Z dr. n. med. Pawłem Wróblewskim rozmawia Agata Grzelińska.
Praca na wielu etatach to największe zagrożenie dla białego personelu w czasach epidemii
Jak zorganizować dolnośląską służbę zdrowia w dobie zmagań z koronawirusem? Jakiej pomocy potrzebuje personel medyczny i w jaki sposób samorząd lekarski zamierza jej udzielić? Jak zminimalizować skutki epidemii? O tym wszystkim mówi dr n. med. Paweł Wróblewski, prezes Dolnośląskiej Rady Lekarskiej, dyrektor Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej we Wrocławiu.
Agata Grzelińska: Dolny Śląsk jest drugim regionem pod względem liczby wykrytych zakażeń. Czy takie kwestie jak bliskość granic, wysokie uprzemysłowienie, duża gęstość zaludnienia i położenie na trasie głównych szlaków komunikacyjnych warunkują sposoby walki z koronawirusem? Czy są tu potrzebne dodatkowe działania, a jeśli tak, to jakie?
Dr n. med. Paweł Wróblewski: Jesteśmy dynamicznie rozwijającym się regionem, a Dolnoślązacy – ludźmi zamożnymi i ciekawymi świata. W naszym województwie dzięki specjalnym strefom ekonomicznym ulokowano inwestycje z różnych zakątków globu. Tylko w podwrocławskich Kobierzycach mamy około 6000 pracowników pochodzenia azjatyckiego, którzy niemal bez przerwy krążą pomiędzy naszym regionem a krajem ojczystym. Ta mobilność niewątpliwie przyczynia się do stosunkowo dużej liczby zachorowań. W pierwszych tygodniach epidemii niemal wszyscy rozpoznani pacjenci przywieźli chorobę z zagranicznych wojaży. Jedynym skutecznym w takiej sytuacji działaniem jest czasowe zamknięcie granic i poddanie obowiązkowej kwarantannie wszystkich powracających do kraju. I to się dzieje. A gdy to nie wystarczy, musimy spodziewać się zamknięć w kwarantannach, np. określonych obszarów naszego regionu.
A.G.: Nie wiemy, jak długo potrwa epidemia, chorych przybywa, rośnie ryzyko zachorowania wśród personelu medycznego. Czy grozi nam paraliż służby zdrowia? Co zrobić, żeby do niego nie dopuścić?
P.W.: Walka z epidemią to długotrwały proces, wymagający dostosowania dostępnych metod do rzeczywistego zagrożenia. Głównym celem jest takie działanie, żeby straty spowodowane skutkami ubocznymi zastosowanych restrykcji i ograniczeń w funkcjonowaniu państwa i obywateli nie były większe od tych, które spowodowałaby sama choroba. Główna strategia walki z koronawirusem SARS-CoV-2 jest nastawiona na ograniczenie liczby zachorowań i rozciągnięcie epidemii w czasie tak, by nie dopuścić do kumulacji ciężkich zachorowań w krótkim okresie, co doprowadziłoby do niewydolności systemu opieki zdrowotnej. Czas ten jest także wykorzystywany na poznanie właściwości nowego wirusa, poszukiwanie ewentualnych leków i szczepionek oraz stworzenie warunków do uruchomienia mechanizmów zmierzających do wytworzenia odporności populacyjnej. Jeśli uda się nam ten plan zrealizować, paraliżu systemu ochrony zdrowia nie będzie.
A.G.: Ryzyko, że lekarz czy ktoś z personelu medycznego zachoruje, jest ogromne. W jaki sposób osłaniać pracowników ochrony zdrowia?
P.W.: Koronawirus SARS-CoV-2 to nie ebola czy ospa prawdziwa. Nie jest to też z pewnością biblijne, morowe powietrze. Przy stosowaniu odpowiednich środków ochrony osobistej i ograniczaniu kontaktu z chorymi do niezbędnego minimum ryzyko zarażenia jest niewielkie. Największym problemem epidemiologicznym w przypadku tego wirusa jest niestety duży procent zachorowań skąpo objawowych lub wręcz bezobjawowych. Kiedy do tego dołożymy ogromną mobilność białego personelu, czyli pracę na wielu etatach, to przy lekceważącym podejściu do zaleceń sanitarno-epidemiologicznych będziemy mieli problem z ciągłością udzielania świadczeń medycznych. Jedyny sposób na uniknięcie epidemii wśród pracowników ochrony zdrowia to restrykcyjne przestrzeganie zasad zmierzających do ograniczenia ekspozycji na skażone wydzieliny chorych i ograniczenie kontaktów osobistych. Niestety, każdego pacjenta dziś powinniśmy traktować jak potencjalne zagrożenie. Gogle, przyłbice, maseczki, fartuchy ochronne i rękawiczki albo niemal ciągła dezynfekcja rąk powinny w okresie epidemii stać się stałym elementem w naszej pracy. Ograniczenia, niestety, powinny dotyczyć także wzajemnych kontaktów ze współpracownikami. Wszystkie dotychczasowe ogniska zakażeń w szpitalach rozpoczęły się od personelu medycznego.
A.G.: Jakiego rodzaju wsparcia potrzebują teraz lekarze? Prawnego? Biznesowego? W kwestiach dotyczących RODO? Psychologicznego? A może w opiece nad swoimi dziećmi?
P.W.: W sytuacji kryzysowej każde wsparcie jest ważne. Stomatolodzy i lekarze prywatnie praktykujący poza systemem NFZ będą mieli poważne kłopoty finansowe. Młodym lekarzom przyda się pomoc przy dzieciach, bo szkoły, przedszkola i żłobki zamknięto. Najbardziej obciążonym psychicznie zakaźnikom i pracownikom pogotowia ratunkowego pewnie najszybciej będzie przydatna pomoc psychologiczna. O RODO nawet nie chcę wspominać, bo gdybyśmy chcieli się nim przejmować, to analizy prawne niemal codziennych sytuacji wydłużyłyby albo nawet uniemożliwiłyby nasze skuteczne działanie. Dlatego i pomoc prawna, niestety, będzie potrzebna, gdy wzorem polskiej polityki, po uporaniu się z epidemią przyjdzie czas rozliczeń i wszelkie instytucje kontrolne rzucą się na dyrektorów i lekarzy, i oczywiście inspektorzy zza bezpiecznych biurek przy dobrej kawie, jak zwykle po czasie, będą wszystko wiedzieli lepiej… Jednak dziś chyba największą bolączką są braki w środkach ochrony osobistej.
A.G.: Czy samorząd lekarski rozpoznaje to zapotrzebowanie? Czy i jakie wsparcie planuje?
P.W.: Oczywiście. Na własnej skórze ćwiczymy np. braki sprzętu ochronnego i błędy organizacyjne wynikające najczęściej z nadzwyczajnych i niespotykanych dotąd okoliczności obecnych wydarzeń. Takiej sytuacji nie odnotowano nigdy w nowożytnej historii świata. Cieszę się, że mamy do czynienia „tylko” z naszym koronawirusem SARS-CoV-2, bo przećwiczymy walkę z epidemią w praktyce, bez większych tragedii przy ewentualnych błędach.
Działania samorządu lekarskiego są wielokierunkowe. Przede wszystkim staramy się uzupełnić we własnym zakresie braki sprzętowe. Razem z prezesem „Fundacji Lekarze Lekarzom”, kolegą Mariuszem Janikowskim, podpisałem 25 marca umowę z „Kulczyk Foundation”, na mocy której pozyskaliśmy 20 mln zł na zakup sprzętu do diagnostyki genetycznej koronawirusa, ekwipunku ochronnego dla personelu medycznego w postaci masek z filtrem N95, kombinezonów ochronnych spełniających kryteria wirusologiczne i środków antyseptycznych. Specjalnie do tego powołany zespół przy Naczelnej Radzie Lekarskiej, którego jestem członkiem, pracuje intensywnie. Mam nadzieję, że gdy Koleżanki i Koledzy będą czytać ten wywiad, sprzęt będzie już leciał z Chin do Polski.
W podobny sposób organizuje się też dolnośląski biznes. Na gruncie lokalnym uruchomiliśmy konto naszej dolnośląskiej Fundacji „Dla Wiedzy i Mądrości”, na cele działań związanych z epidemią możemy przeznaczyć środki z funduszu rezerwowego DIL. Komisja Socjalna uruchomiła swoje fundusze na potrzeby wsparcia lekarzy w trudnej sytuacji w związku z epidemią. Cały czas próbujemy interweniować w Ministerstwie Zdrowia i NFZ w sytuacjach związanych z komplikacjami naszej codziennej pracy wynikającymi z ogłoszonego oficjalnie przez władze stanu epidemii w naszym kraju.
W pomoc włączyli się też aktywnie studenci naszej uczelni medycznej, którym użyczyliśmy pomieszczeń Izby i sfinansowaliśmy niezbędne materiały: wyprodukowali z nich już kilka tysięcy przyłbic własnego pomysłu. Studenci oferują także pomoc w opiece nad dziećmi lekarzy, którzy pełnią służbę przy chorych, a zaprzyjaźnione samorządy prawnicze oferują bezpłatne porady prawne. Wszystkie informacje na temat tych działań dostępne są na naszej stronie internetowej i na portalach społecznościowych.
A.G.: Na ile skuteczne są teleporady? Czy ten system dobrze działa, sprawdza się, czy wymaga zmian? Jakich?
P.W.: Teleporady, e-recepty i e-zwolnienia są zbawieniem w obecnej sytuacji. Pozwalają na skuteczną pracę bez bezpośredniego narażania na zarażenie personelu medycznego. Oczywiście nie wszyscy byli przygotowani logistycznie na tak gwałtowną zmianę sposobu pracy, ale myślę, że powoli sytuacja się normalizuje i telemedycyna dzięki epidemii złapie drugi oddech na fali swojego rozwoju.
A.G.: Wszystkie siły skierowane są na walkę z koronawirusem. Jak pogodzić to z faktem, że wielu ludzi chorujących na inne poważne schorzenia pilnie potrzebuje pomocy?
P.W.: To właśnie jest największy problem epidemii, a nie sam wirus czy jego zjadliwość. Statystyki pokazują, że około 6% pacjentów wymaga intensywnej terapii oddechowej. Dlatego nie możemy dopuścić do niekontrolowanego wzrostu zachorowań, bo przy dużej liczbie chorych w krótkim czasie zablokujemy całą intensywną terapię i anestezjologię. Mam nadzieję, że ograniczenie leczenia planowego będzie krótkotrwałe i pacjenci nie ucierpią z tego powodu, natomiast przypadki pilne są oczywiście cały czas leczone. Lepiej teraz wstrzymać planowe leczenie nawet na kilka tygodni, niż całkowicie zablokować system na wiele miesięcy, jak to się dzieje dziś we Włoszech.