Pandemia wirusa czy pandemia strachu?
Obecnie mamy do czynienia nie tylko z pandemią wirusa, ale również pandemią strachu. Sytuacja ta przypomina niemal zbiorową „hipnozę lęku”. Jest to mechanizm, który bardzo prosto uruchomić w społeczeństwie w ogromnej mierze wychowanym przy użyciu lęku. W społeczeństwie, które dźwiga bagaż nieprzepracowanych traum poprzednich pokoleń (tj. wojna, stan wojenny).
Zbiorowa „hipnoza lęku”
Myśl o koronawirusie nabrała tak dużego potencjału lękotwórczego, jak objaw chorobowy dla hipochondryka. Gdzie więc leży problem? Z psychologicznego punktu widzenia w opartym na lęku procesie socjalizacji, o którym pisałam wcześniej. Jesteśmy, niczym psy Pawłowa, nauczeni się bać. Staliśmy się społeczeństwem neurotycznym i zalęknionym. Cechy te ujawnią się wyraźnie, gdy zostajemy rodzicami. Gdy nasze dziecko się przewróci, skaleczy, dostanie wysypki, zazwyczaj towarzyszy nam wtedy przerażenie, a mógłby spokój i świadomość, że żywy organizm wysyła różne sygnały i jest to naturalne.
W trakcie procesu socjalizacji w dużej mierze korzysta się z lęku, aby wykształcić w jednostce pożądany sposób myślenia bądź zachowania. System kar i nagród opiera się w ogromnej mierze na lęku. Niektórzy eufemizują stosowanie lękowych projekcji dotyczących przyszłości, nazywając je „mówieniem o konsekwencjach”, co sprawia, że szkodliwe psychicznie działanie brzmi lepiej i zyskuje aprobatę.
Gdy rodzic mówi swojemu dziecku, że „nic z niego nie będzie”, jeśli nie zacznie uczyć się matematyki, nie mówi o konsekwencjach, lecz stosuje okrutną projekcję lękową, która ma za zadanie skłonić dziecko do nauki. Często osiąga tym zamierzony rezultat, wywołując jednocześnie poważny skutek uboczny: wysoki poziom lęku. Większość z nas słyszała podobnie sformułowane komunikaty: w domu, w szkole, w pracy, a nawet w reklamach firm ubezpieczeniowych. Ostatecznie doprowadziło to do sytuacji, w której portret psychologiczny naszego społeczeństwa w 80% składa się z lęków. Od tych dużych, takich jak: utrata pracy, zaległości w spłacie kredytu, rozstanie z bliską osobą czy kryzys osobisty; po małe (ale konsekwentnie pogarszające nasze samopoczucie): spóźnienie się do pracy, pretensje ze strony przełożonego, krytyka, konflikt z partnerem, problemy ze snem. Czym innym jest realnie doświadczyć danego „zagrożenia”, a czym innym jest każdego dnia podskórnie odczuwać niepokój.
Gdy znajdujemy się w sidłach lęku, nasz organizm działa w trybie ciągłej mobilizacji, czyli tzw. trybie walcz lub uciekaj, który pochłania bardzo dużo naszej energii, niczym serce pozostające w ciągłym skurczu. Jest to sytuacja nienaturalna, patologiczna i stanowi podstawowe zaburzenie normalnego funkcjonowania psychicznego. Ścisły związek psychiki z organizmem sprawia, że osłabia to też organizm i jego możliwości radzenia sobie z zagrożeniem (np. chorobą).
Jakie jest więc rozwiązanie? Co trzeba zrobić, by nasza psychika nie ucierpiała w obliczu epidemii?
Musimy przebudzić się ze zbiorowej „hipnozy lęku” i zacząć odnajdować w sobie spokój. Nie zewnętrzny, tylko wewnętrzny. Ten, za który sami jesteśmy odpowiedzialni, gdyż sami go budujemy. Nie jest to stan oparty na przesłankach typu: jestem spokojny, bo mam swój dom/spłaciłem kredyt/mam oszczędności na koncie/jestem dyrektorem/sytuacja w Polsce nie jest wcale taka zła, jak w innych krajach. Ten spokój odczuwa się „po prostu” i bez względu na okoliczności. Jeśli opieramy go tylko na czynnikach zewnętrznych, okazuje się bardzo kruchy i jakakolwiek gorsza wiadomość może go zburzyć.
Pozorny spokój zewnętrzny powoduje, że gdy tylko usłyszymy wiadomość o nowym przypadku zakażenia, wpadamy w panikę. Myśl, która chroniła nas wcześniej, że coś się dzieje daleko od nas, już nie działa. To niesamowicie wykańczająca walka wewnętrzna: nieustanne szukanie potwierdzenia, ciągłe podążanie za informacjami medialnymi. Zaistniałe okoliczności pokazują, jak bardzo większość z nas była dotąd zależna w swojej emocjonalności od czynników zewnętrznych i nie posiada sprawnego systemu zarządzania własnymi stanami. Tak podstawowa dla dorosłego człowieka umiejętność jak kontrolowanie tego, co czuje oraz generowanie w sobie spokoju i uwalnianie lęku, daje teraz o sobie znać.
Potrzeba nam wyciszenia
Po pierwsze – „nie dokładajmy” sobie niepokoju, karmiąc się każdego dnia, godzina po godzinie, minuta po minucie informacjami na temat koronawirusa. Wbrew powszechnemu przekonaniu wiedza nie zawsze jest skarbem. Niewłaściwa forma przekazu może być brzemienna w skutkach, o czym doskonale wiedzą onkolodzy, mając na co dzień do czynienia z trudnymi tematami i dużą dawką lęku. Informację trzeba umieć przekazać w taki sposób, aby nie szkodziła. Przesycony sensacją perswazyjny język wywołuje ogromne pokłady lęku (np. „koniecznie”, „niezwłocznie”, „natychmiast”) i nakręca pandemię strachu. Zamiast zwrotów, które w sferze emocjonalnej wprowadzają nas w stan gotowości, potrzeba nam więcej wyciszenia.
Zwróćmy uwagę, w jaki sposób środki masowego przekazu korzystają z naszych emocji. Możecie sprawdzić, czy po obejrzeniu programu informacyjnego czujecie się spokojni, stabilni i umocnieni, czy raczej osłabieni, zagubieni i przestraszeni. Media wręcz atakują nas wiadomościami o kolejnych zakażeniach, dobudowując to tego silnie poruszającą historię – że zaraził się pielęgniarz w szpitalu lub nauczyciel w szkole. Im więcej dostaniemy szczegółów, tym więcej realistycznych wizji wygeneruje nasz owładnięty strachem umysł. Działa to już nie tylko na tych, którym pewnie sami wielokrotnie powtarzaliście, by przestali mnożyć czarne scenariusze, ale także na osoby dotąd zachowujące zdrowy dystans. Czy więc takie informacje, pełne szczegółów, prowadzą do czegoś dobrego czy jednie zwiększają odczuwany lęk? A co z pacjentami, którzy muszą trafić do szpitala z powodów innych niż koronawirus, np. kobiety w ciąży? Nie trzeba chyba wyjaśniać, jakie potencjalne zagrożenia niesie wysoki poziom lęku u ciężarnych lub osób cierpiących na różnego rodzaju przewlekłe dolegliwości. Warto to ocenić indywidualnie pod kątem odpowiedzialności zawodowej lekarza za drugiego człowieka. Jedno jest jednak, mam nadzieję, oczywiste: to, co media ładnie nazywają „informowaniem” i „uświadamianiem”, może wpływać negatywnie na nasze zdrowie.
Uspokajaj, nie strasz
W obliczu epidemii w większości z nas, na skutek procesu socjalizacji opartego na lęku, wzmógł się stan napięcia. W dużej mierze wychowaliśmy się w otoczeniu, w którym przesadne martwienie się o innych było aprobowane. Kiedy przyjrzymy się temu zjawisku z bliska, zauważymy, że postępując w ten sposób, przekazujemy drugiej osobie sygnały świadczące o tym, iż nie wierzymy, że wszystko będzie dobrze, i sami się boimy. A to, czego potrzeba, to taki przekaz, który wyraża spokój – spokój, zamiast martwienia się, i wiarę w to, że organizm pacjenta sobie poradzi.
W sferze psychologicznej obecna sytuacja wymaga od nas, aby zwiększyć nasze kompetencje w zakresie zarządzania naszymi stanami emocjonalnymi. I to o parę poziomów, w trybie przyspieszonym. Jednym z kluczowych elementów właściwie działającej psychiki człowieka jest możliwość zarządzania. Niepokój i lęk, zarówno ten aktualny, jak i wcześniej skumulowany, należy uwalniać. Jedną z najbardziej skutecznych strategii jest uwalnianie go w codziennej praktyce wyciszenia i relaksacji. Musimy nauczyć się zauważać własne napięcie (np. po trudnej rozmowie z rodziną chorego, po przyjściu w pośpiechu do pracy, po długim zabiegu, po wyjściu ze szpitala) i pozbywać się go, chociażby poprzez głośny, długi wydech. Regularnie, wielokrotnie w ciągu dnia. Bardzo skuteczne są wszelkiego rodzaju relaksacyjne czynności rytualne: dla jednych będzie to wspólnie wypita herbata na tarasie z partnerem po powrocie z pracy, dla innych odpoczynek na kanapie ze słuchawkami po dyżurze, dla jeszcze innych modlitwa przed snem. Sposobów jest wiele, ale cel jeden: zadbać o zrównoważenie napięcia relaksacją, a niepokoju – spokojem.
W momencie, kiedy niemal w każdym z nas zaistniała sytuacja uruchomiła jakiegoś rodzaju lęk lub emocje, ważne jest, aby zdawać sobie sprawę ze swojego pobudzenia emocjonalnego i świadomie je uwalniać. W ten właśnie sposób odzyskujemy spokój znajdujący się pod warstwą negatywnego pobudzenia i negatywnych projekcji umysłu. Sytuacją odwrotną jest zaangażowanie w myśli i pozwolenie im, by mnożyły czarne scenariusze.
Warto uświadomić sobie, że wprowadzony w kraju stan wyjątkowy uruchamia się u większości z nas również lęk będący dziedzictwem poprzednich pokoleń: lęk o byt, lęk przed głodem. Ta grupa lęków jest niejako spadkiem po przodkach, którzy przeżyli wojnę. Reakcje, jakie obserwowaliśmy u siebie bądź innych osób po pierwszych decyzjach związanych z wprowadzeniem powszechnej kwarantanny, uaktywniły w naszej psychice wspomnienia innych stanów wyjątkowych, przeżytych przez nas lub przez naszych przodków. Te tzw. traumy rodowe, obecne w zbiorowej podświadomości, dały o sobie znać w postaci histerycznych zachowań, działań w strachu i popłochu. Przesadne robienie zapasów to paniczna reakcja wielu osób, które wpadły w schemat stanu wyjątkowego. W wyniku tych działań w przestrzeni publicznej zaczęły pojawiać się komunikaty: „Nie ma potrzeby panikować”. Jest to jednak strategia zupełnie nieskuteczna i w moim odczuciu zwyczajnie niesprawiedliwa. Nie można najpierw wprowadzać człowieka w hipnozę lęku, a potem wmawiać mu, że tak naprawdę nie ma się czego bać, kiedy ten jest już roztrzęsiony. Stanowi to niespójny przekaz dla naszego podstawowego systemu psychicznego reagowania na zagrożenie: z jednej strony zostaje pobudzony, czyli rozumie, że dzieje się coś złego, z drugiej zaś jest wyciszany.
Niestety, wielu z Państwa pacjentów znajduje się w trybie ucieczki, jednej z podstawowych odpowiedzi psychiki na sytuację odbieraną jako zagrożenie. Powszechna kwarantanna niejako umacnia ten schemat. A potem zdarza się, że konieczna jest wizyta u lekarza… I pojawia się silny lęk. Ktoś, kto nie przejawia podstawowej wiary w możliwości samoobrony organizmu, bądź nie czerpie spokoju z innego źródła, w kontakcie z drugim człowiekiem może być obezwładniony przez lęk. Jako lekarze mogą Państwo ten lęk skutecznie wyciszyć. Nic przecież nie działa na rozemocjonowanego pacjenta tak kojąco, jak uzyskana od medyka informacja, że nie ma powodów do zmartwienia: „Jest pan po prostu przeziębiony. Proszę o siebie zadbać, a pana organizm sam sobie z tym poradzi. Jak miliony innych razy”. Chodzi tu o bazowanie na stanie faktycznym w połączeniu z wiarą i spokojem. Dla jednych z nas jest to wiara w organizm ludzki, biologię, układ odpornościowy, życie, dla innych: spokój oparty na tym, co medycyna i epidemiologia przeszły już w swojej historii.
Bez względu na to, jak silny lęk wzbudzają w nas zewnętrzne okoliczności, my zawsze możemy znaleźć dostęp do wewnętrznego spokoju.
Anna Masternak