Zazwyczaj w starciu z wirusem SARS-CoV-2 młode organizmy radzą sobie znacznie lepiej niż dojrzałe. Nie znaczy to jednak, że są zupełnie bezpieczne. Naukowcy uważnie przyglądają się niewyjaśnionym do końca (nieraz odległym) powiązaniom infekcji wywołanej koronawirusem z chorobą Kawasaki u dzieci do 5. roku życia i zespołem wieloukładowej odpowiedzi zapalnej u trochę starszych i nastolatków.
Jak dzieci chorują na COVID-19
Zakażenie koronawirusem u dzieci przebiega zwykle o wiele łagodniej niż u osób dorosłych – chorują one skąpoobjawowo lub bezobjawowo. Nie oznacza to, że chorują rzadziej, ale inaczej. Prawdopodobnie zakażają się równie często jak dorośli, jednak objawy są u nich mniej wyrażone. Mówiąc o małych pacjentach, trzeba podkreślić, że powyższe stwierdzenia nie dotyczą stu procent z nich.
– Rzeczywiście, olbrzymia większość zakażeń koronawirusem u dzieci ma przebieg łagodny bądź bezobjawowy, co nie znaczy, że zawsze się tak dzieje – zwraca uwagę dr n. med. Agnieszka Matkowska-Kocjan z Kliniki Pediatrii i Chorób Infekcyjnych Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu. – Mogą one chorować ciężko, są też notowane zgony dzieci z powodu COVID-19 lub powikłań po COVID-19. Na przykład w Stanach Zjednoczonych od początku epidemii z powodu tej choroby zmarło już ponad 100 dzieci. Brakuje na razie precyzyjnych informacji, jaka liczba małych pacjentów na świecie straciła życie przez koronawirusa. Wiadomo jednak, że tylko część z nich miała choroby współistniejące. – Zdarzają się też zgony u dzieci, które zupełnie nie miały żadnych innych chorób. To jest bardzo rzadkie, ale zdarza się – dodaje pediatra.
Młodszy organizm, mniej receptorów
Profesor zw. dr hab. n. med. Andrzej Gładysz, specjalista chorób zakaźnych wyjaśnia, dlaczego dzieci są w mniejszym stopniu zagrożone rozwojem choroby wywoływanej przez SARS-CoV-2. Istotne znaczenie ma ilość receptorów białka ACE2, czyli enzymu obecnego na powierzchni komórek dolnych dróg oddechowych, bo to przez nie koronawirus wnika do płuc i dalej do całego organizmu.
– Układ oddechowy dzieci, posiadając mniej receptorów ACE2, utrudnia wirusowi wnikanie do wnętrza komórek, które go tworzą. Można przyjąć, że tym samym nie ma on możliwości namnożenia się w takiej ilości, która wyzwalałaby pełnoobjawowy proces chorobowy – tłumaczy zakaźnik. Podkreśla jednak, że ten stan, który związany jest z rozwojem i z wiekiem, ulega zmianie. Dziecko rośnie, jego układ oddechowy się rozwija i przybywa receptorów dla patogenów, co w praktyce oznacza, że trzeba być czujnym i śledzić objawy kliniczne. Wynika to choćby z faktu, że naukowcy z 22 szpitali w Korei Południowej zaobserwowali, że część małych pacjentów po ponad trzech tygodniach od stwierdzenia zakażenia nie tylko nadal choruje, ale też może rozsiewać wirusa. – Z dydaktycznego punktu widzenia możemy wytłumaczyć związek ilości receptorów z czasem trwania choroby u dzieci na przykładzie dziesięciolatka. Czas trwania choroby można wiązać ze wzrostem ilości receptorów, z którymi łączy się ciągle istniejący w jego organizmie wirus – opisuje mechanizm prof. Gładysz. – Z tego też powodu może następować przewlekanie się czy przedłużanie się zakażenia, czego nie widzimy u dorosłych. Wspomniane doniesienia uświadamiają, że dzieci, chorując do trzech tygodni, mogą jednocześnie wydalać wirusa (zarówno zaraźliwego, jak i niezaraźliwego – można to określić tylko dzięki diagnostycznym badaniom molekularnym), co jest istotne z punktu widzenia epidemiologicznego, szczególnie w odniesieniu do rodzin, w skład których wchodzą starsze osoby. Z jednej strony w kręgu zagrożonych są dzieci, gdyż nie wiemy, czy bytujący w nich nadal wirus, nie jest odpowiedzialny za przedłużanie się zakażenia, a z drugiej strony mogą one stanowić ciągle zagrożenie dla otoczenia.
Odporność dziecka, zjadliwość wirusa, czas
Wpływ na to, czy mały człowiek zachoruje na COVID-19 i jak przejdzie chorobę, mają też inne czynniki. Nawet u najmłodszych kluczowa jest ich odporność. Koronawirus szerzy się drogą kropelkowo-powietrzną, więc w gromadce maluchów ma idealne warunki nie tylko, żeby je zainfekować, ale u najbardziej wrażliwych wywołać chorobę. Zwłaszcza, jeśli przebywają w pomieszczeniu, gdzie są w odległości pół metra od siebie, rozmawiają, krzyczą, przy tym wydalają ogromne ilości śliny, a wraz z nią cząstki wirusa (czego nie widać). Jeśli w takiej sytuacji znajdzie się młodsze lub starsze dziecko, które ma słabszą odporność, może paść ofiarą zakażenia. – Inwazyjność tego wirusa zależy od tego, na jak sprawny układ odpornościowy trafi – mówi prof. Gładysz i zwraca uwagę na kolejny czynnik: zmienność zjadliwości wirusa. Może się zdarzyć, że dziecko znajdzie się w otoczeniu, gdzie pojawi się albo bardziej zjadliwy szczep, albo znaczne zagęszczenie wirusa, co zwiększa ryzyko zakażenia. Szczególnie niekorzystny jest trzeci wariant, kiedy przebywa ono zbyt długo w środowisku, gdzie mogła nagromadzić się duża ilość SARS-CoV-2.
Ryzyko powikłań nawet przy braku objawów
Doktor Matkowska-Kocjan wspomina o powikłaniu, które jest wiązane z pandemią SARS-CoV-2. Chodzi o tzw. zespół wieloukładowej odpowiedzi zapalnej, czyli PIMS (Paediatric Multisystem Inflammatory Syndrome). Jest to zespół kliniczny, który może prowadzić do ciężkich powikłań, dotyczących różnych układów i narządów, przede wszystkim kardiologicznych, a nawet skutkować śmiercią. – Bardzo rzadko zdarza się on u dzieci, które przebyły COVID-19. Zazwyczaj pojawia się nie bezpośrednio w czasie jego trwania, tylko kilka tygodni później. Opisano już kilkaset przypadków tego typu powikłań na świecie – mówi specjalistka z Kliniki Pediatrii i Chorób Infekcyjnych Uniwersytetu Medycznego im. Piastów Śląskich we Wrocławiu. Co ciekawe, nie ma znaczenia, czy dziecko przebyło COVID-19 objawowo czy bezobjawowo. – Wiele z tych opisanych przypadków to takie, w których dziecko trafiło do lekarza z objawami zespołu PIMS i dopiero po sprawdzeniu przeciwciał retrospektywnie stawiano diagnozę stanu po przebyciu COVID-19. Wydaje się, że nie ma relacji pomiędzy ciężkością samego COVID-19 a pojawieniem się zespołu wieloukładowej odpowiedzi zapalnej.
Profesor Gładysz dodaje, że zespół ten objawia się dolegliwościami ze strony przewodu pokarmowego, m.in. biegunką, a także objawami ze strony nerek i centralnego układu nerwowego. Zwraca również uwagę na ciekawe i wymagające analiz naukowych doniesienia ze świata łączące pandemię wywołaną wirusem SARS-CoV-2 z chorobą Kawasaki. Odnotowane przypadki dotyczyły przeważnie dzieci poniżej 5. roku życia, u części z nich potwierdzono również zakażenie koronawirusem. Dodaje, że nadal obserwacji wymagać będzie związek COVID z występowaniem choroby Kawasaki, szczególnie, że jej patomechanizm nie jest do końca poznany, a wiadomo, że pozostaje w związku z układem odpornościowym. – Do takiej refleksji upoważnia fakt opisu nagłych wysiewów zespołu Kawasakiego i to w różnych zakątkach świata, co nie pozwala zbagatelizować ani wykluczyć konieczności dalszej obserwacji tego związku – wyjaśnia ekspert w dziedzinie chorób zakaźnych.
Odpowiedzialność i czujność
Lekarze podkreślają, że mimo odmienności przebiegu zakażenia, ogromnie ważne jest odpowiedzialne podejście do kwestii skutków infekcji koronawirusem u dzieci. W związku z tym apelują o przestrzeganie wszystkich zaleceń zapobiegawczych, w tym dystansu społecznego, higieny i noszenia maseczek. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy zniesiony został obowiązek pozostawania w domu. – Tym bardziej, że obserwujemy obecnie, w tzw. drugiej fali pandemii, znaczący wzrost cięższych zachorowań u osób młodszych, w średnim wieku, czyli między 39-45 lat i 40-49 lat. Zwykle ci ludzie są bardzo aktywni zawodowo, towarzysko, a więc i oni, i ich rodziny, w tym dzieci, są narażeni na większe ryzyko tak zwanego „miksowego” zarażenia patogenami pochodzącymi z różnych ognisk (przedszkola, szkoły, zakłady pracy, wesela, czy kościelne nabożeństwa itp.), które – co należy uświadomić – ulegają przepasażowaniu przez tych, którzy przechorowali COVID-19, nawet bezobjawowo – zauważa prof. Andrzej Gładysz. Przypomina również (lekarzom i rodzicom) o konieczności szczególnego zwracania uwagi na pierwsze objawy tzw. nieżytu, w tym szczególnie na trudności w oddychaniu, również u dzieci.
Szczepienia obowiązkowo
Specjaliści są zgodni, że pod szczególną ochroną przed SARS-CoV-2 powinny być dzieci przewlekle chore i z obniżoną odpornością. Nie mają też wątpliwości, że wszyscy ci pacjenci (poza tymi, którzy mają do tego przeciwwskazania) powinni być zaszczepieni przeciwko grypie, bo teraz jest to najlepsza forma kompleksowej profilaktyki.
– Szczepienia są zawsze zalecane – niezależnie od tego, czy jest pandemia COVID-19, czy nie. Teraz, kiedy każda infekcja grypopodobna budzi podejrzenie, że to COVID, szczepienia są szczególnie ważne – przekonuje dr Agnieszka Matkowska-Kocjan. – Chodzi o to, żeby zmniejszyć w ogóle liczbę wszelkich infekcji.
Profesor Gładysz przypomina, że wirus grypy nierzadko wywołuje ciężkie śródmiąższowe (krwotoczne) zapalenie płuc. Jeśli do tego dojdzie, doprowadza do krytycznego zmniejszenia powierzchni wymiany gazów i może spowodować ciężką niewydolność oddechową. – Szczepienie przeciwko grypie jest o tyle istotne, że stadne zwiększenie odporności populacyjnej przeciwko grypie zmniejszy ryzyko cięższych powikłań dotyczących dróg oddechowych i innych układów, szczególnie serca – podkreśla znany zakaźnik. – Warto też przypomnieć o celowości szczepienia przeciwko pneumokokom osób starszych (po 65 r.ż) i przeciwko meningokokom u dzieci (szczególnie tych najmłodszych od 2. miesiąca do 2. r.ż.), ponieważ zmniejszy to ryzyko pokoleniowej wymiany zakażeń.