Primum non noncere a medycyna alternatywna
Wzrost popularności metod medycyny alternatywnej w kontekście ciągłego rozwoju wiedzy medycznej i nowych postępowań terapeutycznych, zwłaszcza w onkologii, stanowi paradoks, który nieustannie zadziwia lekarzy. O wyzwaniach i zagrożeniach związanych z medycyną alternatywną opowiada dr n. med. Emilia Filipczyk-Cisarż, konsultant wojewódzki dla województwa dolnośląskiego z dziedziny onkologii klinicznej.
Primum non noncere a medycyna alternatywna
Wzrost popularności metod medycyny alternatywnej w kontekście ciągłego rozwoju wiedzy medycznej i nowych postępowań terapeutycznych, zwłaszcza w onkologii, stanowi paradoks, który nieustannie zadziwia lekarzy. O wyzwaniach i zagrożeniach związanych z medycyną alternatywną opowiada dr n. med. Emilia Filipczyk-Cisarż, konsultant wojewódzki dla województwa dolnośląskiego z dziedziny onkologii klinicznej.
Rozmawiała: Aleksandra Szołtys
MEDIUM: Współczesna medycyna jest oparta na faktach i dowodach naukowych. Medycyna alternatywna zaś na opisach pojedynczych, nieweryfikowalnych przypadków, co stanowi najniższy poziom w pięciostopniowej skali dowodów naukowych. Oto podstawowa różnica między jedną a drugą medycyną. Co jeszcze je różni?
dr n. med. Emilia Filipczyk-Cisarż: – Medycyna alternatywna zwana jest też z medycyną niekonwencjonalną, paramedycyną lub medycyną komplementarną, holistyczną. Według słownika PWN, jest to leczenie chorób oparte na podstawach, które nie mogą być poddane weryfikacji naukowej bądź co do których badania te nie wykazały skuteczności. Nie mają zatem udowodnionego wpływu na poprawę zdrowia. Opinie środowiska na ten temat są skrajne – od jawnego przyzwolenia do pełnego potępienia. Uważa się, że metody niekonwencjonalne mogą wspierać konwencjonalne leczenie. To, co przyciąga pacjenta do tego typu terapii, to hasła, określające często alternatywne metody leczenia jako tzw. naturalne, co już w samej nazwie daje uspokojenie i poczucie bezpieczeństwa. Jednak naturalne w tym wypadku nie zawsze oznacza bezpieczne. Pacjent, który leczy się tradycyjnie i wspomaga metodami alternatywnymi, często nie wie, że preparaty te mogą wchodzić w interakcję z lekami zalecanymi w medycynie konwencjonalnej. To z kolei może albo osłabiać efektywność leczenia, albo wywoływać toksyczności, uniemożliwiające kontynuację terapii, która jest skuteczna.
Alternatywne metody kuszą pacjentów: szybką perspektywą wyleczenia, brakiem powikłań, zniwelowaniem bólu. Prawda jest jednak taka, że medycyna alternatywna drastycznie zmniejsza szanse na wyleczenie. W połączeniu z terapią onkologiczną może osłabiać jej działanie lub powodować reakcje niepożądane. Czy mogłaby pani podać przykłady najczęściej stosowanych przez pacjentów metod alternatywnych, wpływających negatywnie na stan ich zdrowia?
– W medycynie alternatywnej najbardziej niebezpieczne jest łączenie tej terapii z terapią konwencjonalną, opartą na faktach naukowych. W Stanach Zjednoczonych swego czasu przeprowadzono duże analizy, które wykazały, że chorzy z najczęściej występującymi nowotworami, tj. z rakiem piersi, płuca, jelita grubego i prostaty, przeważnie ubiegają się o metody terapii alternatywnych. To, co jest natomiast bardzo niepokojące, to dane statystyczne, które pokazały, że około 50% takich pacjentów odmawia leczenia onkologicznego o sprawdzonej skuteczności, jak radioterapia, czy w 30% chemioterapii. Pacjenci ci niestety żyją o połowę krócej od tych, którzy poddali się metodom leczenia onkologicznego, uznanym przez świat nauki.
Często pacjenci w okresie leczenia onkologicznego chcą za wszelka cenę jeszcze dodatkowo wspomagać się różnymi, nie do końca sprawdzonymi substancjami czy też zabiegami, co w ich błędnym mniemaniu może korzystniej wpłynąć na proces leczenia. I tak np. zażywają różnego typu preparaty roślinne, które są reklamowane jako preparaty przeciwnowotworowe, różnego typu grzyby o egzotycznych i wdzięcznych nazwach, preparaty zawierające witaminę B17 – amigdalinę, wlewy dożylne dużymi dawkami witamin C. Nikt nie udowodnił przeciwnowotworowego działania tych preparatów. Pacjenci sięgają też po różnego rodzaju mieszanki ziół o własnych, indywidualnych recepturach. Leczenie ziołami jest znane i wykorzystywane już od wielu lat. Surowce roślinne wykazują zróżnicowane działanie, niektóre o ukierunkowanych toksycznościach. Nikt nie oceniał i nie badał ich wpływu na połączenie z terapią cytostatyczną czy też z innymi tzw. lekami celowanymi, obecnie powszechnie stosowanymi w terapii onkologicznej z bardzo dobrą, udowodnioną skutecznością.
Szacuje się, że trzy czwarte pacjentów onkologicznych stosuje metody „wspomagające”. Jeśli pacjent szczęśliwie przyzna się przed lekarzem prowadzącym do stosowania takich metod, z jakich źródeł mogą czerpać medycy, by móc wzbogacać swoją wiedzę i orzec, czy dane działanie lub produkt są obojętne dla organizmu czy może jednak szkodzą pacjentowi?
– Bardzo istotne jest, by pacjent szczerze o tym porozmawiał ze swoim lekarzem onkologiem, zwłaszcza przed podjęciem decyzji o zażywaniu tego typu środków – w trosce o swoje bezpieczeństwo. Jest szereg publikacji, dotyczących ziołolecznictwa, w których można sprawdzić, jaki jest mechanizm działania danego zioła i jakie niesie on ze sobą korzyści. Polska Liga Walki z Rakiem stworzyła serwis edukacyjny poświęcony metodom niekonwencjonalnym (www.ligawalkizrakiem.pl/rak-niekonwencjonalnie). Publikowane są tam rzetelne dane, dotyczące leczenia niekonwencjonalnego, jak i terapii komplementarnych. Również na stronie internetowej National Cancer Institute (NCI), agencji rządu USA, są opisane najbardziej wiarygodne, oparte na wiedzy medycznej dane odnośnie do leczenia nowotworów złośliwych. W Norwegii organizacja CAM Cancer (Complementary and Alternative Medicine for Cancer) zapewnia pracownikom opieki medycznej wysokiej jakości dane, bazujące na dowodach naukowych na temat medycyny alternatywnej i komplementarnej.
Medycyna alternatywna, komplementarna, integracyjna. Te trzy podejścia terapeutyczne często bywają ze sobą mylone. Czy mogłaby pani rozwinąć te terminy i pokrótce wyjaśnić, czym się różnią?
Alternatywne i komplementarne metody leczenia nie są sensu stricte medycyną. Opierają się na nieudowodnionej naukowo skuteczności uzyskanych efektów. Zazwyczaj jest to reklama produktów czy też praktyk, które nie podlegają kontrolom, a często bez żadnych dowodów naukowych obiecują wyleczenie. Jak olbrzymim zagrożeniem jest to dla chorych onkologicznie, nie trzeba chyba wyjaśniać – zarówno opóźnianie decyzji co do rozpoczęcia leczenia onkologicznego, jak i włączanie ww. praktyk i produktów do prowadzonego leczenia jest bardzo niebezpieczne dla pacjentów. W Polsce medycyna komplementarna stosowana jest podczas standardowej opieki medycznej, medycyny alternatywnej zaś używa się zamiast standardowej opieki medycznej. Natomiast medycyna integracyjna łączy terapię stosowaną w medycynie konwencjonalnej z elementami terapii medycyny komplementarnej i alternatywnej. Formy medycyny komplementarnej to m.in.: akupunktura, hydroterapia, medycyna chińska, ziołolecznictwo.
Medycyna integracyjna jest nowym podejściem do terapii – nie zastępuje medycyny konwencjonalnej, lecz łączy dorobek medycyny konwencjonalnej i tradycyjnej. Jest to nie tylko leczenie chorób, ale również profilaktyka. W medycynie integracyjnej kładzie się nacisk na zapobieganie chorobom cywilizacyjnym poprzez uświadamianie i wskazywanie zagrożeń w środowisku pacjenta. Medycyna integracyjna powinna więc w sposób racjonalny uświadamiać pacjentom, jak ważny jest higieniczny styl życia, a co za tym idzie – odpowiednia dieta, ruch, ale też nieprzekraczanie pewnych granic, które ze względów marketingowych mogą oferować niezliczone i nieuzasadnione ilości suplementów, rzekomo mających na celu poprawę kondycji zdrowotnej.
Które z metod medycyny komplementarnej mogą uzupełniać medycynę konwencjonalną u pacjentów onkologicznych?
– Na pewno nie zaszkodzą wszelkiego rodzaju terapie, mające na celu rozprężenie, wyładowanie stresu, np. refleksoterapia, joga, niektóre zioła, stosowane powszechnie, jak skrzyp, urosan, pokrzywa w postaci herbatek czy też melisa. Przypominam ponownie – rzetelną wiedzę na ten temat można uzyskać na stronie internetowej Polskiej Ligii Walki z Rakiem.
Jak pani przypuszcza, z czego wynika niechęć pacjentów do stosowania terapii o sprawdzonej skuteczności, jak chirurgia onkologiczna, chemioterapia, radioterapia?
– Pacjenci nadal boją się terapii onkologicznych, a wynika to z niepełnej wiedzy, dotyczącej tego leczenia. Są to naleciałości z przeszłości, mówiące o tym, że rak nie lubi noża, więc lepiej go nie operować. Taka argumentacja wynika z faktu, że nikt wcześniej nie wytłumaczył pacjentowi, o co naprawdę chodzi w leczeniu operacyjnym nowotworów oraz kiedy i dla którego z nich podejmujemy takie działania w pierwszym etapie leczenia onkologicznego. Również informacje, dotyczące efektów ubocznych po radio- czy chemioterapii są czerpane ze źródeł niekompetentnych, a tu naprzeciwko docierają do pacjenta olbrzymim strumieniem informacje o cudownych uzdrowieniach po zastosowaniu takiej czy innej metody alternatywnego leczenia, dodatkowo opatrzonymi hasłami o bezpieczeństwie tych metod i braku jakichkolwiek skutków ubocznych. Ponieważ nie ma kontroli nad przekazem tych informacji, jak i brak komentarza ze strony ekspertów, pacjent wybiera tę „przychylniejszą” metodę z reklamy. Kiedy po czasie orientuje się, że stan jego zdrowia pogarsza się, w desperacji po raz pierwszy zgłasza się do onkologa i często dowiaduje się, że na etapie tak rozwiniętej choroby nowotworowej, której często towarzyszy niewydolność narządowa, pomoc fachowa jest bardzo ograniczona.
Czy pacjenci, których pani leczy, przyznają się do stosowania metod, które polecił im np. naturoterapeuta, zielarz czy bioenergoterapeuta? Czy można rozpoznać pacjenta, który ukrywa łączenie terapii konwencjonalnej z metodami alternatywnymi? Czy istnieją na to sposoby?
Podczas wywiadu pytamy każdego pacjenta, czy nie stosuje innych alternatywnych metod leczenia, dosadnie tłumacząc, na co chory może się narazić w momencie wdrożenia leczenia systemowego opartego na cytostatykach itp. Część chorych wówczas przyznaje się i obiecuje odstawić tego typu preparaty, ale oczywiście nie jesteśmy w stanie tego sprawdzić. Sytuacja, niestety, klaruje się z czasem, gdy obserwujemy niespecyficzne toksyczności w trakcie konwencjonalnego leczenia albo widzimy, że skuteczność terapii jest mocno ograniczona.
Co może zrobić lekarz, aby przekonać pacjenta do faktu, że w przypadku medycyny alternatywnej powiedzenie „może nie pomoże, ale też nie zaszkodzi” nie sprawdzi się?
– Pacjentowi onkologicznemu staramy się wytłumaczyć, że dołączając tego typu preparaty, podejmuje olbrzymie ryzyko i tym samym może odebrać sobie szansę na racjonalną kontrolę choroby nowotworowej czy też w ogóle zaprzepaścić szansę na wyleczenie. Informujemy chorego, że w sytuacji, w której metody konwencjonalne terapii, czyli metody leczenia oparte na danych naukowych, zawiodą, lekarz uczciwie o tym poinformuje pacjenta i wówczas chory może stosować środki tzw. paramedyczne.
Całkowity zakaz prawny działalności z zakresu medycyny alternatywnej? A może nakaz jej rejestracji, umożliwiający nad nią pewną kontrolę? W którym z rozwiązań prawnych dostrzega pani większą szansę na skuteczną walkę z medycyną alternatywną?
– Uważam, że rozsądniej byłoby zarejestrować dane działania z zakresu medycyny alternatywnej, co jednoznacznie wymuszałoby nadzór i kontrole ww. działalności. Wszystko, co wiąże się z działaniami na rzecz zdrowia ludzkiego, musi być kontrolowane w trosce o bezpieczeństwo pacjenta.
Niestety zdarza się, że lekarze polecają pacjentom metody wychodzące poza kanon medycyny konwencjonalnej. Zdarza się, że sami pracują w ośrodkach oferujących działania z zakresu medycyny alternatywnej. Co pani zdaniem wpływa na tego typu decyzje tych osób?
– Zgadza się. Niestety, znamy przykłady, gdzie lekarze uczestniczą w paramedycznych procedurach skierowanych do szerokiego grona pacjentów, co jeszcze bardziej utwierdza tych chorych w przekonaniu o słuszności swojej decyzji wyboru danej metody leczenia. Trudno mi oceniać, czym kierują się lekarze w tych praktykach. Apeluję do sumienia i odpowiedzialności medycznej związanej z przysięgą – primum non nocere.
Studentom kierunku lekarskiego Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu uczelnia, w ramach zajęć fakultatywnych, proponuje przedmiot „Medycyna alternatywna. Konsekwencje medyczno-prawne”, dzięki któremu studenci zapoznają się m.in. z zagrożeniami dla zdrowia i życia pacjentów, u których stosuje się zabiegi medycyny alternatywnej czy przegląd jej ważniejszych metod. Czy pani zdaniem przedmiot ten na polskich uczelniach medycznych powinien zyskać status obligatoryjnego?
– Zdecydowanie tak. Nawiązuję do tego, o czym tu już mówiłyśmy – niektórzy lekarze czynnie uczestniczą w tego typu procederach. Dogłębna analiza „za i przeciw” wraz z poznaniem konsekwencji nierozważnego stosowania różnych tego typu terapii u określonej grupy pacjentów mogłaby przynieść wiele korzyści studentom, późniejszym lekarzom. Przede wszystkim chodzi tutaj o chorych z rozpoznaniem nowotworu złośliwego. Może wówczas lekarze, zajmujący się tego typu procedurami, wykazywaliby większą ostrożność.
Jakie metody rzetelnej edukacji poleciłaby pani natomiast pacjentom i ich rodzinom?
– Przede wszystkim szczerą rozmowę z lekarzem prowadzącym, w tym przypadku z onkologiem, zasięganie wiedzy ze źródeł o renomowanej i ugruntowanej pozycji, a więc wszelkiego rodzaju wydawnictwa medyczne. Przestrzegam przed czerpaniem wiedzy ze źródeł niewiadomego pochodzenia.