Zmienność wirusa powoduje to, że układ immunologiczny ciągle musi się doskonalić i pewne rzeczy sobie przypominać, niejako uzupełniać wiedzę na temat wroga – tak prof. dr. hab. n. med. Andrzej Gładysz, znakomity wrocławski zakaźnik tłumaczy konieczność przyjęcia trzeciej dawki szczepionki przeciw COVID-19. Rozmawia z nim Agata Grzelińska.
Układ odpornościowy musi być uaktualniany tak jak oprogramowanie komputera
Rozmawia Agata Grzelińska
Zmienność wirusa powoduje to, że układ immunologiczny ciągle musi się doskonalić i pewne rzeczy sobie przypominać, niejako uzupełniać wiedzę na temat wroga – tak prof. dr. hab. n. med. Andrzej Gładysz, znakomity wrocławski zakaźnik tłumaczy konieczność przyjęcia trzeciej dawki szczepionki przeciw COVID-19. Rozmawia z nim Agata Grzelińska.
Agata Grzelińska: Omikron mocno dobija się do naszych drzwi. Jak się zakończy ta wizyta Pańskim zdaniem?
Prof. dr. hab. n. med. Andrzej Gładysz: To było wszystko do przewidzenia, dlatego że mamy do czynienia z takim drobnoustrojem, który należy do grupy odzwierzęcych. Należy się spodziewać, że zdobywając nowego żywiciela, nowego gospodarza biologicznego, jakim w tym wypadku jest człowiek, będzie się ciągle modyfikował. Wszystko zależy przede wszystkim od tego, na jaki grunt trafia. Niestety, musimy sobie powiedzieć wprost, że w naszym kraju ma dogodne warunki, bo odsetek osób wyszczepionych jest u nas niski.
A.G. (red.): Wspomina Pan o szczepieniach, ale wśród tych, którzy zachorowali liczne jest grono osób, które przyjęły 2-3 dawki szczepionki. Jak to rozumieć?
A.G.: Przechorowanie i zaszczepienie aktywizuje nasz układ odpornościowy, ale ciągle zapominamy o jednej ważnej rzeczy: każdy z nas w sposób indywidualny reaguje na czynniki zewnętrzne, każdy jest niepowtarzalny pod względem genetycznym i biologicznym.
A.G. (red.): Mówi Pan o tym, że każdy z nas inaczej jest przygotowany na spotkanie z wirusem?
A.G.: Tak. Co ważne, zmienność wirusa powoduje to, że układ odpornościowy ciągle musi się doskonalić i pewne rzeczy sobie przypominać, niejako uzupełniać wiedzę na temat wroga. Pierwszy kontakt z określonym typem wirusa powoduje, że układ odpornościowy ustawia odporność na ten materiał genetyczny. Kiedy z kolei po pewnym czasie wirus nieco się zmienia, to nasz układ odpornościowy musi dokonać pewnej korekty, sprawdzić, czy to jest ten sam wróg, którego już poznał i wie, jak go zwalczać, czy może to jakieś nowe zagrożenie.
A.G. (red.): To trochę jak ze starym znajomym niewidzianym od 30 lat – nie poznajemy go od razu, tylko po pewnej chwili?
A.G.: No właśnie – trzeba porozmawiać, przyjrzeć mu się i dopiero wtedy go rozpoznajemy. Szczepionki są w tej chwili o tyle istotne, że po pierwsze uwrażliwiły nasz układ odpornościowy na główny materiał genetyczny. Jak wynika z aktualnych badań, niektóre z elementów zawartych w szczepionkach spowodowały, że układ odpornościowy również zaczyna być w pewnym stopniu uwrażliwiony na warianty już nieco zmienione. To o tyle korzystne, że normalnie trzeba czasu, by układ immunologiczny właściwie rozpoznał wroga. Ale jednocześnie daje nam taką gwarancję, że jeśli człowiek się uodporni po zaszczepieniu, to przynajmniej zmniejszy skutki ataku wirusa, którego część zostanie zneutralizowana.
A.G. (red.): Nie będzie więc frontalnego ataku, ale taki, z którym organizm łatwiej sobie poradzi?
A.G.: Oczywiście, ale musimy też mieć świadomość tego, że nawet przechorowanie czy zaszczepienie wcale nie musi wywołać u nas trwałej odporności. To dotyczy szczególnie szczepionki, bo układ odpornościowy jest obciążony ciągłymi zadaniami związanymi z likwidowaniem drobnoustrojów atakujących organizm. Jedne z nich są bardziej agresywne, inne – mniej, część jest aktywna biologiczne, a druga – nie tak bardzo. Układ immunologiczny musi wybierać, czym ma się zająć w pierwszej kolejności: zwalczaniem atakujących nieustannie
patogenów chorobotwórczych czy „mikroskopijną” ilością wstrzykniętego materiału szczepionkowego, któremu z tych względów trudno jest się zaprezentować komórkom układu odpornościowego. Obrazowo
mówiąc, czeka na swoją kolej.
Tu przytoczę przykład z moich doświadczeń z pierwszą szczepionką przeciw wirusowemu zapaleniu wątroby typu B (udostępnioną przez prof. Antoniego Arońskiego), którą uodparnialiśmy
zespół ówczesnej kliniki anestezjologii oraz moich współpracowników. Po pewnym czasie zorientowaliśmy się, że część tych osób, mimo że przyjęła wszystkie dawki szczepionki, już po nich albo między ich przyjęciem była zakażona. Dopiero wspólne badania przeprowadzone przez prof. Henryka Mateja z Instytutem Immunologii i Terapii Doświadczalnej PAN we Wrocławiu wykazały, że było to wynikiem opóźnionej w czasie odpowiedzi układu odpornościowego na antygen szczepionkowy. Przeciwciała u pojedynczych osób pojawiały się po dłuższym niż standardowo czasie. Materiał szczepionkowy musiał „czekać” w kolejce, żeby się zaprezentować układowi odpornościowemu. Pamiętajmy, że tam jest złożony układ, masa komórek współpracujących ze sobą. To są limfocyty, które muszą wykonać straszliwą robotę.
A.G. (red.): Wspomniał Pan o lichym wyszczepieniu Polaków. U nas na razie mówi się o trzeciej dawce szczepionki, a w niektórych krajach już o czwartej czy nawet piątej. Ile takich dawek można przyjąć, żeby organizm to wytrzymał?
A.G.: Nasz układ odpornościowy musi być co jakiś czas odświeżany. Powstają nowe mutanty, które nowe generacje szczepionki starają się uwzględnić – tak, jak w przypadku grypy, a więc co rok badamy poprzedni sezon, sprawdzając, jakie szczepy dominowały. Staramy się w szczepionce uwzględnić te, które prawdopodobnie mogą dominować teraz i jednocześnie chcemy dostarczyć układowi odpornościowemu informacje o kolejnym szczepie, który może nas zaatakować. W przypadku SARS-CoV-2 jest tak samo – kolejne dawki szczepionki nie świadczą o jej nieskuteczności, ale służą modelowaniu, modyfikowaniu i uzupełnianiu bazy danych układu odpornościowego.
A.G. (red.): A więc kolejna dawka jest czymś takim, jak uaktualnienie oprogramowania w komputerze?
A.G.: O właśnie – nagle w komórce pojawia się informacja: „aktualizuj”. Trzeba kliknąć i poczekać tych kilkanaście minut (czasami dłużej) na to, by to się zaktualizowało i wtedy znowu działamy skutecznie. Mija miesiąc i znowu mamy aktualizację. Ze szczepieniem jest dokładnie tak samo. Przy czym chcę podkreślić, że to nie jest niebezpieczne! Choć, rzecz jasna, może być uciążliwe pod względem organizacyjnym, bo zakłóca nam normalny rytm życia.
A.G. (red.): Ale nie zaszkodzi układowi odpornościowemu?
A.G.: Nie, bo on tak naprawdę jest ciągle odświeżany, stymulowany nowymi informacjami. Pamiętajmy, że cały postęp zależy od tego, jak reagujemy na nowości oraz od tego, ile ich jest i z jaką częstotliwością się pojawiają.
A.G. (red.): Już w grudniu miała się pojawić kolejna szczepionka – Novavax. Ostatecznie będzie dostępna pod koniec lutego. Podobno różni się od pozostałych. Czym?
A.G.: Chodzi głównie o szersze spektrum jej działania. W tej szczepionce znajduje się najważniejszy receptorowy materiał genetyczny – z kolca wirusa. Dlatego ten specyfik ma dużo szersze spektrum uwrażliwienia układu odpornościowego, czyli poszerza nam spektrum odporności, a w efekcie te przeciwciała będą bardziej uniwersalne. Ona wyróżnia się uniwersalnością – nie jest ustawiona wyłącznie na jeden, konkretny szczep koronawirusa, ale dostarcza też informacji o tych antygenach, które najczęściej mutują, a są już zawarte w genie. To – przynajmniej teoretycznie – czyni ją preparatem skuteczniejszym. Czy tak będzie naprawdę? Czas pokaże.
A.G. (red.): Dla kogo jest przeznaczona? Jeśli przyjęłam pierwszą i drugą, np. Moderny czy Pfizera, to będę mogła przyjąć jako trzecią dawkę Novavax?
A.G.: Niewykluczone, że tak się stanie. Analiza dotychczasowych wyników doświadczeń sugeruje, że korzystniejsze jest właśnie takie hybrydowe połączenie szczepionek. Czyli w tym wypadku będzie można się doszczepić Novavaxem. Ale, co ciekawe, ten preparat wymaga dwóch dawek podstawowych. Ważna będzie więc odpowiedź na pytanie, czy jedna dawka przypominająca wystarczy do tego, by zapewnić efekt poszerzenia naszej odporności. Ale zakładam, że teoretycznie rzecz biorąc taka możliwość powinna istnieć.
A.G. (red.): Ciekawym wątkiem są też nowe doniesienia dotyczące skutków ubocznych przechorowania COVID-19. Są informacje, które w ostatnim czasie Pana zaskoczyły?
A.G.: Najbardziej niepokojące wydają mi się dane dotyczące układu rozrodczego. Dlatego, że to się wszystko wiąże z niekorzystnym wpływem tego groźnego wirusa (ale nie szczepionki – to musimy podkreślić!) na nasz układ naczyniowy. Jako że narządy układu rozrodczego są bardzo bogato unaczynione, więc każde uszkodzenie naczyń włosowatych, szczególnie tych najcieńszych w danym narządzie, może powodować utrudnienia zarówno w funkcjonowaniu narządu kobiecego, jak i męskiego.
Dużo uwagi poświęca się też ostatnio zaburzeniom neurologicznym, o których mówiło się od początku, ale trochę tak po macoszemu były traktowane. W tej chwili bardziej zwraca się uwagę na zmiany neurologiczne i neurologiczno-psychiczne. Tłumaczy się to między innymi tym, że wirus w tej chwili o wiele łatwiej przenika do centralnego układu nerwowego i bezpośrednio w jego komórkach się namnaża, co może powodować ogniskowe zmian. Wszystko zależy od tego, gdzie się to ognisko umiejscowi i jakiego regionu centralnego układu nerwowego dotknie. Podkreślę, że według wszystkich doniesień jest to (na całe szczęście) bardzo niewielki odsetek powikłań.
A.G. (red.): Biorąc pod uwagę wszystko to, o czym rozmawiamy i to, że trwa u nas czwarta fala pandemii, proszę powiedzieć, kiedy to wszystko ma szansę się skończyć? Kiedy zaczniemy żyć normalnie jak z grypą czy z innymi chorobami zakaźnymi? Ma Pan jakieś przewidywania, co może się wydarzyć w tym względzie?
A.G.: Owszem, mam – niekorzystne. Ale nie chcę, żebyśmy takimi spostrzeżeniami podsumowali tę rozmowę… Normalność może się zacząć dopiero wtedy, kiedy zawęzimy do minimum teren dostępności dla wirusa, kiedy uniemożliwimy mu dalsze namnażanie. Dopóki 95% społeczeństwa nie przechoruje albo się nie zaszczepi, będziemy ciągle borykali się z epidemią. Odniosę się tu do doświadczeń związanych z odrą. Żeby utrzymać tę chorobę w ryzach, trzeba było zaszczepić 92-94% społeczeństwa, szczególnie dzieci. W przypadku COVID-19 jest tak samo. Tyle że tutaj mamy jeszcze przechorowania, które też dają odporność. Jej uzupełnienie przy pomocy szczepienia jest rewelacyjne, bo w tym wypadku poszerzamy zakres odporności. Im szybciej zrobilibyśmy to, tym szybciej wrócilibyśmy do normalności.
Bo, niestety, ta normalność jest zależna wyłącznie od nas samych. Wirus ma przewagę, bo dopóki będzie miał teren inwazyjny, czyli miejsce gdzie się może namnażać, będzie nas nękał. Nawet bezobjawowe przechorowanie stanowi zagrożenie dla otoczenia, bo pacjent rozsiewa wirusa, ale jednocześnie wywołuje pewien rodzaj odporności i w ten sposób ogranicza się pole do zasiedlenia przez wirusa. Ale czy tak jest też nie wiemy, bo bardzo skromnie się u nas bada odporność po przechorowaniu i zaszczepieniu. Owszem, poprawiła się liczba badań antygenowych i związanych z wykrywaniem zakażenia, ale w bardzo minimalnym stopniu bada się odporność. Tak naprawdę nie wiemy więc, jaka część społeczeństwa i w jakim stopniu jest uodporniona.
A.G. (red.): Chodzi o to, w organizmach jak dużej części ludzi wytworzyły się przeciwciała?
A.G.: Właśnie tak – to można zrobić, choć jest kosztowne. Po drugie musimy mieć świadomość, że tak do końca ciągle nie wiemy, jaki poziom tych przeciwciał (wytworzonych po przechorowaniu albo po zaszczepieniu) skutecznie nas chroni. Na to trzeba spojrzeć indywidualnie, nie ogólnikowo – trzeba ten poziom dopasować do środowiska, w którym żyje konkretna osoba, nawet do warunków życia, do pracy czy predyspozycji genetycznych konkretnego człowieka.
A.G. (red.): Wynika z tego, że z maskami na twarzach będziemy chodzić jeszcze długo?
A.G.: Odpowiednie maski, czyli przynajmniej FFP2 albo FFP3, prawidłowo noszone są ogromnie pomocne, bo nawet o 90% minimalizują ryzyko zakażenia. Ich noszenie nie jest więc bezsensownym utrudnianiem życia czy banałem, z którego się niektórzy wyśmiewają. Wiem, że to może być niewygodne, ale inaczej się przed takim patogenem nie uchronimy, bo on się rozprzestrzenia głównie drogą wziewną. Poza tym jesteśmy populacją stadną, takimi zwierzątkami stadnymi, więc nigdy nie jesteśmy w stanie wykluczyć, że z pośród trzech osób, które się spotykają w niekorzystnych warunkach (np. w małym pomieszczeniu) jedna z tych osób nie rozsiewa wirusa. Nie mając maski, wchłaniamy 100% tego wirusa. I choroba gotowa…