O jesiennej strategii walki z koronawirusem z dr. n. med. Pawłem Wróblewskim, prezesem Dolnośląskiej Rady Lekarskiej i dyrektorem Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej we Wrocławiu, rozmawia Agata Grzelińska.
Lekarze rodzinni wiedzą, kogo powinni zbadać osobiście
Agata Grzelińska: Jak Pan ocenia nową strategię walki z koronawirusem?
Dr n. med. Paweł Wróblewski: Ta strategia, to efekt lepszego poznania wirusa SARS-CoV-2 i choroby, którą wywołuje. Już wiemy, że w Polsce przebieg pandemii nie jest zbyt burzliwy. Współczynnik reprodukcji wirusa, w zależności od regionu, nieznacznie przekracza 1, co oznacza, że wirus nie jest aż tak zaraźliwy, jak się tego obawiano. U blisko 90% osób wysyłanych przez sanepid na kwarantanny nie rozwija się choroba, były też przypadki, że nawet osoby mieszkające razem z chorymi nie uległy zakażeniu. Miażdżąca większość rozpoznawanych laboratoryjnie zakażeń jest bezobjawowa! Ponad półroczne doświadczenie pokazuje, że istotne znaczenie dla rozwoju choroby ma ilość zaaspirowanego wirusa, a więc stosowanie dystansu społecznego, maseczek, środków dezynfekcyjnych i skrócenie czasu kontaktu z ewentualnym chorym przynosi pozytywne efekty. Wszystko wskazuje na to, że zakaźna jest osoba objawowa, zaś istotna epidemiologicznie emisja wirusa rozpoczyna się około 2 dni przed wystąpieniem objawów i utrzymuje się do 3 dni po ich ustąpieniu.
Bazując na tych obserwacjach, ustalono nowe zasady nakładania kwarantann i izolacji, znacznie mniej uciążliwe dla potencjalnych pacjentów, niewymagające już weryfikacji procesu zdrowienia testami RT-PCR. Ponieważ wkroczyliśmy w okres sezonowych przeziębień, od których trudno odróżnić zakażenie SARS-CoV-2, konieczne było włączenie w proces leczenia i diagnostyki lekarzy rodzinnych. Tym bardziej, że wszystko wskazuje na to, że ten wirus pozostanie z nami i dołączy do pozostałych koronawirusów wywołujących u ludzi sezonowe przeziębienia, czyli stany chorobowe będące w zakresie kompetencji lekarzy rodzinnych.
A.G.: Pana zdaniem obawy lekarzy rodzinnych są słuszne?
P.W.: Niestety, najpierw zmieniono przepisy i zasady postępowania, a dopiero potem zaczęto je wdrażać, przekazując nie do końca przemyślane propozycje działań samym zainteresowanym, czyli lekarzom rodzinnym. Takie wprowadzanie z dnia na dzień zmian w postępowaniu medycznym, bez konsultacji z zainteresowanymi środowiskami, zawsze budzi niepokoje i protesty. W wyniku dość gwałtownej wymiany poglądów pomiędzy przedstawicielami lekarzy rodzinnych i Ministerstwa Zdrowia doszło do bezpiecznego, według mnie, konsensusu – dzięki wykorzystaniu metod teleinformatycznych: teleporad, e-recept i e-zwolnień, można bezpiecznie dla wszystkich stron procesu leczniczego najpierw przeleczyć w domu osoby objawowe, a podejrzane o COVID-19 w taki sam sposób zdiagnozować w oparciu o badanie w kierunku obecności wirusa SARS-CoV-2.
Reasumując: w przypadku pacjenta z objawami przeziębienia, niekwalifikującego się do badania RT-PCR, wykorzystując teleporadę, leczymy go 10 dni w domu, wyczerpując jednocześnie ustawowy okres kwarantanny i dopiero po braku efektu tego leczenia umawiamy ewentualną wizytę, do której można się już odpowiednio przygotować. W przypadku pacjenta reprezentującego cztery wymagane do wykonania badania PCR objawy sprawa jest prosta: wszystko załatwiamy teleinformatycznie.
A.G.: Czy w tej sytuacji grozi nam paraliż systemu opieki zdrowotnej?
P.W.: Największą niewiadomą jest stan przygotowania teleinformatycznego lekarzy rodzinnych. Okres wiosenno-jesienny to czas znacznie zwiększonej liczby zachorowań na choroby przeziębieniowe, grypopodobne i grypę, co wiąże się ze zwiększonym zapotrzebowaniem na teleporady. Trudno powiedzieć, ile ich będzie, i czy personel przychodni lekarskich jest na ten wzrost przygotowany. Przeżyliśmy taki kryzys w sanepidach: liczba połączeń telefonicznych blokowała centrale, ta nie wytrzymywała fizycznie i w efekcie nie można było się dodzwonić. Na szczęście liczba lekarzy rodzinnych wielokrotnie przekracza liczbę pracowników sanepidu, więc może nie będzie tak źle.
Kolejne ryzyko, jakie widzę, to zamieszanie z pacjentami zakażonymi SARS-CoV-2, wymagającymi jednocześnie pilnej hospitalizacji z innych, niż COVID-19, przyczyn. Pomysł szpitali jednoimiennych i obecny – wydzielonych oddziałów „covidowych” w wytypowanych przez wojewodów szpitalach wielospecjalistycznych jest według mnie, w obecnej sytuacji, słabo uzasadniony. Powinniśmy wrócić do normalnej organizacji pracy, która zawsze przewidywała ewentualny kontakt z pacjentem zakaźnym i każdy szpital był na taką sytuację przygotowany. Konieczność transportu pacjenta z COVID-19 i równocześnie zawałem serca np. ze Zgorzelca do szpitala wojskowego we Wrocławiu jest niepotrzebnym narażaniem jego zdrowia i życia, a zamknięcie całego oddziału ginekologii w klinikach przy ul. Chałubińskiego w oczekiwaniu na ewentualną ciężarną z COVID-19 nie ma żadnego sensu epidemiologicznego. Rodzi natomiast poważne problemy medyczno-organizacyjne. Stanów ostrych u pacjentów zainfekowanych jednocześnie wirusem SARS-CoV-2 było od początku pandemii stosunkowo niewiele w porównaniu z podażą świadczeń specjalistycznych, więc tworzenie szpitali jednoimiennych czy oddziałów „covidowych” pozostawiłbym na czas realnego kryzysu. Dziś wróciłbym do normalnego funkcjonowania szpitali z uwzględnieniem zabezpieczenia możliwości leczenia pacjentów dodatkowo obciążonych infekcją nowym koronawirusem.
A.G.: I najważniejsze, czy pacjenci i personel medyczny są w tym wszystkim bezpieczni?
P.W.: Obecna sytuacja jest korzystna dla wszystkich: lekarz nie jest narażony na zakażenie przez nieprzewidywalny, bezpośredni kontakt z potencjalnym chorym, a sami pacjenci też nie będą się tłoczyć w przychodniach, jak to bywało w poprzednich latach, narażając się wzajemnie na nadkażenie innymi wirusami lub bakteriami. Myślę, że rozwiązanie organizacyjne, polegające na takim wykorzystaniu telemedycyny w okresach zwiększonego narażenia na infekcje powinno zostać z nami na stałe. Przecież lekarze rodzinni znają swoich pacjentów na tyle, że wiedzą, komu można zaufać, gdy dzwoni z objawami przeziębienia, a kogo lepiej zbadać osobiście, wcześniej się do tego odpowiednio przygotowując.