Mąka z larw mącznika może być dodawana do naszej żywności – tak zadecydowała niedawno Komisja Europejska. Jej przedstawiciele zapewniają, że to bezpieczne dla naszego zdrowia. Innego zdania jest wielu naukowców, w tym prof. dr hab. n. med. Andrzej Gładysz, znakomity specjalista chorób zakaźnych. Według niego wpływ takiej żywności na ludzki organizm nie został dotąd odpowiednio zbadany. Z wrocławskim zakaźnikiem rozmawia Maciej Sas.
Mąka z owadów bezpieczna dla zdrowia?
Mąka z larw mącznika może być dodawana do naszej żywności – tak zadecydowała niedawno Komisja Europejska. Jej przedstawiciele zapewniają, że to bezpieczne dla naszego zdrowia. Innego zdania jest wielu naukowców, w tym prof. dr hab. n. med. Andrzej Gładysz, znakomity specjalista chorób zakaźnych. Według niego wpływ takiej żywności na ludzki organizm nie został dotąd odpowiednio zbadany. Z wrocławskim zakaźnikiem rozmawia Maciej Sas.

Andrzej Gładysz
prof. dr hab., emerytowany wieloletni konsultant krajowy w dziedzinie chorób zakaźnych, kierownik Katedry i Kliniki Chorób Zakaźnych, Chorób Wątroby i Nabytych Niedoborów Odpornościowych Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu. Autor i współautor kilkunastu monografii i podręczników medycznych oraz ponad trzystu publikacji naukowych. Laureat Zespołowej Nagrody Jędrzeja Śniadeckiego PAN za test szybkiego wykrywania wirusowych zapaleń wątroby. Wielokrotnie odznaczany i wyróżniany nagrodami państwowymi. W 2005 roku wyróżniony wraz z zespołem katedry i kliniki nagrodą prezydenta Wrocławia, a w 2018 roku odznaką honorową „Zasłużony dla Województwa Dolnośląskiego”.
Maciej Sas: Podobno niektóre owady oraz ich larwy to cenne źródło białka, więc Unia Europejska zatwierdziła ich dodawanie m.in. do pieczywa, ciast, serów, musów owocowych itd. Przedstawiciele UE zapewniają, że to bezpieczne dla zdrowia. Będzie pan korzystał z tej nowości? Uważa pan, że to rzeczywiście bezpieczne z biologicznego punktu widzenia?
Andrzej Gładysz: Rozumiem, że zwolennicy tego rozwiązania mogą spoglądać na larwy owadów, jak na łatwo przyswajalny produkt białkowy, ale według mnie w żadnym wypadku tego tak nie można traktować, bo na ten projekt należałoby spojrzeć z perspektywy biologicznej. Musimy bowiem mieć świadomość, że jedząc larwy owadów, ingerujemy w nasz mikrobiom, czyli w strukturę biologiczną, która znajduje się w przewodzie pokarmowym każdego człowieka. Ten dodatek owadzi trzeba traktować np. jak probiotyk, a przecież, wiadomo że nie każdy probiotyk jest wskazany i bezpieczny. Powtórzę: ingerując w mikrobiom ludzki, będziemy naruszali pewną gatunkową równowagę mikrobiotyczną w przewodzie pokarmowym. Nie zapominajmy przy tym, że to, co zawiera pokarm, ma też wielki wpływ na nasz układ odpornościowy, więc należy do tego podejść z wielką ostrożnością i rozwagą, bo jest to proces wieloaspektowy.
Co to znaczy? Co z tego wszystkiego może wynikać?
‒ To białko larw w sensie immunologicznym jest tzw. haptenem, czyli ciałem obcym, które układ odpornościowy osoby spożywającej ma prawo, a nawet obowiązek rozpoznawać i zareagować wytworzeniem przeciwko niemu określonych przeciwciał. Mówiąc prościej, będzie się go starał zneutralizować, a nawet zniszczyć. To zaś może wywołać przeróżnego rodzaju konsekwencje zdrowotne. Poza tym pamiętajmy, to trawienie i zagospodarowywanie proszku z takiej larwy jest przez nasz układ trawienny formą rozbiórki. W tym procesie ujawniają się różne antygeny, z których jest zbudowana sama larwa. W związku z tym musimy się liczyć z jakimś genetycznym wpływem na nasz organizm, bo to jest nowy gen, który wprowadzamy do mikrobiomu. W ten sposób możemy wygenerować genetyczny konflikt, a jednocześnie musimy się liczyć z tym, że długofalowo (nie od razu, ale po jakimś czasie) nie można wykluczyć zaistnienia zmian genetycznych w naszym organizmie.
Na czym to miałoby polegać?
‒ Po prostu jakiś nowy antygen może się wbudować w nasz system odpornościowy, a ujmując rzecz prościej, w nasz organizm. W związku z powyższym po latach mogą się pojawić nieprzewidywalne dewiacje np. w płodzie – takie, których nikt się nie spodziewa. To na pewno nie jest problem zero-jedynkowy, który można potraktować zwyczajnie: „to po prostu larwa do zjedzenia, tanie pożywne białko”. To sprawa bardzo złożona i wyjątkowo delikatna. Potrzeba wielkiej odpowiedzialności przy podejmowaniu takiej decyzji. Dlaczego? Bo to zderzenie dwóch zupełnie różnych światów biologicznych. Nasz układ odpornościowy pracuje bez przerwy. To, co spożywamy ma również wpływ na działanie układu nerwowego. Istnieje tzw. sprzężenie zwrotne, a więc każda taka decyzja rodzi konsekwencje, których na razie nie znamy. Tu nic nie dzieje się bezkarnie.
Owady mają swoje bakterie, wirusy, pierwotniaki, grzyby, których nasz organizm może nie znać. To, jak sądzę, może rodzić kłopoty…
‒ Oczywiście, bo dochodzi do konfliktu różnego rodzaju mikrobiomów: ludzkiego i owadziego. To swego rodzaju wojna w naszych jelitach – antygeny owadzie konkurują z naszymi. Nie wiadomo, które wygrają… Rodzi się więc pytanie: jaki będzie efekt tego konfliktu? Nie możemy bagatelizować sił natury. Przecież ciągle nie wiemy, które z chorób człowieka mają związek z symbiozą, a które – z antagonizmem z przyrodą. Coraz częściej mówi się o tym, że winowajcami niektórych nowotworów są wirusy lub grzyby.
No i teraz zastanówmy się, czy taki owad, albo jego larwa, są zasiedlone przez rozmaite, obce nam drobnoustroje, czyli wprowadzamy nowego wroga dla naszego układu immunologicznego. Na pewno tak jest! I tu rodzi się kolejne pytanie: jak na to zareaguje ludzki układ odpornościowy, mimo że przecież na co dzień spożywamy rozmaite obce białka (zwierzęce i roślinne)? Czy będzie zdolny do rozpoznania takiego nowego wroga i zneutralizowania go? Wystarczy, że z jakiegoś powodu będziemy musieli użyć antybiotyków, a to natychmiast zakłóca funkcjonowanie naszego mikrobiomu i otwiera drogę do działania dla obcych drobnoustrojów.
Podziwiam pański szacunek do możliwości i sprytu tych groźnych patogenów… W sumie miał pan z nimi do czynienia na co dzień przez kilkadziesiąt lat pracy zawodowej.
‒ Rzeczywiście, darzę je szacunkiem, bo nie zawsze to my wygrywamy w starciu z drobnoustrojami. Przykładem jest szerząca się antybiotykoodporność. Szczególnie dużej pokory i szacunku do nich nabrałem, kiedy zaczęliśmy wprowadzać szczepienia przeciwko wirusowemu zapaleniu wątroby typu B. Wtedy z profesorem Henrykiem Matejem z Instytutu Immunologii i Terapii Doświadczalnej im. Ludwika Hirszfelda Polskiej Akademii Nauk we Wrocławiu zainteresowaliśmy się tym, dlaczego niektórzy lekarze (zaszczepieni podobnie jak inni) mimo tego zapadali na to zakażenie. Okazało się, że to dotyczyło głównie anestezjologów, którzy pracowali w środowisku szczególnie wysyconym drobnoustrojami. Zwykle po szczepieniu w ciągu 8 dni do 21 dni wytwarzamy przeciwciała odpornościowe. A u tych ludzi trzeba było czekać nawet do dwóch miesięcy! Jak się okazało, działo się tak, bo ten antygen szczepionkowy czekał niejako w kolejce, bo układ odpornościowy reagował skutecznie i najpierw zajmował się groźniejszymi drobnoustrojami, które atakowały tego anestezjologa w czasie jego codziennej pracy. Potem nabywał też odporności na to, przeciw czemu go szczepiliśmy, ale to trwało 2-4 razy dłużej niż u pozostałych ludzi. Nie zapominajmy więc nigdy o szacunku dla drobnoustrojów i ich relacji z organizmem ludzkim!
Stara się pan pokazać, że konsekwencje takiego jedzenia produktów z owadów są trudne do przewidzenia, że trzeba to wnikliwie zbadać?
‒ We wspomnianym przed chwilą systemie sprzężenia zwrotnego pojawiają się pewne sygnały ze strony przewodu pokarmowego albo psychiki, których możemy w ogóle nie kojarzyć z tym nowym pokarmem, a to może być konsekwencją zaburzeń w naszym mikrobiomie. Decydując się na taki krok, na pewno nie można się kierować jedynie ekonomią czy ideologią, a nie biorąc pod uwagę wielu niewiadomych, które się z tym wiążą. Przecież nie wiemy nawet, jak głębokie i wieloaspektowe były badania przed wdrożeniem białka owadziego do pokarmów ludzkich. Musimy (!) do tego podejść spokojnie i mądrze od strony biologicznej, a więc tego, jak zareaguje nasz układ immunologiczny. Nie lekceważmy naszego dobrze skonstruowanego sprzężenia zwrotnego w układzie immunologiczno-pokarmowym!
To, co dzisiaj jemy, nasze organizmy uczyły się przetwarzać przez tysiące lat, np.: mięso wołowe, baraninę, drób, nabiał, rozmaite warzywa i owoce. Gwałtowna zmiana może mieć kiepskie konsekwencje?
‒ Tak, nasza dieta zmieniała się powoli, ewolucyjnie, więc organizm miał szansę przyzwyczaić się do niej. Miał na to setki, a niekiedy tysiące lat. Wprowadzenie czegoś tak innego, jak białko owadzie, to swego rodzaju „rewolucja” dla układu opornościowego. Dopóki nie ustalimy, jak to naprawdę działa, nie powinniśmy bezkrytycznie sięgać po takie owadzie „specjały”, bo nie mamy pewności, czy one nie okażą się groźne dla nas i dla kolejnych pokoleń.
Jak rozumiem, po ciastka, bułeczki i inne smakołyki z dodatkiem owadów niekoniecznie będzie pan sięgał?
‒ Absolutnie, w żadnym wypadku! Owszem, jeżdżąc po świecie, kosztowałem różne dziwne „smakołyki” – także owady (szczególnie w Azji). Miałem oczywiście świadomość, że to specjały kulinarne przygotowane z myślą o turystach – miejscowi się tym nie zajadali. Ale nigdy nie byłem wielbicielem takich potraw i na pewno trudno mi będzie zaadaptować się do tych nowych zwyczajów kulinarnych.
Fot. M.S.