Skrót artykułu Strzałka

Pasję do pisania nosiła w sobie od najmłodszych lat. W swojej twórczości bawi i wzrusza, skłaniając czytelnika do zmierzenia się tematami trudnymi. Jest autorką trzech zbiorów opowiadań oraz tomiku poezji. Na co dzień pracuje we Wrocławiu jako lekarz chorób zakaźnych. W roku 2020 wyróżniona nagrodą „Warto” Gazety Wyborczej za książkę „Irga karmiona przez lawinę”. Doktor n. med. Marta Kucharska, poetka i pisarka, opowiada o swojej przygodzie z pisarstwem, wyzwaniach, z którymi mierzy się na co dzień oraz o próbie połączenia na pozór odmiennych od siebie zawodów medyka i literata.

Lekarz, który pisze; pisarz, który leczy

Rozmawia Aleksandra Szołtys

Pasję do pisania nosiła w sobie od najmłodszych lat. W swojej twórczości bawi i wzrusza, skłaniając czytelnika do zmierzenia się tematami trudnymi. Jest autorką trzech zbiorów opowiadań oraz tomiku poezji. Na co dzień pracuje we Wrocławiu jako lekarz chorób zakaźnych. W roku 2020 wyróżniona nagrodą „Warto” Gazety Wyborczej za książkę „Irga karmiona przez lawinę”. Doktor n. med. Marta Kucharska, poetka i pisarka, opowiada o swojej przygodzie z pisarstwem, wyzwaniach, z którymi mierzy się na co dzień oraz o próbie połączenia na pozór odmiennych od siebie zawodów medyka i literata.

Aleksandra Szołtys: Medycyna i literatura to dwie odmienne od siebie dziedziny. Ta pierwsza niesie za sobą ogromną odpowiedzialność. A druga? Jest pasją, odskocznią od pracy zawodowej? A może daje Pani coś zupełnie innego?

Dr n. med. Marta Kucharska: Literatura jest moją pasją od najmłodszych lat. Na pytanie, kim być w przyszłości, zadawane samej sobie w wieku 10 lat, odpowiadałam: poetą. Jest to więc impuls, który noszę w sobie od samego początku i pragnienie, które pojawiło się naprawdę wcześnie. Z racji nieuniknionych w życiu zmian, kształcenia się oraz innych czynników, pewne tematy schodziły na plan bliższy lub dalszy, ale potrzeba pisania we mnie została. Mimo ograniczeń, trudności wynikających z nadmiaru pracy czy obowiązków, udało mi się to pragnienie pielęgnować i bardzo się z tego cieszę.

A.Sz.: Zawód lekarza bywa czasochłonny, a pracę niejednokrotnie przenosi się do domu. Pisarstwo z kolei wymaga wyciszenia i natchnienia. Jak łączy Pani bycie lekarką i pisarką jednocześnie? Czy jedno, teoretycznie, nie wyklucza drugiego?

M.K.: Na pewno jedno drugiemu nie pomaga. Są momenty, w których pisanie koliduje z moim zawodem medycznym, więc w jakiś sposób te dwie dziedziny ze sobą rywalizują, szczególnie o czas, który jest ograniczony. Natomiast coraz bardziej w mojej pracy pisarskiej doceniam możliwość bycia lekarzem, chociażby dlatego, że w szpitalu, lecząc ludzi, poznając różne sytuacje i historie, jestem zmuszona pewne tematy w głowie przerobić i się z nimi zmierzyć. Dzięki medycynie nie muszę szukać natchnienia i pomysłów, ponieważ szpital jest specyficznym mikroświatem, gdzie pacjenci są obnażeni z różnych masek, za którymi często się chowają, a ich forma obrony jest mniejsza i łatwiej dostać się do „środka”. Jest więc tak, że jedna dziedzina potrafi ubogacić drugą.

Wcześniej medycynę traktowałam jako coś, co przeszkadzało mi w pisaniu, zabierało za dużo czasu – tak było przez studia i pierwsze lata rezydentury oraz doktoratu. Obecnie znajduję się w sytuacji bardziej komfortowej, mam większą możliwość kontrolowania swojego czasu i świadomego zarządzania nim, np. poprzez redukcję etatu w szpitalu. Kiedyś myślałam, że będę bardzo szczęśliwa, jeśli będę mogła poświęcić się pisarstwu. Życie w Polsce wyłącznie dzięki książkom jest prawie nierealne, za wyjątkiem kilku wybitnych nazwisk, a przez to, że działam i w medycynie, i w pisaniu, z jednej strony stąpam twardo po ziemi, bo muszę podejmować decyzje związane z życiem lub zdrowiem innych ludzi, ale dzięki pisarstwu mogę czasami bujać głową w obłokach. Zauważam też, że jeśli zbyt długo izoluję się w pustelni pisząc, po pewnym czasie zaczyna mi brakować ludzi, relacji, dynamicznego, choć stresującego świata szpitalnego. W balansowaniu między tymi dwoma światami odnajduje korzyści zarówno dla medycyny, jak i pisarstwa.

A.Sz.: Wspomniała Pani o swojej pustelni. Czy oprócz niej ma Pani rytuały i zwyczaje, które sprzyjają wenie twórczej?

M.K.: Spokój jest pożądany, aby móc zebrać myśli. Lubię pisać rano, w ciszy, bez dodatkowych bodźców; niekoniecznie musi być zbyt wygodnie, bo wtedy nie chce się pracować. W telefonie włączam tryb samolotowy, aby zbyt duża liczba informacji nie wybijała mnie z pisarskiego rytmu. Najczęściej pracuje przy swoim biurku, ale mam też bazę na Pogórzu Kaczawskim i tam również, w naturze, pod drzewkiem lub winoroślą, dobrze mi się pisze. Najważniejsza jest dla mnie cisza i możliwość wyłączenia się na kilka godzin podczas kreowania bohaterów czy historii.

A.Sz.: W swoich opowiadaniach opisuje Pani bardzo różne typy bohaterów oraz wyjątkowe, nierzadko zadziwiające zdarzenia, które ich spotykają. Czy szpitalny oddział zakaźny jest miejscem, w którym odnajduje Pani inspiracje do przedstawianych historii, a życiorysy niektórych pacjentów mają swoje odzwierciedlenie na kartach Pani twórczości?

M.K.: Historie pacjentów mogą być impulsem, inspiracją, zaczątkiem czegoś, co później biegnie w jakąś swoją stronę, ale zazwyczaj nie przekładają się one bezpośrednio na opisywane przeze mnie fabuły. Owszem, zdarzają się historie pacjentów czy ich rodzin w pewien sposób inspirujące, wywołujące konkretną myśl, którą później chcę uchwycić i przedstawić. Niektórzy pacjenci są prawdziwymi bohaterami w swoich doświadczeniach, trudnościach i cierpieniach, a dzięki temu mnie samej jest łatwiej zdystansować się do swoich problemów. Praca z ludźmi chorymi i umierającymi jest sporą lekcją pokory, z której można wiele wynieść dla siebie. Ale nie zawsze przedstawiane przeze mnie historie mają pochodzenie „medyczne”, wynikające z mojej pracy w szpitalu. Czasami jest to spotkanie towarzyskie z przyjaciółmi, spacer, rozmowa, po których pojawia się w głowie pomysł. Wtedy spisuje go na kartce lub w telefonie i po jakimś czasie do niego wracam, już z inną świadomością, bo czasami coś, co o godzinie 22 wydaje się genialne, następnego dnia z rana już takie nie jest. Moja twórczość to pewna mozaika różnych ludzi, historii i zdarzeń, do tego dochodzi koktajl z własnej wyobraźni i w ten sposób powstaje realistyczno-fantastyczny kolaż.

A.Sz.: Jaka była reakcji Pani znajomych, również tych ze szpitalnego otoczenia, kiedy dowiedzieli się, że wydała Pani książkę?

M.K.: Pierwsza książka pojawiła się w roku 2012, a więc w początkowym etapie mojej rezydentury. Było to pewne zaskoczenie i zdziwienie, ale odzew okazał się pozytywny. Wiem, że koleżanki i koledzy mi kibicują. Mam tę przyjemność, że moim szefem jest osoba wspierająca i doceniająca różnego rodzaju pasje, zarówno moje, jak i reszty zespołu, co też jest dla mnie pomocne i mobilizujące. Czasami pacjenci jakimś trafem dowiadują się o moich pozamedycznych działaniach i też jest to miłe.

A.Sz.: Jak przebiega u Pani proces tworzenia książki? Pomysły przychodzą znienacka, w trakcie pisania, czy może od początku do końca realizuje Pani z góry zaplanowaną koncepcję?

M.K.: Zazwyczaj jest tak, że mniej więcej wiem, co chcę napisać i znam pierwsze zdanie, a dopiero później, gdy wnoszę w to elementy swojej codzienności, przedstawione światy zaczynają się rozszerzać i powiększać. Dotychczas było też tak, że na danym etapie pisania książki jakiś temat się wybijał, był mi bliższy, bardziej mnie dotyczył i miałam potrzebę wewnętrznego przepracowania go. Ogólny plan zawsze więc jest, ale na pewno nie ułożony od A do Z. Nawet jeżeli miałam z góry zaplanowaną koncepcję, to kończyło się to fiaskiem, gdyż trzymanie się na siłę planu nie sprzyja budowaniu fikcji literackiej. I to jest właśnie fantastyczne w pisaniu – niby wiem, jaki jest bohater, niby znam początek, środek i zakończenie, natomiast w trakcie pisania pojawiają się takie zwroty akcji, historie i postacie, że to jest aż zdumiewające. Oczywiście czasem jest odwrotnie – pisanie idzie jak po grudzie, coś nie pasuje, coś nie wychodzi. Mimo wszystko ten element zaskoczenia, dokąd poprowadzi mnie tekst, jest bardzo przyjemny i przynosi wiele satysfakcji.

A.Sz.: Czy podczas pisania swoich książek myśli Pani o konkretnym odbiorcy, czytelniku idealnym i modelowym?

M.K.: Oczywiście warto myśleć o czytelniku pisząc coś, żeby go nie zwieść na manowce lub nie zanudzić, jednak nie piszę książek po to, by trafić do określonego grona odbiorców. Nie piszę ich też dla najlepszej sprzedaży, bo to nie są zbyt populistyczne, łatwe w odbiorze historie. Wydaje mi się, że jestem przesiąknięta literaturą piękną Europy Środkowo-Wschodniej, która jest specyficzna, niekoniecznie prosta i moje literackie aspiracje dotyczą właśnie takiego typu literatury. I, jak to w życiu bywa, zawsze jest coś za coś, bo takie teksty nie są łatwe w odbiorze i popularne. Obecnie, pracując nad powieścią, muszę więcej myśleć o czytelniku, aby dostarczyć mu konkretnych przeżyć i emocji, ale mam świadomość, że każdy z nas ma całkowicie inne potrzeby kulturowe, więc nie ma sensu próbować dostosować się do każdego. Jest to cena, którą gotowa jestem ponieść, pozostając wierną sobie i swojemu stylowi.

A.Sz.: Co w całym procesie tworzenia nowego dzieła jest dla Pani najprzyjemniejsze i najciekawsze?

M.K.: Najcudowniejsze są okresy, kiedy w swoich książkach jestem głęboko zanurzona i odczuwam wtedy wielką radość. Ale te okresy są też przeplatane chwilami trudniejszymi, podczas których nie wiem, jaki będzie ciąg dalszy, nie mam pomysłu, jak pewne kwestie dalej poprowadzić. Wiem jednak, że takie momenty są potrzebne i nie da się ich ominąć. W pisaniu uwielbiam też możliwość tworzenia czegoś „mojego”, odmiennego, twórczego, połączonego z mieszanką absurdu i humoru, a czasami też nostalgii, tęsknoty. Chciałabym, żeby moje książki potrafiły i wzruszać, i wywoływać uśmiech na twarzy czytelnika.

A.Sz.: Poezja i proza to dwie zupełnie różne formy wyrazu. Charakteryzuje je też odmienny proces twórczy. Większym wyzwaniem jest dla Pani sztuka prozatorska czy liryczna?

M.K.: Podobnie jak większość autorów, zaczynałam od poezji, ponieważ jest ona dobra na rozgrzewkę, na warsztat, by wyćwiczyć się w pewnym konstrukcjach, słowach, metaforach. Wiersze pisałam już w podstawówce, później w liceum, ale tak na poważnie odważyłam się dopiero za sprawą kolegi z liceum, który wydał tomik wierszy białych, co pokazało mi, że można pisać inaczej; był to impuls, by spróbować odciąć się od moich nastoletnich, górnolotnych, pełnych wzniosłych fraz wierszy. Zaczęło się więc od warsztatów Biura Literackiego działającego we Wrocławiu i spotkań dla młodych autorów. Tam trenowałam się w pisaniu wierszy, po drodze były konkursy i wyróżnienia, aczkolwiek przed długi czas nie miałam możliwości wydania tomiku poezji. W którymś momencie poczułam w sobie możliwość pisania prozy, ale najpierw była to proza mocno poetycka, co widać w „Kinie objazdowym”. Wtedy poczułam, że pisząc prozę mogę bardziej wyrazić siebie, a moja wyobraźnia domagała się ujścia, nie potrafiła zmieścić się w wierszu. Wiedziałam, że jeśli będę pisać wiersze, to będą one przegadane. Obecnie lepiej odnajduje się w opowiadaniach. Bardziej czuję się prozaikiem niż poetą, chociaż skłonności do poetyckości nadal mam i lubię sięgnąć po język liryczny. Nie wykluczam, że za jakiś czas tomik poezji powstanie, ale na razie pozostanę przy dłuższych formach.

A.Sz.: W zbiorze opowiadań „Saudade” silnie wybrzmiewa tęsknota, głębokie uczucie, wyrażające obecność nieobecności, pozostawiające czytelnika ze słodko-gorzkim poczuciem niespełnienia. Za czym, w tych naznaczonych niepewnością czasach, tęskni Pani najbardziej?

M.K.: Uczucie tęsknoty przewija się w wielu moich opowiadaniach. Myślę, że tęsknimy chyba wszyscy. Tęsknimy za miłością, za drugim człowiekiem, za potrzebą wyrażenia siebie, za sensem. Poczucie braku zakorzenione jest w nas od samego początku. W „Saudade” pojawia się tęsknota za miłością, w „Irdze karmionej przez lawinę” za możliwością świadomego i samodzielnego wyboru, za poczuciem wolności. Wchodząc głębiej w zagadnienie tęsknoty najprawdopodobniej dotarlibyśmy do jej sedna wynikającego z samotności metafizycznej, którą każdy z nas w sobie ma i w pewnym sensie odczuwa. Czasami to uczucie wydaje nam się intensywniejsze, czasem staramy się je rozproszyć w różnych zdarzeniach i podejmowanych działaniach. Jest to tęsknota za czymś wręcz nieokreślonym i oczywiście mnie też ona dotyka, stając się jednocześnie inspiracją do pisania.

A.Sz.: W Pani twórczości fikcja miesza się z faktami, rzeczywistość z iluzją. Można powiedzieć, że w swojej prozie wodzi Pani czytelnika za nos, pozostawiając go w ciągłej niepewności. Jaki był cel zastosowania takiego zabiegu?

M.K.: Myślę, że mam dystans do siebie i świata, a przede wszystkim świadomość, że rzeczywistość postrzegamy cząstkowo, przez pryzmat naszych ograniczeń, poglądów, doświadczeń. Dlatego właśnie pozwalam sobie na puszczenie oka w stronę czytelnika, by pokazać mu możliwość spojrzenia na jakąś kwestię inaczej. W tym samym celu lubię czasem moich bohaterów skonfundować, obnażyć, pokazać z gorszej strony, zrobić im jakiegoś psikusa. Przez długi czas byłam zafascynowana m.in. Bohumilem Hrabalem, który pięknie pisał o człowieku i kondycji ludzkiej z przymrużeniem oka, o bohaterach, którzy myślą, że nie wiadomo, co osiągną, stroją się, a ostatecznie wdeptują, w co nie trzeba. Powątpiewam w ludzki brak skazy, w związku z czym moi bohaterowie też są skażeni.

A.Sz.: Swoją pierwszą książkę wydała Pani już jakiś czas temu, natomiast „Irga karmiona przez Lawinę” miała premierę w 2019 roku. Czy dostrzega Pani różnice porównując swój styl literacki sprzed laty z obecnym?

M.K.: Pisanie jest pasją, na której bardzo mi zależy. Jeżeli chcemy być w czymś dobrzy, to wymaga naszej pracy, naszego wkładu, energii. Jeśli na coś narzekam, to głównie na brak czasu, gdyż jest wiele książek, które chciałabym przeczytać, autorów, których chciałabym poznać. Wchodząc w dany temat, dostrzegamy nowe, interesujące rzeczy, które chcemy zgłębić i w pisaniu jest podobnie. Przez ostatnie dwa lata poznałam różne mechanizmy, których używam w prozie, ale nie wiem, czy tym tematem kiedyś się nasycę. Nie wykluczam, że kiedyś sięgnę po inne formy wyrazu; na razie moim wyzwaniem jest ukończenie powieści. Wielu rzeczy dowiaduję się samodzielnie, ponieważ jestem samoukiem, ale nie jest to chronologicznie poukładana wiedza. Raczej jest tak, że w zależności od moich potrzeb, sięgam po konkretnych autorów, po konkretne dzieła z danego tematu.

A.Sz.: Czy w najbliższej przyszłości możemy spodziewać się kolejnej Pani książki? Jeśli tak, czy planuje Pani kontynuować swoje pisarskie zamiary w innych gatunkach lub konwencjach?

M.K.: Od dwóch lat piszę powieść, mam nadzieję, że w tym roku się ona ukaże. Czerpię z niej ogromną radość, ale ta przygoda rozpoczęła się w określonym momencie, czyli po wydaniu trzech tomików opowiadań, w których pewne rzeczy sobie przerobiłam. Szczęśliwie udało mi się trafić na wspaniałego wydawcę Jacka Bieruta, który założył wydawnictwo i w pewnym momencie dostałam od niego zaproszenie na dwuletnie warsztaty dla prozaików z Dolnego Śląska, które początkowo odbywały się w Teatrze Współczesnym, obecnie z powodu pandemii odbywają się online, a ich celem głównym jest to, by każdy z nas napisał powieść. Kiedyś wydawało mi się to nierealne, natomiast z czasem okazało się wielką przygodą. Poznaję różne chwyty, niekiedy muszę wspomagać się książkami z dramatopisarstwa, uczę się planować akcje i punkty zwrotne, zbierać informacje o bohaterach. Jest to wyzwanie, które przekształciło się w przygodę, by ostatecznie dać mi dużo radości.

A.Sz.: Mogłaby Pani zdradzić, o czym będzie ta powieść i jaki będzie jej gatunek?

M.K.: To będzie trochę taka książka drogi, ale, jak to w książkach, pojawią się elementy z różnych gatunków. Pierwszym impulsem do napisania powieści była śmierć bardzo bliskiej mi osoby, która „maczała palce” w moim pisaniu, m.in. wysyłając opowiadania na jeden z konkursów ogólnopolskich. Zaczynałam pisać z perspektywą, że napiszę coś o śmierci, coś o umieraniu, natomiast jak mówi cytat Virginii Woolf: „Chciałam pisać o śmierci, ale jak zwykle przeszkodziło mi życie”. Ostatecznie okazało się, że śmierć będzie jednym z elementów tej powieści, a większość dotyczyć będzie życia – ludzkich wyborów, historii, własnych ścieżek. Książkę najprawdopodobniej nazwę „Tarnina”, co akcentuje moje upodobania do motywów roślinnych. Realia będą leśno-podgórskie, w których główna bohaterka będzie musiała z pewnymi tematami się zmierzyć. Na pewno też nie zabraknie elementów zaskoczenia i absurdu, bo nie byłabym sobą, gdybym nie wplotła w fabułę historii, które w ogóle nie mają prawa się wydarzyć.

A.Sz.: W przypadku wyższej konieczności, gdyby zmuszona była Pani zrezygnować z praktyki lekarskiej lub pisarstwa, co byłaby gotów Pani poświęcić?

M.K.: Tak z serca? Myślę, że wybrałabym pisarstwo. To jest jednak pragnienie, które pojawiało się we mnie dość wcześnie i mimo wszelkich trudności mam w sobie tyle determinacji, by tę pasję utrzymać. Być może w jakimś momencie mojego życia uznam, że pewnych aktywności mi już starczy, osiądę w górach i będę pisać. Chociaż, tak jak już wspomniałam, kiedy za bardzo zanurzam się w pisarstwie, nie jest to najlepsze dla mojej głowy, ponieważ lubię kontakt z ludźmi, interakcje, zdarzenia. Szalenie się cieszę, że w końcu o swojej pasji mogę mówić otwarcie, bo na początku był etap wstydliwy. Teraz już cztery książki za mną, ostatnia dostała nagrodę Gazety Wyborczej „Warto”, co jest dla mnie sygnałem, że to, co robię, nie jest wyłącznie moim widzimisię, ale może być też docenione i krytycy literaccy, autorzy, pisarze widzą w tym wartość. Dlatego bardzo się cieszę, że mogę się ujawnić i przedstawiać nie tylko jako lekarz, specjalista chorób zakaźnych, ale że coraz pewniej, choć wciąż z dozą niepewności, także jako pisarz.

 

Dr n. med. Marta Kucharska

Fot. z archiwum M.K.

DR N. MED. MARTA KUCHARSKA

Doktor nauk medycznych, specjalista chorób zakaźnych, asystent w Klinice Chorób Zakaźnych i Hepatologii Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, starszy asystent w I Oddziale Chorób Zakaźnych Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego im. J. Gromkowskiego we Wrocławiu. Stypendystka Polskiego Towarzystwa Hepatologicznego (Universitätsklinikum Frankfurt). Autorka i współautorka publikacji naukowych i monografii z zakresu chorób zakaźnych i hepatologii, w tym współredaktorka (wespół z prof. Simonem) i współautorka świeżo wydanej monografii „Choroby zakaźne u pacjentów leczonych onkologicznie”. Członkini Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych, Polskiego Towarzystwa Hepatologicznego, Polskiego Towarzystwa Naukowego AIDS oraz Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Z zamiłowania: literatka. Autorka 3 zbiorów opowiadań („Kino objazdowe”, „Saudade”, „Irga karmiona przez lawinę”) oraz tomu poetyckiego „Abisynia”. Laureatka nagrody kulturalnej WARTO 2020 w kategorii literatura, przyznanej przez Gazetę Wyborczą za ostatni zbiór opowiadań „Irga karmiona przez lawinę”.

Zaloguj się

Zapomniałeś hasła?