Skrót artykułu Strzałka

Kampania zachęcająca do wizyty u lekarza rodzinnego

Dolnośląski Związek Lekarzy Rodzinnych-Pracodawców zainicjował kampanię społeczną pod hasłem „Wybierz specjalistę od zdrowia – spotkaj się z Twoim lekarzem rodzinnym”. Akcja skierowana do pacjentów ma na celu zachęcenie ich, by nie bagatelizowali z pozoru niegroźnych symptomów z obawy przed wizytą w przychodni i zarażeniem COVID-19.

Odpowiednio wczesne rozpoznanie cukrzycy, nowotworu czy choroby serca pozwoli szybko zareagować i skutecznie wdrożyć leczenie. „Dlatego chcemy zachęcić pacjentów, żeby się nas nie bali, żeby do nas przychodzili i otwarcie mówili o swoich dolegliwościach” – mówi dr n. med. Agata Sławin, wiceprezes Związku, która szerzej o akcji opowiada w rozmowie z Maciejem Sasem.

Akcję wsparła znana wrocławska aktorka Kinga Preis.

Coś cię boli? Nie czekaj na koniec epidemii – idź do swojego lekarza rodzinnego!

„Wybierz specjalistę od zdrowia – spotkaj się z Twoim lekarzem rodzinnym” – to hasło kampanii rozpoczętej przez Dolnośląski Związek Lekarzy Rodzinnych-Pracodawców. Jego członkowie zachęcają swoich pacjentów w specjalnie przygotowanych filmach, by nie bagatelizowali z pozoru drobnych objawów z obawy przed COVID. Choroby serca, onkologiczne i otyłość zbierają coraz bardziej ponure żniwo, dlatego pacjenci nie powinni zwlekać ze zgłaszaniem się do swojego lekarza rodzinnego. Z dr n. med. Agatą Sławin, wiceprezesem Związku, rozmawia o tym przedsięwzięciu Maciej Sas.

Fot. Pixabay

Maciej Sas: Szpitale ograniczają zabiegi planowe, brakuje miejsc COVID-owych, a Państwo w rozpoczętej właśnie akcji zachęcacie swoich pacjentów, by korzystali z pomocy lekarza odpowiednio wcześniej, gdy zauważą pierwsze symptomy choroby. Nie obawiacie się, że ten apel przerośnie Wasze możliwości? Nie narzekacie przecież na nadmiar wolnego czasu.
Dr n. med. Agata Sławin: Rzeczywiście, nie narzekamy na nadmiar wolnego czasu – wręcz przeciwnie. Ale też z narastającym niepokojem obserwujemy, że pacjenci zwracają się do nas z poważnymi dolegliwościami, z zaostrzeniami chorób przewlekłych albo z nowymi, poważnymi chorobami coraz częściej w późnym stadium. Oczywiście, COVID zdominował nasze zaangażowanie w całej ochronie zdrowia, ale pozostałe choroby nie zniknęły i to się zemści nie tylko na naszych pacjentach, ale też na całej ochronie zdrowia po epidemii. Kiedy opadną COVID-owe emocje, wyłoni się obraz nędzy i rozpaczy. A nie wszystkie poważne schorzenia rozpoznawane we wczesnym stadium muszą się skończyć leczeniem w szpitalu. Mówi pan, że szpitale ograniczają dostęp, więc gdzie tych pacjentów diagnozować? U nas! Pacjent, który zbagatelizuje objawy wczesnej cukrzycy i przeczeka w domu okres pandemii trwający ponad rok, przyjdzie do naszego gabinetu już z powikłaniami nieleczonej cukrzycy.

M.S.: Im później, tym gorzej, ale też im później, tym drożej dla systemu opieki zdrowotnej. To ważne w momencie, w którym o tym rozmawiamy.
A.S.: To prawda. Znane powiedzenie: „Lepiej zapobiegać, niż leczyć” można rozszerzyć na: „Lepiej leczyć na samym początku, niż leczyć zaawansowane stany z powikłaniami”, bo wtedy i rokowanie jest gorsze. Pacjenci mają mniejsze szanse albo na wyleczenie choroby, albo na utrzymanie jej na akceptowalnym poziomie (takim, który w niewielkim stopniu będzie utrudniał ich codzienne życie), albo w ogóle nie mają szans na wyzdrowienie. Nasza kampania zaczęła się od zwrócenia uwagi na onkologię, bo to najbardziej spektakularny przykład. Kiedy bowiem w Europie spadają słupki zgonów z powodu nowotworów i te choroby są rozpoznawane na coraz wcześniejszym etapie, to w Polsce jest dokładnie na odwrót! Takich przykładów jest mnóstwo. Sama mam taki bardzo bolesny sprzed 3 dni: mój pacjent przez ostatnie pół roku utracił 30 kilogramów wagi ciała, ale zabronił rodzinie, która zaczęła się tym bardzo niepokoić, jakiegokolwiek kontaktu z lekarzem, bo on „po lekarzach nie będzie chodził”. Dlaczego? Bo bardzo boi się kontaktu z przychodnią, ze szpitalem. Mówiąc wprost – boi się zakażenia COVIDEM. W końcu zasłabł. Wezwane pogotowie zabrało go do szpitala. Tam okazało się, że przyczyną kłopotów jest nowotwór w stadium rozsiania. Jedyne, co można zrobić, to ulżyć mu w cierpieniu, żeby mógł umrzeć w miarę godny sposób. Gdyby ten człowiek zgłosił się do nas wtedy, kiedy stracił pierwsze kilka kilogramów (na pewno towarzyszyły temu jakieś dolegliwości), to prawdopodobnie można by mu było pomóc. Nie wiem jaki to nowotwór, bo to są świeże informacje od rodziny, nie widziałam jeszcze profesjonalnego wypisu, ale niewykluczone, że zaczęło się od narządu, który można było szybko zoperować, poddać chemioterapii czy radioterapii i w efekcie nie doszłoby do tego rozsiewu. Nie wiemy, jak bardzo ten pan skrócił swoje życie – o kilka lat czy o kilka miesięcy. Ale przecież nie siedzimy u pacjentów w domu, nie mamy pojęcia, co się u nich dzieje.

M.S.: A zatem: trzeba dać szansę swojemu zdrowiu i w razie kłopotów skontaktować się ze swoim lekarzem rodzinnym jak najszybciej?
A.S.: Oczywiście, trzeba dać szansę samemu sobie! Zawsze powtarzam, że leczenie to gra zespołowa – tutaj ani sam lekarz nic nie zrobi, ani sam pacjent. Wszyscy muszą grać zgodnie dla dobrego efektu.

M.S.: Na suchych liczbach również widzi Pani narastanie tego problemu – mam na myśli np. wydawanie w ostatnim czasie pacjentom mniejszej liczby kart DiLO?
A.S.: Nie, bo ci pacjenci jeszcze do nas nie przychodzą. Wydajemy w tej chwili zdecydowanie mniej kart DiLO niż poprzednio. I właśnie z tego powodu zrodziła się potrzeba takiej akcji. Statystyki powoli zaczynają wzrastać, ale jeszcze nie do poziomu sprzed wybuchu pandemii. A przecież liczba nowotworów na pewno się nie zmniejszyła – szczególnie w sytuacji, gdy dołożyliśmy sobie trzy potężne czynniki ryzyka w znaczący sposób inicjujące rozwój nowotworów: stres, brak ruchu i otyłość.

M.S.: Państwa akcja skupia się na trzech sprawach – o onkologii Pani wspomniała, teraz również o otyłości, a jeszcze mocno akcentujecie Państwo choroby serca. To, jak rozumiem, budzi szczególnie duży niepokój?
A.S.: Jeśli chodzi o choroby serca, też widzimy złe efekty. Kiedyś zdarzało się, że pacjenci czekali w domu z bólem kilka godzin, zastanawiając się, czy to ból sercowy, czy nie, czy warto poczekać, bo może samo przejdzie, nie dając w ten sposób szansy tzw. złotej godzinie, kiedy najwięcej można zrobić dla chorego. Teraz pacjenci czekają po kilka dni! Kardiolodzy alarmują, że kilkudniowy zawał nie daje szans na jakąkolwiek pomoc. Jeżeli taki pacjent przeżyje, będzie miał ciężkie uszkodzenie mięśnia sercowego i w efekcie pozostanie inwalidą. Sama mam najlepszy ogląd tej sytuacji za sprawą mojego męża, który jest kardiologiem. Ze zgrozą mówi, że od lat nie widział tak wielkiej liczby ludzi z kilkudniowymi zawałami, którzy przyjeżdżają do szpitala. Takie przypadki przed epidemią zdarzały się sporadycznie, wszystko było wyłapywane szybko, bo mamy w Polsce nowoczesną kardiologię – na światowym poziomie. Tym wszystkim ludziom można było wcześniej pomóc, dzięki czemu bardzo szybko wychodzili do domu, często właściwie „bez szwanku” i wracali do normalnej aktywności – nawet sportowej. Teraz takie osoby zostaną inwalidami – skończy się to niewydolnością serca. W znacznie większym stopniu obciążą oni nie tylko ochronę zdrowia, ale później też opiekę socjalną, a przez to nas wszystkich.

M.S.: Kolejnym problemem podkreślanym w Państwa akcji jest otyłość. W czasie pandemii pracujemy w domach, ruszamy się mniej, więcej jemy. Może z tego wyniknąć wiele kłopotów.
A.S.: Pacjenci często zapominają, że otyłość nie jest wyłącznie defektem estetycznym albo widocznym znakiem słabej woli, bo tak to jest postrzegane w naszym społeczeństwie. Otyłość jest chorobą i to bardzo poważną, której konsekwencjami są chociażby cukrzyca, choroby serca, ale też poważne obciążenia stawów. Otyłość jest również ważnym czynnikiem ryzyka wielu nowotworów m.in. raka jelita grubego. Właśnie w ten sposób musimy otyłość postrzegać – jako groźną chorobę prowadzącą podstępnie do wielu powikłań.

M.S.: Jakiego efektu Państwo oczekujecie? Pytam o to, bo gdybym usłyszał o akcji pierwszy raz, od razu zapytałbym: „Świetnie, zgłoszę się do lekarza rodzinnego, ale co zrobić, gdy będzie potrzebne specjalistyczne leczenie?”. Przecież wszędzie słychać, że w szpitalach leczy się głównie COVID, a inne choroby muszą poczekać…
A.S.: Oczekujemy, że pacjenci przestaną się nas bać (całej ochrony zdrowia), że ujawnią się ze swoimi chorobami. My w warunkach pandemicznych działamy już ponad rok, w związku z czym w placówkach ochrony zdrowia doskonale wiemy, jak postępować, żeby było bezpiecznie dla pacjentów. W przypadku wielu dolegliwości, o których wspomnieliśmy, możemy pomóc pacjentom we własnym zakresie (chociażby tym z cukrzycą). W przypadku pacjentów z pierwszymi objawami choroby niedokrwiennej serca lub nowotworów możemy skierować ich na wczesne badania diagnostyczne. Dlatego chcemy zachęcić pacjentów, żeby się nas nie bali, żeby do nas przychodzili i otwarcie mówili o swoich dolegliwościach.
Muszę panu powiedzieć, że czasami z zażenowaniem obserwuję, jak ci sami ludzie, którzy boją się przestąpić próg przychodni, a dokumenty podają nam w rękawiczkach przez próg, są przeze mnie później spotykani w galeriach handlowych, sklepach, w kościele, we wszystkich innych miejscach i nie zachowują tam jakiegokolwiek dystansu! Zachowują się bardzo swobodnie, bo mają złudne poczucie, że COVID jest obecny tylko w placówkach ochrony zdrowia – on tu siedzi i czyha na nich. Natomiast we wszystkich innych miejscach jest bezpiecznie. Tymczasem jest odwrotnie – nie ma chyba w tej chwili bezpieczniejszych miejsc, jeżeli chodzi o wymuszanie zachowania dystansu, dezynfekcji rąk, prawidłowego noszenia maseczek niż przychodnie praktyk lekarzy rodzinnych, bo my tego wszystkiego przestrzegamy bardzo rygorystycznie. Kierujemy więc do pacjentów taki apel: u nas jesteś bezpieczny – zadzwoń, przyjdź i opowiedz o swoich dolegliwościach. Na pewno w bezpieczny dla Ciebie sposób będziemy mogli zająć się Twoimi zdrowotnymi kłopotami, niekoniecznie zakażeniem COVID-19.

M.S.: Ważnym elementem akcji (można rzec: magnetycznym) jest udział w niej znakomitej wrocławskiej aktorki Kingi Preis. Jak rozumiem, miało to dodać impetu temu przedsięwzięciu, zapewnić mu właściwy odzew?
A.S.: Rzeczywiście, to miało dodać akcji energii, impetu i pomóc w jej popularyzacji. Pani Kinga Preis jest aktorką bardzo znaną i lubianą. Wiemy przecież o tym, że rozpoznawalne postaci ze świata kultury – takie, z którymi się utożsamiamy i często ufamy im chętniej niż lekarzom – pomagają uwiarygodnić tę troskę o naszych pacjentów. I tak właśnie jest z udziałem w naszych filmach pani Kingi Preis. Już z pierwszych doniesień widzimy, że właśnie z takim odbiorem akcja ta się spotyka.

Maciej Sas

Zaloguj się

Zapomniałeś hasła?