Piotr Knast
Wśród koni znajduję spokój, narty dają mi zastrzyk adrenaliny
Moja przygoda z końmi zaczęła się jeszcze w szkole średniej. Jeździectwo nie było wtedy tak popularne jak obecnie, a miejsca oferujące naukę jazdy konnej nieliczne. Na studiach wraz z grupą kolegów utworzyliśmy sekcję jeździecką przy Studium Wychowania Fizycznego Akademii Medycznej. Sekcja działała na bazie Akademickiego Klubu Jeździeckiego w Świniarach pod Wrocławiem. Wielką zaletą tych czasów było to, że studenci, w zasadzie za darmo, mogli korzystać z rozlicznych aktywności sportowych w ramach klubów akademickich. Jako sekcja jeździecka mogliśmy też co roku wyjeżdżać na letnie obozy, początkowo do stadniny koni w Książu, a następnie do studenckiego ośrodka jeździeckiego w Trachach na Śląsku. Z tych czasów pozostały nam miłe wspomnienia. Mam wrażenie, że jeżeli chodzi o integrację środowiska studenckiego, to obecnie jest znacznie gorzej. Nasi młodsi koledzy, choć niewątpliwie żyją w lepszych warunkach, to jednak coś stracili.
Jeździłem konno do końca studiów. Niestety prywatyzacja ośrodka w Świniarach na początku lat dziewięćdziesiątych położyła kres działalności Akademickiego Klubu Jeździeckiego i sekcji jeździeckiej na Akademii Medycznej. Następne lata również i mnie oddaliły od koni. Specjalizacja, doktorat, praca w szpitalu i praktyce prywatnej, a także obowiązki rodzinne spowodowały, że przez ponad dwadzieścia lat tylko sporadycznie wsiadałem na konia.
Dopiero przed ośmioma laty z błogosławieństwem żony Katarzyny zacząłem regularnie odwiedzać ośrodek jeździecki pod Wrocławiem. Niedługo później wspólnie podjęliśmy decyzję o zakupie własnego konia, który odtąd stał się członkiem naszej rodziny. Również żona zaczęła jeździć konno. Niestety dzieci, mimo moich wysiłków, nie połknęły bakcyla jeździectwa. Wspólnie z żoną kilkakrotnie wzięliśmy udział w rajdach konnych im. mjr. Hubala organizowanych przez klub jeździecki działający przy Okręgowej Izbie Lekarskiej w Łodzi.
W stajni staram się być jak najczęściej. W ośrodkach i na imprezach jeździeckich spotkałem wiele koleżanek i kolegów lekarzy, którzy często wraz z rodzinami szukają tam odpoczynku i relaksu po ciężkiej pracy. Może kiedyś za przykładem kolegów lekarzy z Łodzi założymy klub jeździecki we Wrocławiu.
Chciałbym jeszcze krótko wspomnieć o mojej drugiej pasji – narciarstwie. Na nartach jeżdżę od dzieciństwa. Mam to szczęście, że również moja żona jest dobrą narciarką. Nie ma więc dylematu, co robić i gdzie jechać, gdy spadnie śnieg. Te zimowe wyjazdy na narty są dla mnie nawet ważniejsze niż wakacyjne wyjazdy w lecie. A na dodatek ta adrenalina i te górskie widoki…