Skrót artykułu Strzałka

Dolnośląska Izba Lekarska nie zjawiła się znikąd. We Lwowie, skąd pochodzi wielu naszych mistrzów, już 100 lat temu powołano samorząd. A w 1945 roku, w wypalonych murach Breslau mieszkali jeszcze lekarze, którzy tworzyli niemiecką Śląską Izbę Lekarską. My jesteśmy kontynuatorami obu – mówi dr hab. Barbara Bruziewicz-Mikłaszewska, lekarz stomatolog i przewodnicząca Komisji Historycznej DRL w rozmowie z Aleksandrą Solarewicz.

Razem w całej Polsce. Stulecie polskiego samorządu lekarskiego 1921-2021

 

Rozmawia Aleksandra Solarewicz

Aleksandra Solarewicz: Pani Doktor, kiedy mówimy o Dolnośląskiej Izbie Lekarskiej, to cofamy się ile lat wstecz? 30? 100? Więcej?

Dr hab. Barbara Bruziewicz-Mikłaszewska: Gdy Polska odzyskała niepodległość w 1918 roku, już istniały samorządy lekarskie w państwach zaborczych. Pierwsza powstała pruska izba, 25 października 1865 roku w Brunszwiku. Bismarck lubił mieć wszystko uporządkowane, to on wprowadził kasy chorych i potrzebował lekarzy, którzy tym systemem będą zarządzać. Powołał coś w rodzaju izby lekarskiej. W 1887 roku w jej obrębie powstała Poznańska Izba Lekarska, byli w niej mądrzy polscy lekarze, wprowadzający ideę samorządu. Nie było izb lekarskich w zaborze rosyjskim. 22 grudnia 1891 roku powołano izbę w monarchii austro-węgierskiej.

A.S.: Lwów. Czyli jesteśmy blisko Wrocławia.

B.B.-M.: Tak. Tutaj interesują nas dwie gałęzie. Izba Zachodnio-Galicyjska z siedzibą w Krakowie oraz Wschodnio-Galicyjska z siedzibą we Lwowie. My we Wrocławiu jesteśmy kontynuatorami i tej pruskiej, i lwowskiej.

A.S.: A w tym czasie, w Breslau?

B.B.-M.: Tutaj dokonało się to w tym samym czasie. W 1920 roku powstała, jednocząca dwa regiony Śląsk Dolny i Górny, Śląska Izba Lekarska. Jej pierwszym prezesem został bardzo szlachetny człowiek, profesor ówczesnego Uniwersytetu Fryderyka Wilhelma, chirurg Carl Franz Maria Partsch, Czech z pochodzenia. Swój urząd sprawował przez dwie kadencje i wiele zrobił dla śląskich lekarzy. I przyjaźnił się z prof. Antonim Cieszyńskim ze Lwowa! Bo Partsch prowadził w Breslau katedrę i klinikę chirurgii szczękowej, a we Lwowie analogiczną katedrę prowadził prof. Cieszyński, który znał go ze studiów w Monachium.

A.S.: Jak, z formalnego punktu widzenia, po I wojnie światowej było możliwe stworzenie polskich samorządów lekarskich?

B.B.-M.: 2 grudnia 1920 roku sejm RP uchwalił ustawę o izbach lekarskich. Założenia zaczęto wcielać w życie w 1921 roku i dlatego to w przyszłym roku będziemy obchodzić stulecie samorządów i izb lekarskich w Polsce.

A.S.: Oni mieli przed sobą jedynie 19 lat pracy…

B.B.-M.: Do wybuchu wojny władze izb lekarskich wybierano 5 razy. Kadencje trwały wtedy po 3 lata. Działano bardzo demokratycznie, bardzo przestrzegano etyki. Jak któryś z kolegów zachował się źle, to był poddawany ostracyzmowi towarzyskiemu. W czasie okupacji izby były zakazane, ale Niemcy wprowadzili w Kraju Warty i Generalnej Guberni tzw. izby zdrowia. Łączyły one lekarzy, weterynarzy, felczerów, stomatologów. Chodziło o wyłapanie wszystkich lekarzy ze studiami, żeby mieć ich namierzonych. Ja widziałam np. kartę z Warszawskiej Izby Zdrowia, gdzie rozpisano prof. Noemi Wigdorowicz-Makowerowej pochodzenie do czwartego pokolenia, bo ona pochodziła z lekarskiej, zasymilowanej rodziny wyznania mojżeszowego.

A.S.: Członkowie przedwojennej lwowskiej izby lekarskiej to Pani mistrzowie?

B.B.-M.: Ależ oczywiście! Jestem wychowanką lwowskich profesorów. Na I roku oczywiście prof. Zbigniew Stuchly. Nie był lekarzem, ale nie sposób go pominąć. Miał niesamowicie ciekawe wykłady. Mówił to, co musiał mówić w dobie teorii Oparina i Łysenki, ale robił to niesamowicie inteligentnie. Dalej, prof. Jan Zarzycki, dziekan Wydziału Lekarskiego, też ze Lwowa. Miał miły, kresowy sposób zwracania się do studentów i myśmy na niego mówiły „kuliega”.

A.S.: To byli dwaj pionierzy Akademii Medycznej, jednak przedstawiciele nauk przyrodniczych – biolog i absolwent Akademii Weterynaryjnej. A lekarze?

B.B.-M.: Oczywiście prof. Tadeusz Marciniak, prof. Tadeusz Baranowski, prof. Antoni Falkiewicz i prof. Lesław Węgrzynowski, którzy byli członkami przedwojennej lwowskiej izby lekarskiej. Poza tym tak naprawdę nie byłoby stomatologii we Wrocławiu, gdyby nie wychowanek prof. Cieszyńskiego, późniejszy prof. Tadeusz Szczęsny Owiński. On nam mówił o Lwowie, to oczywiste, ale od niego się dowiedziałam, kto to był prof. Partsch. Bo jest taka operacja torbieli zębowych, którą jako pierwszy zrobił Partsch. I kto o nim wykładał? Profesor Owiński. Były lata 60. To było wtedy nie do pomyślenia, żeby mówić o Breslau. Tak samo nie wolno było mówić, że pomnik na pl. Grunwaldzkim to jest pomnik polskich profesorów lwowskich, zamordowanych przez Niemców.

Wszyscy moi profesorowie pochodzili ze Lwowa, z Uniwersytetu Warszawskiego, albo już ich uczniowie… To były osoby z wielką kulturą, bardzo oddani ludziom. W 1966 roku przypadała okrągła rocznica śmierci prof. Antoniego Cieszyńskiego (1941). A w 1967 roku to prof. Owiński nam powiedział, że w Oleśnicy w rynku będzie odsłaniana tablica. Zorganizował autobus, tak zwany „ogórek”, i studenci stomatologii pojechali razem do Oleśnicy, w której urodził się prof. Cieszyński. Uhonorował swego mistrza. Profesor Owiński to był pierwszy wykładowca, który w marcu 1968 roku ujął się za strajkującymi studentami.

A.S.: A czy wśród powojennych lekarzy wrocławskich trafiali się jeszcze autochtoni?

B.B.-M.: Tak. Pierwszym prezesem Dolnośląskiej Izby Lekarskiej w 1945 roku został dr Wilhelm Knappe, lekarz zakaźnik z Warszawy. Ale nie miałam pojęcia, że w maju 1945 roku, zanim przyjechał prof. Stanisław Kulczyński z innymi pionierami polskiej nauki we Wrocławiu, był tu dr med. Stefan Ludwik Kuczyński. To był Wielkopolanin, patriota, absolwent uniwersytetu w Breslau. On został polskim komisarzem niemieckiej służby zdrowia, która się w polskim już mieście ukonstytuowała. Im więcej o nim wiem, tym większy mam dla niego szacunek.

A.S.: Czy dr Kuczyński pozostał we Wrocławiu?

B.B.-M.: Tak, i przeszedł bardzo wiele. A w 1956 roku został pierwszym prezesem Stowarzyszenia Lekarzy Dolnośląskich. Dzięki niemu jesteśmy przy ul. Kazimierza Wielkiego 45. To on zmobilizował kolegów, żeby odbudować ten budynek, „bo to ma być Dom Lekarza”. Trzeba mówić, przypominać, bo o nim zapomniano… chociaż starsi lekarze pamiętają.

A.S.: Mam nadzieję, że to nie koniec historii…

B.B.-M.: Wiedziona dociekliwością znalazłam informację, że jego syn urodził się we Wrocławiu w 1932 roku. „No to powinien żyć!” – pomyślałam. Przypadek sprawił, że spotkałam prowadzącą mnie panią doktor kardiolog i między nami jakoś tak spontanicznie wywiązała się taka rozmowa:

– Wiesz, szukam, szukam i nic.

– Basia, ja mam takiego pacjenta, ale nie wiadomo, czy ten to ten.

I jakiś miesiąc temu odbieram telefon: – Tu mówi Iwo Kuczyński…

A.S.: Naprawdę?

B.B.-M.: W przedostatnim numerze „Medium” jest mój króciutki artykuł o tym spotkaniu. Iwo Kuczyński nie jest lekarzem, ale ma syna lekarza. I ten syn ma na imię tak jak prof. Owiński: Tadeusz Szczęsny. Bo jego mama Jadwiga Kuczyńska, warszawianka, pracowała w laboratorium u prof. w latach 50.

A.S.: I teraz dochodzimy od 100-lecia do 30-lecia…

B.B.-M.: W 2019 roku obchodziliśmy 30-lecie Dolnośląskiej Izby Lekarskiej – perłowy jubileusz. Już w 1980 roku mądrzy lekarze z „Solidarności”, bo to było na fali „Solidarności”, wskazali, żeby po wielu latach zakazu reaktywować izby lekarskie. Towarzyszył temu wielki entuzjazm, choć wtedy oczywiście nic z tego nie wyszło. Ale nadzieja wróciła w 1989 roku. 17 maja Sejm podjął decyzję o reaktywacji izb lekarskich.

A.S.: Wielka chwila…

B.B.-M.: Stało się to już po okrągłym stole. Bardzo się zasłużyli wrocławscy przedstawiciele z Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność”, neurolog pani śp. prof. Zofia Krzysztoniowa i późniejszy minister zdrowia śp. dr Władysław Sidorowicz. Oni pilotowali proces z ramienia środowiska dolnośląskiego i dzięki nim uchwalono reaktywację izb. Opisał to śp. dr Jerzy Bogdan Kos, opisała Komisja Historyczna DRL, uczciły wydawnictwa z okazji 20-, 30-lecia DIL. Ale zapomniano już o roli naszych kolegów, a odnowienie się Izby było możliwe dzięki temu zrywowi i Polskiemu Towarzystwu Lekarskiemu. I to wywalczono przy okrągłym stole.

A.S. To proszę opisać ten moment odrodzenia?

B.B.-M.: To był bardzo gorący czas, ogromny entuzjazm. W końcu izby były zakazane od 1950 roku i cztery pokolenia lekarskie do 1989 roku pozostawały bez samorządu. Ja jestem lekarzem od 1970 roku, bo wtedy zdobyłam dyplom.

W lecie 1989 roku zwołano pierwsze posiedzenie organizacyjne Izby. Odbyło się ono przy ul. Cieszyńskiego, gdzie wówczas pracowałam! Aktywnie działali wtedy śp. prof. Stanisław Potoczek, dr Ryszard Łopuch i dr Ryszard Maj. Ja na nim byłam. Nie bardzo było wiadomo, jak to będzie, co to będzie. Pierwsze wybory delegatów, na Politechnice, w listopadzie były bardzo emocjonujące, trwały do rana. Nie było żadnych urządzeń, przekrzykiwano się, ale zostali wybrani delegaci, którym zaufano. I tym sposobem działam w Izbie od ponad 30 lat. I warto też dodać, że NRL wchodzi w skład Międzynarodowej Konferencji Europejskich Izb Lekarskich. Jeszcze przed 2004 rokiem, gdy nie byliśmy w UE, zapraszano przedstawicieli polskich na doroczne spotkania. Ja znam dobrze francuski, więc reprezentowałam tam Naczelną Izbę Lekarską.

A.S.: Entuzjazm 1989 roku przysłoniły potem sprawy trudniejsze? Jakie?

B.B.-M.: Animozje grup lekarzy. Odchodzenie od łóżek chorych – tego kiedyś nie było. Ale ja jestem optymistką. Moim zdaniem dobrze, że nasz samorząd istnieje.

A.S.: To pewnie się Pani cieszy, że Dolnośląska Izba Lekarska została laureatem Dolnośląskiego Klucza Sukcesu!

B.B.-M.: 5 października odbyło się posiedzenie Kapituły Dolnośląskiego Klucza Sukcesu. Decyzją Kapituły Dolnośląska Izba Lekarska otrzymała odznaczenie w kategorii dla najlepszej dolnośląskiej organizacji pozarządowej. Dolnośląski Klucz Sukcesu to jedna z ważniejszych inicjatyw promujących oraz integrujących Dolny Śląsk oraz jedna z najważniejszych, regionalnych nagród przyznawana przez specjalnie powołaną Kapitułę. Wyróżnienie przyznawane jest corocznie od 1997 r. Nagrodami dla laureatów konkursu są statuetki Dolnośląskiego Klucza Sukcesu. 22 października miała się odbyć uroczysta gala wręczenia nagród. Niestety, ze względu na pandemię COVID-19 ceremonia została odwołana.

Ale na tym nie koniec. Cieszy docenianie wysiłku naszych lekarzy. Dolnośląski Klucz Sukcesu w kategorii największa osobowość w promocji regionu przyznano też 5 października prof. zw. dr. hab. n. med. Krzysztofowi Simonowi oraz wyróżnienie specjalne za wybitne osiągnięcia w działalności samorządowej dr. n. med. Romanowi Szełemejowi. Aż chce się rzec: „Omne trinum perfectum” („Co potrójne – doskonałe”).

Zaloguj się

Zapomniałeś hasła?