Małgorzata Niemiec: Taniec pozwala mi wytupać emocje
Moją pasją jest taniec. Szczególną przyjemność znajduję we flamenco i stepie amerykańskim. Kulturę flamenco poznałam podczas mojej pierwszej podróży do Hiszpanii. Zachwyciłam się wtedy pięknymi tancerkami z karminowymi ustami, ich krwistoczerwonymi spódnicami, butami, które stukają podczas ruchu.
Druga podróż do tego kraju sprawiła, że zaczęłam się intensywniej zastanawiać nad tym, czym tak naprawdę jest flamenco. Zrozumiałam, że w tym tańcu chodzi o wyrażanie swoich emocji bez słów, za pomocą ruchu ciała, gestów, mimiki i przede wszystkim nóg, bo dzięki flamenco można wytupać każdą emocję. Flamenco to feeria barw, szelest falban, szmer rozkładanych wachlarzy, brzęk kastanietów, stukot obcasów, dźwięk gitary, rytm wyklaskiwany przez dłonie, podkręcające atmosferę entuzjastyczne okrzyki.
Po powrocie do Polski zaczęłam szukać szkoły, w której mogłabym uczyć się tego tańca – trafiłam do Studia Sueños Agaty Makowskiej. I tak już kilkanaście lat pochłania mnie pasja flamenco. Moja praca zawodowa wiąże się z dużym stresem, dlatego szczególnie cenię sobie możliwość jego odreagowania w tańcu.
Flamenco to taka indywidualna forma wyrazu siebie. Każdy wyraża emocje inaczej, na swój sposób, i to doskonale w tym tańcu widać. Były lata, gdy tańczyłam więcej, intensywniej. Teraz chodzę na kurs zazwyczaj raz w tygodniu. W 2019 r. – na otwarciu Tygodnia Kina Hiszpańskiego w Kinie Nowe Horyzonty – tańczyłyśmy z moimi dwiema koleżankami alegrias, jedną z form flamenco. Naszym rekwizytem był manton, wielka chusta zakończona frędzlami. Stres był ogromny, ale satysfakcja z przekroczenia swoich granic jeszcze większa.
Flamenco jest dla mnie wyzwaniem, bo ma bardzo trudny rytm. Muzyka wydaje się nieskomplikowana, głos pieśniarza wykonującego pieśni flamenco jest zachrypnięty, trochę zawodzący, ale kiedy przychodzi do tańczenia, nagle okazuje się, że trzeba coś policzyć na 12 albo wejść na 8. Flamenco to prawdziwy egzamin z wyczucia rytmu.
Step amerykański podobał mi się od dziecka. Odkąd zobaczyłam w telewizji stepującego Jiříego Korna, czeskiego piosenkarza. Później były filmy z Fredem Astaire’em, które utwierdziły mnie w przekonaniu, że step jest fascynujący. Już jako studentka zaczęłam rozglądać się za szkołą stepowania. Po latach z pomocą przyszła moja koleżanka z zajęć flamenco, która uczęszczała do szkoły stepu amerykańskiego. I tak trafiłam do Wrocławskiej Stepowni. Prowadzi ją Dariusz Dudzik. Darek jest na tyle sugestywną osobą, że namówił mnie do wzięcia udziału w Mistrzostwach Polski. Stworzył grupę „Już prawie zdrowo stuknięci” i z tą grupą w 2018 r. zdobyliśmy 3. miejsce na Mistrzostwach Polski w Tap Dance, a w roku następnym Darek tak nas zmobilizował, że zostaliśmy wicemistrzami Polski. Tańczyliśmy do trudnej choreografii, którą Darek stworzył do melodii „Mess Around”, gdyż oprócz stepowania machaliśmy jednocześnie na wszystkie strony mopem.
W stepie, podobnie jak we flamenco, buty wystukują dźwięk, ale są inaczej skonstruowane. We flamenco charakterystyczny dźwięk dają gwoździe, które są wbite w dużej ilości na obcasie oraz w przedniej części buta, zaś buty do tap dance podkute są metalowymi blaszkami.
Te tańce to tak naprawdę dwa światy. Flamenco jest emocjonalne, ekspresyjne, ma swoją magię nazywaną duende. Step jest bardziej żywiołowy, a dla mnie dodatkowo jest wyzwaniem kondycyjnym.