Gorąco zrobiło się ostatnio wokół naszego samorządu, a w szczególności – lekarskiego sądownictwa. Niespodziewanie w sukurs lekarzom zaprzeczającym współczesnej nauce i wiedzy medycznej przyszło…
Komentarz aktualny
Gorąco zrobiło się ostatnio wokół naszego samorządu, a w szczególności – lekarskiego sądownictwa. Niespodziewanie w sukurs lekarzom zaprzeczającym współczesnej nauce i wiedzy medycznej przyszło…
Ministerstwo Sprawiedliwości, które rozważa złożenie skargi do Trybunału Konstytucyjnego o zbadanie zgodności przepisów korporacyjnych dotyczących naszego środowiska z konstytucją! Wsparło tym samym działania świeżo powołanego zespołu parlamentarnego ds. funkcjonowania izb lekarskich, który postanowił wziąć w obronę skazanego przez Okręgowy Sąd Lekarski lekarza, głoszącego niezgodne ze współczesną wiedzą medyczną treści dotyczące pandemii i szczepień. Warto zaznaczyć, że wspomniane „ciało parlamentarne” powołali posłowie skrajnej, prawej strony sceny politycznej, znani z akcji blokujących m.in. inicjatywy mobilizacji Polaków do szczepień przeciwko COVID-19 czy certyfikaty covidowe, a jedna z posłanek zasłynęła nawet próbą publicznego przekonywania o wyższości działania ochronnego figurek św. Andrzeja Boboli nad szczepieniami.
Oczywiście nikt z tego zacnego grona nie otarł się o wykształcenie medyczne, dopiero później dołączono parlamentarzystki opozycyjnej Koalicji Obywatelskiej – lekarkę i pedagoga.
W środowisku zawrzało, bo to pozornie wygląda na bezpardonowy atak na ideę samorządności, a w szczególności nasz samorząd, ja jednak patrzę na sprawę nieco szerzej, głównie z racji moich doświadczeń politycznych. Rozkręca się kampania wyborcza, zaczyna się bój o miejsca na listach i przede wszystkim o rozkład liczebny kandydatów poszczególnych ugrupowań wchodzących w skład koalicji rządzącej. Z tej perspektywy staje się jasne, że jest to uderzenie jedynie pośrednio w nasze środowisko, bo rzeczywistym celem jest minister zdrowia i całe, konkurencyjne środowisko premiera, na którego barkach spoczywał obowiązek walki z pandemią. Ci raczej nie zareagują, bo nie będą się narażać na niezadowolenie znacznej części prawicowego elektoratu, a poza tym nie jest w ich interesie wzmacniać medialny wizerunek wewnątrzkoalicyjnej konkurencji. Wszak nie od dziś wiadomo, że w czasie kampanii nie liczy się co kto powiedział, tylko żeby nazwiska nie pomylono… Wyborcy przyzwyczajeni od lat do kampanii w stylu ringu wolnego nie reagują przecież na argumenty, tylko na spektakularność i widowiskowość wzajemnych ciosów.
To nie pierwszy raz, gdy system opieki zdrowotnej, a w konsekwencji nasze środowisko ponosi straty, stając się instrumentem w rozgrywkach politycznych, na które nie ma wielkiego wpływu. Grzechem pierworodnym naznaczona jest cała historia reform okresu przełomu lat 80/90. Wtedy również staliśmy się elementem politycznego „dilu”, w wyniku którego ówczesna rządząca koalicja, „dogadując” się w kwestii wielkich reform, naznaczyła reformę systemu ochrony zdrowia zgniłym kompromisem. To wtedy przedstawiciele rządzącej AWS i Unii Wolności uznali, że dla wewnątrzkoalicyjnej zgody odpuszczą ochronę zdrowia, zgadzając się na układ, według którego zgodzono się na wprowadzenie systemu ubezpieczeniowego forsowanego przez AWS, ale za pieniądze wystarczające jedynie dla sfinansowania systemu budżetowego forsowanego przez UW. Zwolennicy ubezpieczeń uznali, że ten system poprzez konieczność finansowania instytucji kontrolnych i wprowadzanych mechanizmów rynkowych wymaga znacznie większych nakładów finansowych niż systemy budżetowe, nie przetrwa długo i trzeba będzie wrócić do reformy na warunkach AWS. Zwolennicy systemu budżetowego także rozumowali podobnie, tyle że liczyli, że to ich pomysł w konsekwencji zwycięży. Życie pokazało jednak po raz kolejny, że prowizorki są najtrwalsze. Niestety, w tym przypadku konsekwencje stale ponoszą pacjenci i środowisko medyczne. Ale kogo to teraz obchodzi, jaka była geneza obecnych problemów w ochronie zdrowia…
I teraz też nie mamy co liczyć, że jakiś polityk będzie umierał za nasze sądownictwo, więc raczej lepiej być w tej sytuacji lisem niż lwem. Byle dotrwać do wyborów parlamentarnych…
Paweł Wróblewski
Prezes DRL