Pomruk salonów

 

W kwietniu życie kulturalne i towarzyskie zamarło. Stało się tak w następstwie pandemii koronawirusa i restrykcyjnych zarządzeń władz. Jednak epidemia w naszej historii nie jest niczym nowym.

Już w starożytności opisywano zarazy powodujące śmierć tysięcy ludzi. Średniowieczna Europa była miejscem, w którym raz na kilka lat wybuchały epidemie „czarnej śmierci”. Nikt wtedy nie znał czynnika wywołującego chorobę ani dróg jej rozprzestrzeniania się. Dopiero w 1894 r. Alexandre Yersin, szwajcarski lekarz i bakteriolog, odkrywszy wywołującą ją pałeczkę, opracował metodę uzyskiwania surowicy. Powodująca dżumę Yersinia pestis nie jest bakterią specyficznie ludzką. Zazwyczaj występuje wśród szczurów i przenoszona jest za pośrednictwem pcheł z jednego zwierzęcia na drugie.

W roku 1347 na Europę spadł cios, niosąc ze sobą potężne konsekwencje. W Mesynie na Sycylii pojawiła się zaraza przywleczona z Krymu przez genueńskich żeglarzy. Czarna śmierć przenosiła się z miejsca na miejsce niesłychanie szybko, co świadczy o intensywnym ruchu, jaki musiał panować na szlakach handlowych całej Europy. Nie oszczędzała nikogo, wśród ofiar znalazł się król kastylijski Alfons XI. Przetoczyła się przez cały kontynent, dotarła również do Szwecji i Norwegii, a następnie do Rosji, gdzie zmarli na nią wielki książę moskiewski i patriarcha kościoła prawosławnego. Ostatecznie powróciła na Krym, gdzie epidemia wybuchła pięć lat wcześniej. Straty w ludziach były ogromne. W Wenecji liczącej 120 tysięcy mieszkańców zmarło 60% populacji. Po ustąpieniu choroby papież Klemens VI ocenił, że zabrała prawie 24 mln z liczącej ówcześnie 75 mln ludności Europy. Szczęśliwym trafem ominęła Polskę, może wskutek peryferyjnego położenia i niezbyt dużej gęstości zaludnienia.

Rozprzestrzenianiu się zarazy sprzyjały fatalne warunki higieniczne w średniowiecznych, gęsto zaludnionych, otoczonych murami obronnymi miastach. Ścieki płynęły rynsztokami prosto do rzek lub fosy miejskiej, zasiedlone przez szczury hałdy śmieci rosły tuż pod oknami kamienic szacownych mieszczan, a czysta woda stanowiła towar luksusowy droższy od wina. Nie znano jednak przyczyn choroby. Kościół głosił, że jest ona winą za grzechy i nawoływał do modlitwy. W wyniku tej teorii, w podzięce za wygaśnięcie epidemii, powstawały piękne figury wotywne, które możemy oglądać na rynkach dolnośląskich miast, np. w Kłodzku i Bystrzycy Kłodzkiej. Winnych szukano również wśród współmieszkańców. I znaleziono – oczywiście Żydów. Za sprawą bardziej restrykcyjnego przestrzegania zasad higieny chorowali rzadziej, w średniowieczu często też zostawali lekarzami. W efekcie obarczania ludności żydowskiej winą za wybuch epidemii, nierzadko dochodziło do ich pogromów.

A co się działo u nas we Wrocławiu? W 1633 r., w czasie pustoszącej Europę wojny trzydziestoletniej między katolikami i protestantami, przywleczona przez wojska cesarskie zaraza spowodowała śmierć 18 tysięcy osób (tzn. więcej niż połowy populacji). Szacuje się bowiem, że w chwili wybuchu konfliktu zbrojnego Wrocław liczył 32 tysiące mieszkańców. W okresie największego nasilenia choroby tygodniowo umierało nawet do 500 osób. Służby miejskie nie nadążały z pochówkami, a ludzkie zwłoki leżały na ulicach.

W roku 1866 Wrocław przeżył epidemię cholery, którą przywlekli ranni i jeńcy z bitwy pod Sadową. Bitwa ta była jedną z największych w XIX wieku. Obok Hradec Kralove wojska pruskie pokonały armię austriacką, a zwycięstwo to stało się podwaliną przyszłej potęgi Prus i doprowadziło do zjednoczenia Niemiec pod pruską egidą 5 lat później. Epidemia cholery doprowadziła do śmierci 4500 osób, ale zaowocowała zlikwidowaniem szkodliwych wyziewów Oławy i przeniesieniem jej ujścia w pobliże dzisiejszego mostu Grunwaldzkiego. W 1871 r. uruchomiono nowe wodociągi i wrocławianie zaczęli korzystać z wody filtrowanej. Kiedy w roku 1873 ponownie wybuchła epidemia, zmarło tylko 40 osób. Wrocław liczył wtedy 208 tysięcy mieszkańców.

W czasach zupełnie nieodległych, bo w 1963 r., już za moich studenckich lat, Wrocław przeżył epidemię ospy prawdziwej. Udało się ją opanować w ciągu 2 miesięcy, przede wszystkim dzięki powszechnej akcji szczepień. Zaszczepiono 98% mieszkańców Wrocławia, a w całej Polsce 8 mln osób. Zachorowało 99 osób, zmarło 7 z nich, w tym dr Stefan Zawada. Upamiętniająca jego postać tablica widnieje w szpitalu MSW przy ul. Ołbińskiej, w którym pracował. „Pacjent zero” przywiózł wirusa z Indii, a sam przebieg epidemii opisali dokładnie nasi koledzy – Zbigniew Hora, Michał Sobków i Jerzy Bogdan Kos. Była to jedna z ostatnich epidemii ospy na świecie, a sam wirus w roku 1980 został całkowicie wyeliminowany ze społeczeństwa. Myślę, że i z koronawirusem sobie poradzimy. Tego sobie i Wam życzę.

Wasz Bywalec

Zaloguj się

Zapomniałeś hasła?