Skrót artykułu Strzałka

Zmiana wycen usług rehabilitacji świadczonych w domu pacjenta może przynieść efekt odwrotny od zamierzonego – oficjalnie celem tej operacji było zwiększenie środków na całą fizjoterapię. Okazuje się jednak, że wielu fizjoterapeutów już rezygnuje z wyjazdów do pacjenta w ramach kontraktu z NFZ-em. O tym, dlaczego tak się dzieje i jakie będą tego konsekwencje dla pacjentów, mówi Konrad Słobodzian, fizjoterapeuta, współwłaściciel NZOZ Provita w Bolesławcu w rozmowie z Grzegorzem Drozdem.

 

Czy zniknie bezpłatna, domowa fizjoterapia?

Zmiana wycen usług rehabilitacji świadczonych w domu pacjenta może przynieść efekt odwrotny od zamierzonego – oficjalnie celem tej operacji było zwiększenie środków na całą fizjoterapię. Okazuje się jednak, że wielu fizjoterapeutów już rezygnuje z wyjazdów do pacjenta w ramach kontraktu z NFZ-em. O tym, dlaczego tak się dzieje i jakie będą tego konsekwencje dla pacjentów, mówi Konrad Słobodzian, fizjoterapeuta, współwłaściciel NZOZ Provita w Bolesławcu w rozmowie z Grzegorzem Drozdem.

Fot. Pixabay

Grzegorz Drozd: Czy jesteśmy świadkami końca fizjoterapii w ramach Narodowego Funduszu Zdrowia –zwłaszcza fizjoterapii domowej?

Fizjoterapeuta Konrad Słobodzian: Na pewno jesteśmy świadkami działań ku temu zmierzających. To, co się dzieje, jest robione rzekomo pod hasłem podwyżek za te świadczenia i jakości tych usług. Ale tak naprawdę mamy do czynienia z obniżką wycen i z brakiem zmian, jeśli chodzi o fizjoterapię domową.

G.D.: Może Pan to wytłumaczyć?

K.S.: Cała ta zmiana polega niby na wyższym wynagrodzeniu za czas pracy fizjoterapeuty. Tymczasem żeby osiągnąć stawkę, która była przez nas wcześniej osiągana, musimy poświęcić na to znacznie więcej czasu. Dotąd rozliczaliśmy nasze usługi za godzinę pracy. Teraz NFZ stwierdził, że pierwsze pół godziny wyceniamy jak wcześniej, drugie pół godziny – niżej, a kolejnych 15 minut, które możemy pracować, jest wycenione jeszcze niżej!

G.D.: Tak naprawę więc zarobią Państwo w ramach kontraktu z NFZ znacznie mniej niż dotąd?

K.S.: Zdecydowanie mniej. Mniejsza wycena + większe koszty. To trochę takie mówienie, że fizjoterapeuta potrafi się magicznie znaleźć u pacjenta wymagającego terapii, nie uwzględniając w ogóle kosztów i czasu dojazdu, zużycia auta i kilku innych rzeczy generujących koszty. Szczególnie, że te zmiany dotyczą pacjentów mieszkających w tej samej lokalizacji – zakładając, że fizjoterapeuta dojedzie do bloków, w którym mieszka 2-3 jego pacjentów wymagających rehabilitacji domowej, to tylko za pierwszego z nich dostanie wyższą stawkę, a za wszystkich pozostałych – znacznie niższą.

G.D.: Jak to jest uzasadnione przez decydentów i jaki jest tego skutek, jeżeli chodzi o Państwa?

K.S.: Uzasadnia się to koniecznością urealnienia rozliczenia kosztów dojazdu, szczególnie gdy pacjenci znajdują się pod jednym adresem, w wyniku czego niby ma nastąpić wzrost liczby fizjoterapii domowych. Jest to ponoć związane z nadużyciami niektórych świadczeniodawców. Skutek jest taki, że pacjenci będą mieli mniejszą dostępność, podmioty – nierealną wycenę świadczeń, a ci, którzy szukają luk i ich nadużywają, dalej będą to robić.

G.D.: Nakłady mają zostać zwiększone, a jednocześnie będziecie Państwo mniej zarabiać? Oznacza to, jak sądzę, że przynajmniej część fizjoterapeutów zrezygnuje z tego typu działalności?

K.S.: Wielu już zrezygnowało z fizjoterapii domowej. W ostatnich latach mamy odpływ kilku tysięcy terapeutów z systemu refundowanego. W ostatnim roku było to trzy tysiące fizjoterapeutów, którzy przestali pracować w ramach świadczeń Narodowego Funduszu Zdrowia. Od roku 2018 do 2020 w całej Polsce 60 podmiotów zrezygnowało z oferowania świadczeń rehabilitacji leczniczej. I mówimy tutaj o wszystkich jej zakresach. Mam prawo podejrzewać, że po roku 2020 podobnie uczyniło wielu innych.

G.D.: A po tej najnowszej decyzji NFZ będą kolejne rezygnacje?

K.S.: To jest nieuniknione. Cała ta akcja realizowana pod hasłem „idzie podwyżka wycen”, czyli zwiększenie nakładów na usługi fizjoterapeutyczne, trwa już 1,5 roku. Gdyby takie urealnienie cen nastąpiło półtora roku temu, może byłoby to w jakiś sposób do zaakceptowania. Natomiast na tę chwilę, gdy wszystkie koszty związane z utrzymanie podmiotu leczniczego dramatycznie rosną, nic to nie daje.

G.D.: Ma Pan na myśli inflację, podwyżki cen, podwyżki płac pracowników?

K.S.: To też, ale chodzi mi przede wszystkim o samo utrzymanie, opłaty za prąd, gaz itd., same media. Rok temu w okresie zimowym płaciłem za gaz 3,5 tysiąca złotych. W tym roku prognoza za dwa miesiące sięgnęła do 18 tysięcy z hakiem! Mówimy tutaj o wzroście kosztów o 5-6 razy! Tak naprawdę kontrakt rehabilitacyjny z NFZ-em oznacza balansowanie na skraju opłacalności…

G.D.: Co to wszystko oznacza dla pacjentów wymagających fizjoterapii domowej? Którzy z nich ucierpią najbardziej?

K.S.: Dla pacjentów na pewno będzie to oznaczało radykalne wydłużenie czasu oczekiwania na rehabilitację domową. A dodajmy, że już teraz czas oczekiwania jest bardzo długi. Ucierpią przede wszystkim ci, którzy potrzebują interwencji natychmiast. Będą to więc osoby, które borykają się z problemami neurologicznymi, po amputacjach czy poważnych urazach kończyn dolnych. Wszyscy ci ludzie mają problemy z dotarcie w miejsce, gdzie takie usług świadczymy w warunkach ambulatoryjnych.

G.D.: Obejmuje to więc również choćby ludzi po udarach?

K.S.: Oczywiście. Nawet jeśli udało im się dostać na oddział i wrócili do domu, to taka specjalistyczna fizjoterapia powinna być kontynuowana, bo tylko w takim trybie efekty są najlepsze. Do takich chorych trzeba dotrzeć z pomocą fizjoterapeutyczną jak najszybciej – w pierwszych dniach bądź tygodniach, a nie po wielu miesiącach. Podobnie jest w przypadku skomplikowanych urazów ortopedycznych.

G.D.: Wspominał Pan, że to oczekiwanie jest już teraz długie. Jak długo czeka się na fizjoterapię domową w ramach kontraktu z NFZ-em?

K.S.: W zależności od regionu Polski będzie to od kilku do kilkunastu miesięcy. Ciągle na mapie kraju mamy białe plamy, jeśli chodzi o pokrycie zapotrzebowania w tym względzie. Na Mazowszu, Śląsku i Dolnym Śląsku mamy dość dużo tych ośrodków. Natomiast na obszarach mniej zurbanizowanych, czyli choćby na obrzeżach naszego regionu, czas oczekiwania może być znacznie bardziej wydłużony – głównie ze względu na trudności z dojazdem. Bo jednak dotarcie do pacjenta mieszkającego gdzieś w odległym zakątku wymaga sporo czasu.

G.D.: A kłopot to tym większy, że – jak Pan wspomniał – część z fizjoterapeutów zrezygnuje ze świadczenia takich usług.

K.S.: Rezygnują albo będą po prostu ograniczać się do wykonywania czy zabezpieczenia tych pacjentów, którzy im się opłacają, czyli na przykład mieszkają względnie blisko – jakkolwiek okrutnie by to zabrzmiało…

G.D.: Wniosek jest prosty: ludziom, którzy wymagają fizjoterapii domowej, zostaną tylko płatne usługi? A wielu chorych zwyczajnie na to nie stać, co tu ukrywać.

K.S.: Zgadza się – prywatne, czyli pełnopłatne wizyty domowe, nie należą do najtańszych, szczególnie w tych obszarach, gdzie nie mamy dobrej sieci komunikacyjnej. Często specjalistyczne ośrodki doliczają sobie za dojazd dodatkową opłatę, co jeszcze bardziej podnosi koszty całej terapii.

G.D.: Podejrzewam, że jako środowisko fizjoterapeutyczne staracie się Państwo rozmawiać z decydentami ochrony zdrowia. Widać jakąś iskierkę nadziei?

K.S.: Wydaje mi się, że tak. Wierzę bowiem, że mimo wszystko kropla drąży skałę. Ani środowisko, ani ja sam, ani moi koledzy i koleżanki nie wierzymy, że tak ma się to skończyć. Nie chcemy dopuścić do tego, by z fizjoterapią stało się to, co dotknęło stomatologię, a więc wypchnięcie na margines świadczeń refundowanych.

G.D.: Chodzi o to, że w stomatologii, jak ktoś chce skutecznie leczyć zęby, robi to zazwyczaj prywatnie?

K.S.: Tak. W Bolesławcu, gdzie mieszkam, na 50-tysięczne miasto 4 z 22 stomatologów ma kontrakt z NFZ i wielomiesięczne kolejki.

G.D.: Powiedział Pan przed chwilą, że szczególnie w mniejszych miejscowościach na obrzeżach województwa, dostęp do fizjoterapii domowej stanie się jeszcze trudniejszy niż do tej pory. Chodzi o wszystkie górskie tereny, np. Kotlinę Kłodzką, Kotlinę Jeleniogórską?

K.S.: Tak, przy czym Jelenia Góra i okolica Kłodzka ciągle jeszcze stoją uzdrowiskami, więc te skupiska będą jako tako zaopatrzone w takie usługi. Ale we wszystkich miejscowościach, które mieszczą się gdzieś pomiędzy tymi ośrodkami, na skraju powiatów dostępność takich usług stanie się znacznie mniejsza – i to zarówno jeśli chodzi o usługi domowe, jak i te świadczone na miejscu, ambulatoryjnie. Jeśli bowiem dojazd do chorego zajmuje nam 40 minut, a potem praca z pacjentem ponad godzinę piętnaście, a potem czeka powrót, to w tym czasie na obszarze nawet małego miasteczka możemy przyjąć 3-4 pacjentów.

Zaloguj się

Zapomniałeś hasła?