Skrót artykułu Strzałka

Podkreśla, że współcześni lekarze stoją przed arcytrudnym wyzwaniem – poza wiedzą medyczną, muszą się też znać na psychologii, by skutecznie pomagać pacjentom. Jej zdaniem najważniejszą grupą w świecie medycznym są lekarze rodzinni i to o ich edukację powinniśmy dbać najbardziej. – Bo to oni najlepiej znają pacjenta, a on im ufa – w rozmowie z Maciejem Sasem mówi dr n. med. Ewa Kempisty-Jeznach, absolwentka Akademii Medycznej we Wrocławiu, jedyny w Polsce certyfikowany lekarz medycyny męskiej, autorka książki „Chorzy ze stresu. Problemy psychosomatyczne”.

 

Większość chorób współczesnych ludzi ma podłoże psychiczne

Rozmawia Maciej Sas

 

Podkreśla, że współcześni lekarze stoją przed arcytrudnym wyzwaniem – poza wiedzą medyczną, muszą się też znać na psychologii, by skutecznie pomagać pacjentom. Jej zdaniem najważniejszą grupą w świecie medycznym są lekarze rodzinni i to o ich edukację powinniśmy dbać najbardziej. – Bo to oni najlepiej znają pacjenta, a on im ufa – w rozmowie z Maciejem Sasem mówi dr n. med. Ewa Kempisty-Jeznach, absolwentka Akademii Medycznej we Wrocławiu, jedyny w Polsce certyfikowany lekarz medycyny męskiej, autorka książki „Chorzy ze stresu. Problemy psychosomatyczne”.

 

stress

Fot. Pixabay

Maciej Sas:Choroby psychosomatyczne chorobami XXI wieku?” – zacznę naszą rozmowę, wykorzystując pierwsze zdanie z Pani nowej książki. Jest aż tak źle pod tym względem?

Dr n. med. Ewa Kempisty-Jeznach: Jest bardzo źle! Powiedziałabym, że w tej chwili więcej mamy nawet pacjentów z chorobami psychosomatycznymi, czy może, mówiąc nieco delikatniej, z dolegliwościami psychosomatycznymi, aniżeli ludzi, którzy są chorzy organicznie, na przykład cierpią na choroby cywilizacyjne. To może się nam wydawać związane z czasem pandemii, która to bardziej nasiliła. Mam nieodparte wrażenie, że ogromna liczba pacjentów przychodzi dzisiaj do lekarzy właśnie z objawami psychosomatycznymi.

M.S.: Stres jest przez medycynę akademicką widziany skrajnie – jedni uznają go za czynnik wielu chorób, inni zupełnie bagatelizują. To, co Pani opisała w swojej nowej książce, opiera się na Pani doświadczeniu zawodowym. Kiedy właściwie doszła Pani do wniosku, że stres może mieć tak zabójcze działanie?

E.K.-J.: Postanowiłam napisać tę książkę 5 lat temu, kiedy zauważyłam, jak bardzo wielu pacjentom muszę tłumaczyć problem psychosomatyki. Ci ludzie właściwie szukają choroby, która ich dręczy – coś ich boli, więc widzą w tym problem natury organicznej.

M.S.: Szukają, chodząc ze swoim problemem od lekarza do lekarza – to ma Pani na myśli?

E.K.-J.: Tak, można powiedzieć, że takie osoby zajmują się turystyką medyczną – krążą od jednego gabinetu lekarskiego do drugiego, a potem – kolejnego. Nie mogą zrozumieć, że nic z tego nie wychodzi. Mają wątpliwości co do wiedzy lekarskiej. Bardzo mnie to boli, dlatego że tak inni koledzy lekarze, jak i ja zrobiliśmy wszystko, by problem zdiagnozować i wiemy, że ten pacjent nie cierpi na jakąkolwiek chorobę organiczną. W takiej sytuacji już nie badamy jednego, konkretnego organu, ale zajmujemy się człowiekiem holistycznie, wykluczając jedna po drugiej choroby organiczne. Bo żeby rozpoznać problemy psychosomatyczne, trzeba najpierw wykluczyć wszystkie możliwe choroby organiczne, które dają objawy takie, jakie opisuje pacjent. Te są niekiedy tak skrajne, że nie łączą się w jakąkolwiek spójną całość. W tym momencie zaczynamy podejrzewać kłopoty psychosomatyczne, ale – podkreślę raz jeszcze – nie wolno nam, lekarzom postawić ostatecznej diagnozy bez wykluczenia wszelkich możliwych w danym przypadku chorób organicznych. Po zbadaniu pacjenta, gdy już mamy wszystko czarno na białym, możemy z nim usiąść i wytłumaczyć, że jest chory psychosomatycznie. I to od lekarza, który przekazuje tę wiadomość zależy, co się stanie dalej. Mam na myśli to, czy pacjent będzie chodził przez rok do różnych lekarzy, aż w końcu będzie miał stany lękowe, depresyjne i trafi do psychiatry, czy potrafimy mu to tak wytłumaczyć, podpierając się swoim autorytetem, ale też postępując ze zrozumieniem, ze skróceniem dystansu i dużą dozą empatii, aż on nam uwierzy. A im szybciej uwierzy w to, że to choroba psychosomatyczna, tym większy sukces w jej leczeniu i nie trzeba będzie od razu sięgać po leki antydepresyjne.

M.S.: Z tego, co Pani powiedziała, wynika, że taki proces jest długotrwały. Sądzi Pani, że w realiach polskiego systemu opieki zdrowotnej jest miejsce na takie podejście, na znalezienie tak skomplikowanej niekiedy przyczyny? W końcu zwykle wizyta u lekarza to maksymalnie 10 minut: pada zestaw 3 sakramentalnych pytań, jest rutynowa recepta i… koniec spotkania. Gdzie tu miejsce na dotarcie do bólu duszy?

E.K.-J.: Tu jest niezbędny autorytet lekarski, o którym przed chwilą wspomniałam. Dlatego bardzo doceniam lekarzy pierwszego kontaktu, bo to oni znają doskonale swojego pacjenta i to oni wysyłają go do specjalistów. Specjalista widzi go krótko – raz, czasami dwa razy, a potem chory wraca do swojego lekarza rodzinnego. I właśnie dlatego tacy lekarze powinni zostać należycie docenieni: trzeba im dać więcej możliwości działania, rozmaitych narzędzi, bo to oni, znając pacjenta najlepiej, są w stanie postawić trafną diagnozę. Wyniki pozbierane od 2-3 specjalistów i na końcu podsumowane przez lekarza pierwszego kontaktu są niezwykle ważne. To właśnie on, człowiek, któremu pacjent ma ufać najbardziej, powinien usiąść i wszystko mu spokojnie wytłumaczyć. Posłużmy się przykładem: jeżeli człowieka boli serce, to wielu badań do wykonania nie ma – robi się EKG, EKG wysiłkowe, echo serca. Jeśli w tych badaniach nic złego się nie widzi, a na dodatek badania krwi wychodzą bez patologii, to w tym momencie można stwierdzić, że ten człowiek jest chory psychosomatycznie. Wydaje mi się, że do tego nie trzeba mnóstwa wizyt u wielu lekarzy. Tę medyczną wędrówkę można radykalnie skrócić, ale czy to się uda, zależy właśnie od autorytetu lekarza pierwszego kontaktu. Jeśli przekona pacjenta, oszczędzi mu wiele czasu związanego z chodzeniem od gabinetu do gabinetu. To on powinien nakazać zmianę trybu życia, która będzie początkiem leczenia. Pierwszym, zasadniczym krokiem w postępowaniu terapeutycznym w takiej sytuacji nie powinien być od razu antydepresant. Jeżeli jednak pacjent nie zostanie do tego przekonany, to – niestety – czeka go wizyta u psychiatry.

M.S.: Gwałtowny rozwój technologii, cywilizacji oznacza zmiany, na które ludzki organizm nie jest przygotowany. To musi oznaczać narastający stres. Sam słyszałem od lekarzy kilka razy: „Musi się pan mniej stresować!”. Brzmi pięknie, ale poproszę receptę na lek w tym względzie: kłopot w pracy, kłopoty rodzinne, niezadowolony szef, poczucie wyizolowania towarzyszące wielu z nas – zwłaszcza teraz, w czasie pandemii. Jak się odizolować od nadmiaru stresu – zna Pani jakąś skuteczną metodę? Można wypisać na to receptę?

E.K.-J.: Jak wspomniałam, na samym końcu tego łańcucha stoją leki uspokajające, nasenne czy antydepresanty – to naprawdę ostateczność. 50 proc. sukcesu w tym przypadku to zrozumienie przez pacjenta problematyki związanej z chorobą psychosomatyczną. Wpuściliśmy na salony lekarskie techniki wyciszenia. Wydawało nam się przed paru laty, że są to metody z serii: „hokus-pokus”, które niewiele dają, że tylko ludzie spirytualnie nawiedzeni uprawiają jogę. My byliśmy przyzwyczajeni do czegoś innego: „co dzień tabletka biała”, czy antydepresant i… mamy to z głowy. Ale tak nie musi być. Powinniśmy rozwiązać problem, korzystając z trzech ścieżek. Pierwszą z nich są techniki wyciszenia, a więc zaleca się pacjentowi, by przynajmniej 3 razy w tygodniu robił trening autogenny (joga, mindfulness, tai chi). Dzisiaj w Dolinie Krzemowej, w dużych korporacjach (np. Google) są pokoje wyciszenia, z których można korzystać między godz. 12.00 a 12.30. Pierwsza wprowadziła to firma informatyczna Captain, która takie techniki wyciszenia swoich pracowników wprowadziła w pewnym momencie wręcz jako obowiązek. Każdy może wybrać technikę sam – tu się niczego nie narzuca, bo u każdego to działa inaczej: jeden woli słuchać muzyki poważnej z zamkniętymi oczami, inny – uprawiać jogę. Druga metoda to użycie adaptogenów.

M.S.: Co ma Pani na myśli – poproszę o konkrety.

E.K.-J.: Są to rośliny, które weszły na salony lekarskie z dużym oporem, ale już się je uznaje na świecie. Te naturalne leki były używane od tysięcy lat. Należy do nich 12-13 ziół. Mogą być podawane w postaci naparów, tabletek. Najważniejszym ich przedstawicielem jest ashwagandha. Jej skuteczne działanie obserwuję, analizując wyniki moich pacjentów – poziom kortyzolu (czyli hormonu stresu) po trzech miesiącach jej podawania potrafi spaść o połowę. Kortyzol, dodajmy, jest największym przeciwnikiem hormonów płciowych, a więc po użyciu takiego naturalnego leku wzrasta poziom testosteronu i estrogenów, co powoduje, że pacjenci są silniejsi wobec życia. Bo testosteron – wyjaśnijmy – jest hormonem królewskim mężczyzny: daje stanowczość, decyzyjność, dobry humor, szczęście, radość, sylwetkę, libido. To samo się dzieje u kobiet – dzięki estrogenom lepiej jajeczkują, zachodzą w ciążę. Dzisiaj też mamy z tym problem, bo obserwujemy zaburzenia hormonalne o podłożu stresowym również u pań. Im też mocno daje się we znaki nadmiar kortyzolu. Do tego dochodzi jeszcze prolaktyna, nazywana niekiedy hormonem stresu emocjonalnego. Jej poziom znacząco wzrasta u osób, które mają na koncie silne przeżycia emocjonalne, np. śmierć kogoś najbliższego, rozwód, śmierć dziecka itd. Wspomniana ashwagandha bardziej działa na kortyzol, ale – jak zauważyłam – również obniża poziom prolaktyny. Na prolaktynę najlepiej działają jednak techniki wyciszenia, i oczywiście leki chemiczne.

Trzecią metodą jest przeciwwaga do stresu w postaci programu „4S”: sposób odżywiania, sen, seks i sport. To rzeczy, które nie działają bezpośrednio na stres, ale zwiększają produkcję hormonów płciowych (sport i seks) albo hormonów szczęścia (sport i sen), dzięki czemu mamy w organizmie dużo endorfin, jesteśmy „zalani” oksytocyną, serotoniną, dopaminą. Te hormony szczęścia pośrednio wpływają również na zniwelowanie poziomu stresu. Niejeden człowiek, który jest na wysokich szczeblach kariery korporacyjnej, czy prowadzi własne biznesy wie doskonale, że dzięki sportowi jest w stanie przeciwstawić się wielu sytuacjom stresowym, z jakimi ma do czynienia w pracy.

M.S.: W których dziedzinach medycyny nadmiar stresu ma najbardziej destrukcyjny wpływ – dużą część książki poświęciła Pani swojej koronnej dziedzinie, czyli endokrynologii (podobnie jak w innych swoich publikacjach). Wypada podejrzewać, że tu jest najtrudniej?

E.K.-J.: Jedne z pierwszych elementów, które zaczynają się sypać przy nadmiernym stresie, to hormony. One są tak delikatne, że momentalnie reagują na stres. Tu nie chodzi tylko o hormony płciowe, ale również kortyzol, prolaktynę, hormony tarczycy – wszystkie one są bardzo podatne na działanie stresu. Dotyczy to również insuliny, bo przecież często ludzie, jak się mawia, „zażerają stres”. A jeśli tak robią, powodują nagłe podwyższenie węglowodanów we krwi, których następstwem jest zwiększenie poziomu insuliny, co doprowadza do insulinooporności, a potem do cukrzycy. Jak więc z tego widać, stres przerzuca się w pierwszym rzędzie na hormony, a te z kolei wywołują w organizmie różne zmiany – zarówno psychosomatyczne, jak i organiczne. Ale stres potrafi też działać bezpośrednio na ciało i dawać różne objawy (lęki, ściski, szum w uszach, zawroty głowy, bóle głowy czy brzucha, które imitują prawdziwe choroby organiczne. Dlatego w mojej książce podkreślam, jak istotne jest w pierwszym rzędzie wykluczenie przyczyn organicznych choroby, a dopiero potem pochylenie się nad psychosomatyką.

M.S.: Czyli jeszcze raz wracamy do tego, jak ważnym czynnikiem w leczeniu jest autorytet lekarza?

E.K.-J.: Właśnie tak, bo pokazanie pacjentowi czarno na białym, że nic mu nie jest, że to problem natury psychosomatycznej, jest wielkim sukcesem. Najpierw on musi się dowiedzieć, że w wynikach badań nie ma niczego złego, musi uwierzyć swojemu lekarzowi, który powinien być dla niego i przyjacielem, i autorytetem. To trudne, bo jedno z drugim nie bardzo koreluje. Ale tego się wymaga od lekarza XXI wieku. To źle, bo to my, lekarze musimy się dostosować do tych chorób, musimy przestać być „bogami w bieli”, musimy się zorientować, że jednak pacjenci są naszymi przyjaciółmi, zawierzają nam swoje ciało. A ponieważ żyjemy w trudnym okresie, w którym mamy do czynienia z rewolucjami we wszystkich możliwych sferach życia, musimy pomagać tym, którzy nam zawierzyli swoje zdrowie – to duże wyzwanie. To, o czym mówię, oznacza, że musimy mieć nie tylko najświeższą wiedzę medyczną, ale też znać się na psychologii. Bez tego nie będziemy w stanie pomagać pacjentom w coraz liczniejszych przypadkach chorób psychosomatycznych. Właśnie dlatego powinniśmy w naszym systemie zdrowia bardzo dużą wagę przykładać do wykształcenia lekarzy pierwszego kontaktu również pod względem psychologii.

M.S.: Z tego, co Pani powiedziała, wynika, że wypadałoby zmodyfikować programy nauczania na uczelniach medycznych.

E.K.-J.: Tak sądzę. Wiedza przekazywana przyszłym lekarzom powinna być dostosowana do wymogów XXI wieku – dzisiaj przekazywanie młodym lekarzom wyłącznie wiedzy stricte medycznej to stanowczo za mało. Człowiek stał się bardzo skomplikowany, musi się zmagać z tak wieloma zmianami na każdym kroku, jest narażony na tak wiele bodźców, że psychiatrzy są skrajnie przeciążeni pracą – trudno dziś się dostać od ręki do psychologa czy do psychiatry. Kiedyś ci specjaliści czekali na pacjentów, a dzisiaj jest odwrotnie. Dlatego to my powinniśmy trochę ich odciążyć i na pierwszym etapie przygotować pacjenta na kontakt z psychologiem czy psychiatrą.

M.S.: Brzmi to nieco utopijnie…

E.K.-J.: Może, ale tak być musi. Najwyższy czas zobaczyć, że świat się zmienia, a wraz z nim powinny się zmienić procedury medyczne. Podobnie jak przez ostatnie dziesięciolecia radykalnie zmienił się sprzęt medyczny, którego używamy. Ale same aparaty nie leczą, a psychika człowieka, jak już powiedzieliśmy, jest arcyważna. Musimy wprowadzić takie zmiany, jeśli nie chcemy, by całe społeczeństwo brało kiedyś antydepresanty. A tak będzie, jeżeli teraz nie zatrzymamy tego problemu w porę.

M.S.: Cały czas bardzo podkreśla Pani, jak ważną rolę w tym wszystkim odgrywają lekarze rodzinni. To w medycynie niestandardowe podejście, bo duża część świata medycznego uznaje ich zwykle (bądźmy szczerzy…) za piąte koło u wozu, za ludzi od wypisywania recept i zwolnień. Z Pani słów wyłania się zupełnie inny obraz tej grupy.

E.K.-J.: Zdecydowanie tak, bo uważam, że w XXI wieku powinniśmy zupełnie zmienić podejście do lekarzy. Lekarz pierwszego kontaktu nie jest i nie może być jedynie tym, który wypisuje skierowania. To on powinien być jednym z najlepiej wykształconych ludzi w świecie medycznym. Dzięki temu będzie mógł do każdego pacjenta podejść holistycznie: wszystkie wyniki, które dostaje od innych specjalistów, potrafi połączyć w całość, rozwikłać zagadkę problemów pacjenta i stwierdzić, czy to choroba organiczna, czy może problemy natury psychosomatycznej. Bo dzisiaj, mówię to z pełną odpowiedzialnością, większość chorób ma podłoże psychiczne.

 

DR N. MED. EWA KEMPISTY-JEZNACH

Dr n. med. Ewa Kempisty-Jeznach

Fot. z archiwum E.K.-J

Absolwentka Akademii Medycznej we Wrocławiu, przez 5 lat pracowała w Klinice Endokrynologii macierzystej uczelni. W 1981 roku wyjechała do Niemiec, gdzie założyła prywatną klinikę, w której przepracowała 32 lata, zdobywając kolejne stopnie specjalizacji. Jest internistą, specjalistą chorób ogólnych, jedynym w Polsce certyfikowanym lekarzem medycyny męskiej. Autorka książek: „Chorzy ze stresu. Problemy psychosomatyczne”, „Testosteron. Klucz do męskości” i „Książka tylko dla mężczyzn”. Obecnie pracuje jako kierownik medyczny kliniki wellness w prywatnym szpitalu Medicover w Warszawie.

 

 

 

Najwyższy czas zobaczyć, że świat się zmienia, a wraz z nim powinny się zmienić procedury medyczne. Podobnie jak przez ostatnie dziesięciolecia radykalnie zmienił się sprzęt medyczny, którego używamy. Ale same aparaty nie leczą, a psychika człowieka, jak już powiedzieliśmy, jest arcyważna. Musimy wprowadzić takie zmiany, jeśli nie chcemy, by całe społeczeństwo brało kiedyś antydepresanty. A tak będzie, jeżeli teraz nie zatrzymamy tego problemu w porę.

Zaloguj się

Zapomniałeś hasła?