Taka kończyna czuje, odczuwa zimno, ciepło, mokro itd. Można nią dotknąć dziecko, poczuć jego bliskość, przytulić partnera/partnerkę, dotknąć swoje ciało.
Lekarze z Trzebnicy jako jedyni w Polsce będą przeszczepiać ręce
Taka kończyna czuje, odczuwa zimno, ciepło, mokro itd. Można nią dotknąć dziecko, poczuć jego bliskość, przytulić partnera/partnerkę, dotknąć swoje ciało. To odróżnia ją od nawet najdoskonalszej protezy – mówi dr n. med. Ahmed Elsaftawy, ordynator Oddziału Chirurgii Plastycznej i Chirurgii Ręki Szpitala im. Świętej Jadwigi Śląskiej w Trzebnicy. Jego zespół właśnie czeka na niezbędną do tego akredytację. Z dr n. med. Ahmedem Elsaftawym rozmawia Maciej Sas.

Ahmed Elsaftawy
dr n. med. ordynator Pododdziału Replantacji Kończyn, Mikrochirurgii i Chirurgii Ręki Szpitala im. Świętej Jadwigi Śląskiej w Trzebnicy. Studia na Wydziale Lekarskim Akademii Medycznej we Wrocławiu ukończył w 2000 roku, a specjalizację z chirurgii ogólnej – w 2008 roku. Pracę doktorską obronił rok później. Jest jednym z kilkunastu chirurgów w Polsce posiadających europejską specjalizację z chirurgii ręki, a jednocześnie czynnym chirurgiem serwisu replantacyjnego dla całego kraju. Jego główna pasje zawodowe (obok chirurgii ręki) to chirurgia estetyczna oraz rekonstrukcyjna. Fot. z archiwum A.E.
Maciej Sas: Transplantacje kończymy górnej były już na Dolnym Śląsku przeprowadzane, ale nie w ostatnich latach. Pański zespół znowu zacznie je robić i to chyba jako jedyny w Polsce?
Ahmed Elsaftawy: Popularność tej procedury spada – nie ukrywam. Dzieje się tak nie dlatego, że nie ma na świecie chętnych do jej wykonywania i do przejmowania takich rąk. Bardzo negatywny wpływ miała na to epidemia COVID-19.
Dlaczego?
‒ Dlatego że ochrona zdrowia była w tym czasie ukierunkowana głównie na ratowanie życia ludzkiego, a konkretniej – głównie na sprawy związane z epidemią. Z tego powodu przeszczepy ręki zostały zahamowane, bo nie jest to procedura ratująca życie.
Teraz zapadła decyzja, by umożliwić takie przeszczepy w trzebnickim szpitalu.
‒ To prawda. Wiemy, że zdecydowana większość pacjentów po amputacji kończyny górnej decyduje się na protezę – taką czy inną, a więc kosmetyczną albo bardziej zaawansowaną technologicznie.
Wszystko zależy od zamożności człowieka?
‒ Właściwie nie można tak powiedzieć, bo są programy samorządu, które pomagają takim ludziom w zdobywaniu protez, nawet bionicznych. Poza tym w dobie wielkich możliwości internetu każdy może zrobić zbiórkę na portalach pomocowych i w ten sposób kwotę potrzebna na kupienie odpowiedniej protezy uzbierać. Owszem – 10, 15 czy 20 lat temu uzbieranie na taki cel 200-300 tysięcy złotych było problemem. Dzisiaj jest to zdecydowanie łatwiejsze. Ale nadal jest pewna niewielka grupa pacjentów, która takiej protezy nie używa. Sam znam człowieka, któremu zakład pracy pomógł uzbierać pieniądze na bioniczna protezę, ale ten pan jej nie używa. Dlaczego? Ona w ogóle mu nie pasuje.
Najważniejszy jest więc aspekt psychologiczny?
‒ Tak, to są te elementy zdrowia, których leczeniem się zajmujemy – chodzi o ubytek cielesny, którego żadna proteza nie jest w stanie zastąpić. Właśnie kilka dni temu odezwał się do mnie pacjent, który mimo dostępności środków na zakup najnowszej protezy od 6 lat stara się o transplantację.
Ale tego od kilku lat chyba nikt w Polsce nie robił?
‒ To prawda, bo żaden ośrodek nie dostał niezbędnej akredytacji. We wszystkich ośrodkach (m.in. trzebnickim), w których przez jakiś czas były wykonywały takie transplantacje, te procedury zostały na czas COVID-19 wstrzymane, a potem takich akredytacji nie odnowiono.
Trzeba więc od nowa przejść całą procedurę?
‒ Tak, wszystko musieliśmy zaczynać od początku: przedstawić komplet dokumentów, czekać na decyzję komisji. Ta zajmowała się sprawą trzebnickiego ośrodka pod koniec 2024 roku i – jak mi się wydaje – wszyscy jej członkowie byli pozytywnie nastawieni do naszego wniosku. Dostaliśmy już też wstępną zgodę kierownictwa Poltransplantu. By tak się stało, wybraliśmy się z panem dyrektorem szpitala w Trzebnicy Jarosławem Maroszkiem z wizytą do Warszawy. Teraz jesteśmy na finiszu – będziemy naszych przyszłych pacjentów włączać do ogólnopolskiej listy biorców i lada dzień wystartujemy z procedurą transplantacji od początku.
Istotną sprawą zapewne będzie to, czy takie procedury będą refundowane. No bo jeżeli to nie jest rzecz ratująca życie, to zaraz ktoś zaprotestuje (biorąc pod uwagę szczupłość środków publicznych na opiekę zdrowotną). Jak to ma wyglądać?
‒ Wie pan, cała działalność w naszym oddziale nie ratuje życia. Owszem, poprawiamy komfort funkcjonowania tych ludzi, ich psychikę – również w zakresie chirurgii plastycznej (to bardzo duża część naszej pracy), chirurgii ręki czy chirurgii rekonstrukcyjnej. Jak z tego wynika, jakość życia, która jest dużo wyższa, też ma znaczenie, bo co to za życie, gdy człowiek nie może normalnie wyjść na ulicę? Podkreślmy więc: takie procedury będą refinansowane. Mało tego, NFZ również refinansuje jakość tych zabiegów, bo niektóre z nich są droższe od innych za sprawą konieczności użycia różnych implantów, które poprawiają, polepszają tę funkcjonalność na dłuższe lata.
Jakie są wskazania do wykonania transplantacji ręki? Kto ma to dostać, a kto nie będzie mógł?
‒ Istnieją ogólnoświatowe wskazania. Przede wszystkim ma to być pacjent po amputacji ręki (musi do niej dojść od poziomu nadgarstka – nie może to być amputacja palca czy palców, ale cała dłoń od nadgarstka wzwyż). Chętniej dokonuje się transplantacji u osób, które mają amputowane obie kończyny – wtedy jest do tego pilne wskazanie. Chodzi przede wszystkim o to, by taki człowiek przez całe życie nie był uzależniony od pomocy osób trzecich. Operacja radykalnie poprawia więc możliwości jego samodzielnego funkcjonowania. Natomiast amputacja jednej kończyny jest wskazaniem względnym, co nie oznacza, że nie wykonujemy tych zabiegów! Dodam, że większość osób, które przeszły dotychczas transplantacje w naszym ośrodku, to pacjenci po amputacji jednej kończyny.
Jakie są inne warunki kwalifikujące do takiej operacji?
‒ Na pewno taka osoba musi być ogólnie zdrowa. Przyjmuje się, że powinna mieć mniej niż 65 lat. Musi również być zakwalifikowana przez lekarza transplantologa, z którymi współpracujemy. No i (co bardzo ważne) musi też być odpowiednio przygotowana pod względem psychologicznym.
Pamiętam opisywane w mediach sytuacje, gdy człowiek po przeszczepieniu ręki nie mógł sobie z tym poradzić, zaakceptować obcej kończyny. To właśnie podkreślane przez pana problemy natury psychologicznej?
‒ Przede wszystkim taka osoba musi być świadoma, że czekają ją systematyczne kontrole stanu zdrowia zarówno w naszym ośrodku, jak i w innych, z którymi współpracujemy. Musi wiedzieć, że potrzebne jest leczenie immunosupresyjne, więc trzeba przyjmować takie leki przez całe życie (bądź przez cały okres posiadania takiej kończyny). Ważna jest też świadomość wszelkich konsekwencji i niedogodnień związanych z przyjmowaniem immunosupresantów. Ten człowiek musi wiedzieć, co będzie dobre, co złe i świadomie podejmować decyzje. Owszem, dostanie rękę, ale są tego koszty: kilka razy w roku trzeba się zgłaszać do szpitala w celu przeprowadzenia badań, czasem potrzeba modyfikacji leczenia. To może być trudne dla kogoś, kto do tej pory nie przyjmował żadnych leków i ogólnie był zdrowy. Badania czasem wymagają kilkudniowego pobytu w szpitalu, więc trzeba zaplanować zwolnienie z pracy. Jak z tego wynika, życie po transplantacji mocno się zmienia. Oczywiście osoby, które są chętne by poddać się takiemu zabiegowi wiedzą o tym i świadomie się na to decydują. Przyznam, że bardzo często proszę je o to, by skontaktowały się z pacjentami, którzy już przebyli taką drogę.
Jest w Polsce grono takich osób – kontaktujecie ich ze sobą?
Kontaktujemy ich, oni się widzą, spotykają, patrzą na tę rękę, pytają, jak ona funkcjonuje, na co może liczyć dana osoba na takim poziomie amputacji itd. Tu dotykamy ważnej sprawy: to, jak bardzo ręka po transplantacji jest sprawna, zależy od tego, na jakim poziomie doszło do amputacji. A zasada jest taka, że im dalsza amputacja, czyli bliżej dłoni, tym lepiej.
Skoro pan wywołał ten temat, proszę wyjaśnić, w jakim stopniu po transplantacji ci ludzie odzyskują czucie, sprawność.
‒ Jeśli chodzi o czucie, to wszyscy nasi pacjenci odzyskali je, podkreślam: wszyscy! Taka ręka czuje, odczuwa zimno, ciepło, mokre itd. I głównie to odróżnia ją od nawet najlepszej protezy. Można dotknąć dziecko, poczuć jego bliskość, przytulić partnera/ partnerkę, dotknąć swoje ciało. Druga bardzo ważna sprawa: znika poczucie niekompletności – jestem wreszcie pełny, jestem cały.
Jak wiele osób w Polsce może potrzebować takiej operacji?
‒ Jeśli chodzi o liczbę pacjentów, u których w Polsce dochodzi do amputacji ręki (na różnym poziomie), jest to między 1500 a 3000 osób. Oczywiście w to się wlicza również amputacje dystalne, czyli np. części palców. Na szczęście największą grupę stanowią amputacje dalsze.
„Na szczęście”, bo (jak już pan powiedział) takie amputacje dalsze dają większe nadzieje na dobry efekt?
‒ Zdecydowanie tak! Poza tym ta niepełnosprawność jest również ograniczona. Możliwość protezowania (nawet kosmetycznego) takich pacjentów z bardzo dobrym efektem (zarówno kosmetycznym, jak i funkcjonalnym) też jest duża. Pozostają pacjenci problematyczni z amputacjami dużymi, czyli tzw. makroamputacjami, a więc od nadgarstka w górę. Szacuję, że rocznie jest kilkoro takich ludzi, którzy do transplantacji się kwalifikują (wyłączając te osoby, które nie chcą, bo mamy również takich pacjentów). Każdy człowiek jest inny i jego potrzeby również. Dlatego tak ważna jest świadomość pacjentów dotycząca całej tej skomplikowanej procedury. Oni muszą poznać i zrozumieć wszystkie jej blaski i cienie. Dlatego nigdy się nie spieszymy z podejmowaniem takiej decyzji. Jeżeli ktoś się do nas zgłasza świeżo po amputacji, odkładam taką konsultację na co najmniej pół roku. Wtedy, gdy ma taką potrzebę (nie ponaglamy go, nawet nie dzwonimy, żeby się pojawił), sam się do nas zgłasza.
To musi być dojrzała decyzja?
‒ Musi być suwerenna, starannie przemyślana.
Ale to, ile osób odzyska część komfortu życia, zależy też od liczby dawców. A to może nie być łatwe…
‒ Przez jakiś czas był spory kłopot z pozyskiwaniem narządów – wszystkich, nie mówię tylko o transplantacji rąk. Tych okresów było kilka w przeciągu ostatnich dwudziestu kilku lat. Epidemia COVID-19 była jednym z tych okresów. Sądzę, że teraz mamy do czynienia z tendencją wzrastającą. Czas na to jest dobry. Świadomość ludzi rośnie.
Mówiąc krótko, jeżeli ktoś nie zastrzegł, że ja sobie nie życzę, to tak naprawdę to jest dawca?
‒ Tak jest – potrzeba pomagania tym ludziom jest duża w społeczeństwie. Myślę, że o to się nie musimy obawiać.
Czy transplantacja ręki jest bardziej czy mniej skomplikowana od takich operacji w przypadku narządów wewnętrznych?
‒ To jest, moim zdaniem, jeden z najbardziej skomplikowanych zabiegów z zakresu transplantologii. Oprócz tego, że jak w przypadku serca czy wątroby czas odgrywa ważną rolę, to wiele zależy też od poziomu amputacji kończyny. Kiedy (podobnie, jak w przypadku replantacji) mamy więcej mięśni w danym amputacie, to ten czas tzw. niedokrwienia powinien być jak najkrótszy. Jeśli więc mamy biorcę na poziomie przedramienia czy dalszego przedramienia, gdzie są duże grupy mięśniowe, które będą bardzo wrażliwe na okres niedokrwienia, to praktycznie od amputacji takiej kończyny u dawcy do przywrócenia krążenia w niej biorcy mamy 4-6 godzin. To bardzo mało. W przypadku nadgarstka mamy do 8 godzin, więc sytuacja jest lepsza. Odległość między zmarłym dawcą a biorcą musi być bardzo krótka. A z idealną sytuacją mamy do czynienia, gdy do pobrania i transplantacji dochodzi w tym samym ośrodku. To wymaga po pierwsze, żeby to było blisko, a po drugie, posiadania swego rodzaju systemu, który sprawia, że inni lekarze wiedzą o takiej potrzebie, są w kontakcie z nami i możemy szybko działać. Do tego potrzebna jest sprawna współpraca całego środowiska: Poltransplantu, naszego oddziału, innych ośrodków. To wielkie wyzwanie, ale nie jest niemożliwe do zrealizowania (uśmiech).
Jeśli chodzi o możliwości techniczne i o zespół medyczny jesteście gotowi? Nie robiliście takich operacji w ostatnich latach…
‒ Ostatnią taką operację zrobiliśmy 8 lat temu. Natomiast zarówno pod względem sprzętowym, ludzkim, umiejętności, możliwości jesteśmy absolutnie gotowi! Cały czas wykonujemy może nie transplantacje, ale inne bardzo skomplikowane zabiegi.
Kiedy planuje pan więc pierwszą transplantację ręki po wieloletniej przerwie?
‒ Mamy odpowiednie umiejętności, świetnie przygotowany zespół, właśnie jesteśmy w trakcie procesu przyznawania akredytacji, więc możemy zaczynać w każdej chwili. Będziemy jedynym ośrodkiem w Polsce posiadającym taką akredytację. Jeśli chodzi o potrzeby na terenie Polski, to powinno być wystarczające.
Jest jeszcze jedna, bardzo ważna sprawa – po takiej skomplikowanej operacji potrzebna będzie skomplikowana, specjalistyczna rehabilitacja…
‒ W skład naszego zespołu wchodzi kilku bardzo doświadczonych rehabilitantów – to oni prowadzili poprzednich pacjentów po tego typu zabiegach i nadal się nimi zajmują, jeżeli jest taka potrzeba. Jeśli chodzi o postępowanie rehabilitacyjne, to ono nie różni się od tego po zwykłej replantacji. Dlatego mogę śmiało powiedzieć, że jesteśmy na to gotowi pod każdym względem.
Na koniec jeszcze mały przeskok do historii: pierwsza taka transplantacja w Polsce została przeprowadzona właśnie w Trzebnicy?
‒ Tak, w 2006 roku roku została przeprowadzona pod kierownictwem pana profesora Jerzego Jabłeckiego (to była trzecia taka operacja na świecie). Potem robił to też we Wrocławiu pan doktor Adam Domanasiewicz. Wszystko to jest więc związane z Dolnym Śląskiem, a właściwie z… Trzebnicą, bo przecież doktor Domanasiewicz też wywodzi się z ośrodka trzebnickiego.