Skrót artykułu Strzałka

To miała być sprawna akcja, która pomoże szybciej przywrócić normalność. Na razie jednak głównie testuje cierpliwość i napina do granic nerwy starszych pacjentów, ich rodzin oraz personelu medycznego w podstawowej opiece zdrowotnej.

Prawdopodobny termin dostawy to…? Rzecz o Narodowym Teście Wytrzymałości

 

Tekst Agata Grzelińska

To miała być sprawna akcja, która pomoże szybciej przywrócić normalność. Na razie jednak głównie testuje cierpliwość i napina do granic nerwy starszych pacjentów, ich rodzin oraz personelu medycznego w podstawowej opiece zdrowotnej.

Możliwość przyjęcia szczepionki przeciwko COVID-19 w swojej przychodni to dla seniorów (zwłaszcza w małych miejscowościach) bardzo ważna sprawa. Wielu z nich zdecydowało się dlatego, że nie muszą jechać gdzieś daleko, że mogą się zaszczepić u swojego lekarza i że zastrzyk wykonuje im znajoma pielęgniarka. Na początku wszystko zagrało tak, jak należy. Szczepionki zostały dostarczone w poniedziałek – po 30 dawek do każdej placówki POZ. Ich podawanie zaczynało się przeważnie we wtorek. Pacjenci, wcześniej umówieni, stawiali się na wyznaczone godziny sami albo (zdecydowanie częściej) z kimś bliskim. Pierwsi bowiem preparat firmy Pfizer przyjmowali ludzie w wieku 80+. Zadowoleni byli wszyscy. Seniorzy, że są choć trochę bardziej bezpieczni. Ich rodziny, że już nie muszą drżeć ze strachu o mamę, tatę, babcię czy dziadka i że nie trzeba ich było wozić gdzieś do odległych placówek. Lekarze i pielęgniarki, że pomagają swoim pacjentom.

Pierwsza rysa

Wszystko byłoby pięknie, gdyby system w kolejnych tygodniach działał tak jak na początku. Niestety, już w następny poniedziałek, wtorek, a nawet środę zamiast transportu przychodziły informacje o opóźnieniach dostaw. W przychodniach ruszyło gorączkowe przekładanie terminów, zmiany grafików, zawiadamianie pacjentów o nowych datach i godzinach podania szczepionki. W domach pacjentów pojawiły się nerwy, bo syn już wziął wolne, aby zawieźć mamę na szczepienie i teraz musi je przełożyć. Wnuczka zdążyła się już zamienić poranną zmianą z koleżanką, by pomóc dziadkowi dotrzeć do przychodni. Czy koleżanka zgodzi się na zamianę jeszcze raz? I kiedy o to zapytać, skoro z przychodni informują, że termin jeszcze może się z zmienić? Wszyscy jednak jakoś się spięli. Zrozumieli. Nagła sytuacja, media informowały, że producent opóźnia i zmniejsza dostawy.

Już nie rysa, ale wyrwa

Kolejny tydzień i kolejne opóźnienia. Chaos robi się jeszcze większy, bo na szczepienia umówiona jest już podwójna liczba pacjentów – 30 na pierwszą dawkę i 30 na drugą. Coraz trudniej znaleźć nowy termin szczepienia, bo przekładać terminy muszą nie pojedyncze placówki, ale większość. Infolinia się grzeje, system rejestracji internetowej zawiesza, nerwy pacjentów i pretensje rosną, cierpliwość i wytrzymałość lekarzy, pielęgniarek i rejestratorek przechodzi trudną próbę. Bliscy seniorów nie szczędzą przykrych słów, gdy odbierają telefon z kolejną zmianą terminu szczepienia.

– Ludzie wylewają żale i złość na nas, bo przecież nie zadzwonią do ministra Dworczyka czy do ministra Niedzielskiego. Mówimy przecież o pacjentach 80+, 90+. Przywożą ich do nas dzieci lub wnuki, którzy nie mogą co chwilę zmieniać w pracy planów na pstryknięcie – mówi dr n. med. Agata Sławin, wiceprezes Dolnośląskiego Związku Lekarzy Rodzinnych-Pracodawców. – Seniorzy są rozczarowani i zaniepokojeni. Pytają, czy my ich na pewno zaszczepimy, czy na pewną tą szczepionką, a nie inną. Czują, że coś jest nie tak. Personel jest przemęczony i zestresowany. W wielu przychodniach pracownicy namawiają szefostwo, by nie kontynuować szczepień, bo mają dość. Jest też już sporo przychodni, gdzie podjęto decyzję, że od kwietnia nie będą kontynuować szczepień. Najwytrwalsi misjonarze mają już dość.

W dodatku informacje o opóźnieniach dostaw nie zawierają konkretnych dat, tylko prawdopodobne. Doktor Sławin zastanawia się, jak ma umawiać pacjentów na prawdopodobne terminy szczepień… Zwraca też uwagę na jeszcze jeden szczegół.

– Zasadnicze pytanie brzmi: do kiedy te szczepionki są ważne? Nie informuje się nas, kiedy będą rozmrożone – zauważa wiceprezes DZLRP. – Czy zgodnie z planem w niedzielę, tylko nie zostały dowiezione na czas i są ważne do piątkowego przedpołudnia, czy też rozmrożono je później i w związku z tym możemy przesunąć pacjentów na sobotę? Nie wiadomo, a to jest kluczowe, jeśli mamy podawać działający preparat, a nie placebo.

Badania kliniczne to przy tym pestka

Lekarz Beata Stecka prowadzi przychodnię POZ na wrocławskim Przedmieściu Oławskim. Pod tym samym adresem praktykę lekarza rodzinnego ma też lek. Zuzanna Wolak-Listwan. Obie przystąpiły do Narodowego Programu Szczepień. Teraz obie borykają się z chaosem spowodowanym nieterminowymi dostawami.

– Opóźnienia to dla nas duży problem. Mamy dwie praktyki w jednym miejscu, więc kumuluje nam się za dużo pacjentów do szczepień, nie mieścimy się w czasie – relacjonuje doktor Stecka. – Ustaliłyśmy, że szczepimy od wtorku od godz. 7.30 do 9.00, żeby to nie kolidowało z działalnością praktyk. Teraz nie udaje nam się szczepić we wtorki, a nawet w środy, bo szczepionki nie docierają na czas, zostaje czwartek i piątek. Przesuwamy pacjentów, ale problem rośnie, bo brakuje gabinetów.

Lekarki są zmuszone ograniczać ilość zamawianych szczepionek, żeby nie kumulować pacjentów w poczekalni. Nie wiadomo, jak dzielić personel do zadań, skoro ciągle są przesunięcia. Co mówić pacjentom i studentom zatrudnionym do pomocy?

– To są młodzi ludzie, z czegoś zrezygnowali, żeby sobie zarobić, zmienili swoje plany i nagle mają nie przychodzić, bo nie ma szczepionki – opowiada lek. Beata Stecka i dodaje: – Brałyśmy udział w trzech badaniach klinicznych, ale czegoś takiego jak teraz nie jesteśmy w stanie zorganizować. Panie pielęgniarki mówią: „Ale wtopiłyśmy!”. Na początku były dumne, bo pacjenci się cieszą, że mogą się zaszczepić u nas. Zwłaszcza, że w okolicy ileś przychodni nie szczepi. My się zdecydowałyśmy. Stwierdziłyśmy, że skoro poradziłyśmy sobie z badaniami klinicznymi, kiedy przysyłano nam szczepionki prosto z Ameryki, i spełniłyśmy wszystkie standardy, to dlaczego teraz miałybyśmy nie dać rady. A okazuje się, że poziom chaosu chyba jednak nas pokona.

Szczepionka

Fot. Pixabay

– Ludzie wylewają żale i złość na nas, bo przecież nie zadzwonią do ministra Dworczyka czy do ministra Niedzielskiego. Mówimy przecież o pacjentach 80+, 90+. Przywożą ich do nas dzieci lub wnuki, którzy nie mogą co chwilę zmieniać w pracy planów na pstryknięcie – mówi dr n. med. Agata Sławin, wiceprezes Dolnośląskiego Związku Lekarzy Rodzinnych-Pracodawców. – Seniorzy są rozczarowani i zaniepokojeni. Pytają, czy my ich na pewno zaszczepimy, czy na pewną tą szczepionką, a nie inną. Czują, że coś jest nie tak. Personel jest przemęczony i zestresowany. W wielu przychodniach pracownicy namawiają szefostwo, by nie kontynuować szczepień, bo mają dość. Jest też już sporo przychodni, gdzie podjęto decyzję, że od kwietnia nie będą kontynuować szczepień. Najwytrwalsi misjonarze mają już dość.

Zaplanowana wizyta? Tylko na dziś

Zamieszanie i dezorganizację pracy przychodni POZ, jakie powodują ciągłe opóźnienia dostaw szczepionek, zaczynają odczuwać nie tylko osoby czekające na szczepienie, ale też inni pacjenci korzystający z pomocy lekarzy rodzinnych.

– Na razie u nas nie ma kolejek do lekarza rodzinnego, dlatego że dołożyłyśmy godzin pracy, ale teraz nie rejestrujemy pacjentów na kolejne dni – mówi lek. Anna Krzyszowska-Kamińska z zarządu DZLRP. – Prosimy, by dzwonili rano, bo w tej sytuacji nie jesteśmy w stanie niczego zaplanować na więcej niż jeden dzień. Działamy na bieżąco. Umawiamy tylko w dniu zgłoszenia – albo jest miejsce, albo nie. Cofnęliśmy się w systemie rejestracji do poprzedniego stulecia.

Druga dawka pod znakiem zapytania

Problemy związane z działaniem Narodowego Programu Szczepień mnożą się jak szalone. Lekarze co jakiś czas muszą się zmierzyć z takim oto dylematem: nie chcesz zmarnować szczepionki, to znajdź czas na szukanie drugiej dawki. Chodzi o sytuację, gdy pacjent umówiony na przyjęcie drugiej dawki nie przychodzi na szczepienie. Wtedy należałoby przeznaczoną dla niego porcję preparatu podać jako pierwszą dawkę pacjentowi następnemu w kolejce albo przewlekle choremu. W sytuacji, kiedy na szczepienie czekają tysiące ludzi, to powinno być postępowanie oczywiste. A niekoniecznie tak jest.

– Uważam, że szczepionka nie może się zmarnować, ale sądzę też, że nie do nas powinno należeć poszukiwanie drugiej dawki dla kogoś, kto przyjął jako pierwszą porcję zaplanowaną dla innego pacjenta, który nie przyszedł na szczepienie – tłumaczy doktor Krzyszowska-Kamińska. – Teraz jeśli dawkę przeznaczoną dla kogoś jako drugą podamy innemu pacjentowi jako pierwszą, to nie wiemy, czy dostaniemy potem dla niego drugą dawkę. I czy on na koniec dostanie kod QR potwierdzający szczepienie. Enigmatyczny komunikat Agencji Rezerw Materiałowych niczego nie wyjaśnia.

Specjalistka medycyny rodzinnej z Wrocławia dodaje, że umówieniem takiego pacjenta na drugą dawkę, np. do szpitala węzłowego, powinni się zająć ludzie pracujący na infolinii, którzy zawiadują rejestracją. Dodaje: – Przecież my nie możemy godzinami wisieć na telefonie, bo oprócz szczepień, które przez opóźnienia stale nam rozwalają harmonogram, normalnie przyjmujemy pacjentów z innymi problemami zdrowotnymi.

Problem goni problem

O wadliwie działającym systemie e-rejestracji, który przyjmuje wszystkie pomyłki popełnione przez przemęczonych ludzi i nie sygnalizuje błędów, można opowiadać godzinami. Podobnie, jak o niewłaściwie sporządzonych rozliczeniach za wykonane szczepienia. Lekarz zgłasza wykonanie 30 świadczeń, na swoim komputerze widzi, że w portalu gabient.gov.pl wszystko gra, a okazuje się, że w systemach Centrum e-Zdrowia figuruje inna liczba szczepień wykonanych w tej placówce, co oczywiście skutkuje mniejszymi płatnościami. Żmudne dochodzenie zazwyczaj ujawnia, gdzie powstał błąd, ale też wymaga czasu, którego teraz wszystkim brakuje. I dobrej woli do współpracy ze strony urzędników, a z tą bywa różnie. Do tego wszystkiego zaczyna się trzecia fala zachorowań na COVID-19…

Co dalej z Narodowym Programem Szczepień?

Czy wobec piętrzących się trudności, napiętych do granic wytrzymałości nerwów i potwornego zmęczenia, lekarze rodzinni pozostaną w Narodowym Programie Szczepień dłużej niż do końca marca? Prawdopodobnie tak. Przystąpili przecież do tej akcji ze względu na swoich pacjentów i o ile tylko wystarczy im sił, nie zostawią ludzi, którymi opiekują się od lat.

Zaloguj się

Zapomniałeś hasła?