani wydzwaniają do lekarzy rodzinnych, ci jednak nie mogą im pomóc, dopóki wynik testu nie pojawi się w systemie.

– Dane są wpisywane do systemu z dużym opóźnieniem, to powoduje zamieszanie, bo pacjenci się denerwują. Nie wiedzą, czy są zakażeni, czy nie, a więc czy mogą iść do pracy, czy nie – mówi lek. Jacek Krajewski, prezes Dolnośląskiego Związku Lekarzy Rodzinnych-Pracodawców i Federacji Związków Pracodawców Ochrony Zdrowia Porozumienie Zielonogórskie. – Poza tym do systemu nie są wpisywane wyniki testów wykonywanych prywatnie przez pacjentów. Kiedy my kierujemy pacjenta na test, to zwykle ma on objawy i automatycznie trafia na kwarantannę. Problem pojawia się, gdy ktoś taki poczuje się lepiej i chciałby iść do pracy, ale nie może, nie mając wyniku.

Nie chodzi tylko o dyskomfort spowodowany niewiedzą, ale też o realne skutki takich opóźnień. Zgodnie z aktualnymi przepisami na chorego i jego domowników kwarantanna nakładana jest od dnia, kiedy skierowano pacjenta na test, a izolacja od dnia, kiedy test wykonano. Dopóki nie ma wyniku, izolacja jest odsunięta w czasie, a pacjent nie może wyjść z domu.

Łatanie dziur poprzez wyrwy

Lekarze POZ mają coraz więcej pracy, nie tylko dlatego, że przybywa chorych na COVID-19 i inne infekcje. To oni nakładają izolację na pacjentów z dodatnim wynikiem testu i to oni monitorują ich stan zdrowia. Prezes Porozumienia Zielonogórskiego przyznaje, że pozostawienie lekarzom decyzji o tym, czy kierują pacjenta na test po badaniu fizykalnym, czy po teleporadzie w wyniku wywiadu, to duże ułatwienie. Docenia też, że państwo przeznacza osobne pieniądze na opiekę nad pacjentami COVID dodatnimi. Wskazuje też jednak na niepokojące działania rządzących.

Chodzi o wysyłanie przez wojewodów (na razie w województwach warmińsko-mazurskim i podlaskim) do lekarzy POZ nakazów pracy w szpitalach. Na Dolnym Śląsku na razie skończyło się na zapytaniu w tej sprawie do Dolnośląskiej Izby Lekarskiej.

– Zgodnie ze strategią jesteśmy na pierwszym froncie walki z koronawirusem i mamy tworzyć bramkę chroniącą szpitale przed falą pacjentów skąpoobjawowych – mówi dr Krajewski. – Wyrywanie poszczególnych elementów z tej tamy oznacza wpuszczanie chorych do systemu szpitalnego i jest działaniem kompletnie irracjonalnym. To budzi bardzo duży niepokój. Lekarz rodzinny, który zna swoich pacjentów, jest o wiele bardziej przydatny w POZ niż na oddziale zakaźnym. I kolejna sprawa: każdy lekarz rodzinny ma pod opieką od tysiąca do 2,5 tysięcy pacjentów. Wysłanie takiego lekarza do pracy w szpitalu powoduje, że pacjenci POZ mają utrudniony dostęp do świadczeń medycznych.

Zaloguj się

Zapomniałeś hasła?