O tym, dlaczego skomplikowane słownictwo lekarzy utrudnia leczenie Polaków, skąd się wzięło nieczytelne pismo „doktorów” i co jest najbardziej zaskakujące w ich relacjach z pacjentami z dr. hab. Tomaszem Piekotem, kierownikiem Pracowni Prostej Polszczyzny Uniwersytetu Wrocławskiego, współtwórcą polskiej wersji standardu „plain language” rozmawia Maciej Sas.
Im prostsza polszczyzna medyków, tym lepsze efekty leczenia
Rozmawia Maciej Sas
O tym, dlaczego skomplikowane słownictwo lekarzy utrudnia leczenie Polaków, skąd się wzięło nieczytelne pismo „doktorów” i co jest najbardziej zaskakujące w ich relacjach z pacjentami z dr. hab. Tomaszem Piekotem, kierownikiem Pracowni Prostej Polszczyzny Uniwersytetu Wrocławskiego, współtwórcą polskiej wersji standardu „plain language” rozmawia Maciej Sas.
Maciej Sas: Czy cierpi Pan w czasie kontaktów z lekarzami albo, ujmując sprawę szerzej, ze służbą zdrowia? Nie pytam o fachowość medyków, ale o język, którym się ta branża posługuje. Podejrzewam, że dla językoznawcy zajmującego się upowszechnianiem prostej polszczyzny zetknięcie ze slangiem branżowym medyków musi być bolesne…
Dr hab. Tomasz Piekot: Profesjolekt medyczny, bo tak językoznawcy nazywają słownictwo specjalistyczne, jest faktycznie trudny dla przeciętnego pacjenta. Głównie ze względu na liczne nazwy własne leków (Amoksycylina), skrótowce (RTG, MRI) i ciągi wielowyrazowe (zatrzymanie procesu krążeniowo-oddechowego). Mnie zaskakują jednak częściej problemy w komunikacji relacyjnej z pacjentami. Medycy stosują bowiem wiele technik dystansujących, które nie wypadają profesjonalnie. Mam tu na myśli manierę zdrabniająco-spieszczającą czy nietypowe formy osobowe w stylu: „przewracamy się na bok”; „mam kaszel?”. Od jakiegoś czasu, gdy u stomatologa słyszę: „otwieramy buzię”, zawsze odpowiadam: „Pan pierwszy!”.
M.S.: „Pismo lekarskie” – to sformułowanie stało się synonimem niezrozumiałości. Kiedyś farmaceuci notorycznie odsyłali pacjentów do lekarza po nową, czytelnie wypisaną receptę albo sami stawali się ekspertami od kryptografii. Na szczęście wypisywanie recept na komputerze zakończyło ten etap. Ale problem w komunikacji z pacjentami pozostał i jest poważny. Jak bardzo poważny, Pana zdaniem?
T.P.: Nieczytelne pismo lekarskie przechodzi do historii. Szkoda, bo było ono źródłem wielu branżowych anegdot. Legenda miejska głosi, że lekarze piszą tak niewyraźnie, by uniknąć kary za błąd w sztuce. Prawda jest jednak inna – ich pismo stało się nieczytelne ze względu na wielki pośpiech oraz wieloletnie zapisywanie tych samych słów.
M.S.: Z czego może wynikać posługiwanie się trudnym, w wielu przypadkach niezrozumiałym dla pacjentów (szczególnie starszych czy gorzej wykształconych) językiem? Rzeczywiście ten język musi być trudny, żeby zachować powagę medycyny?
T.P.: To problem dużo bardziej złożony. Z jednej strony rozwój medycyny sprawia, że jest ona trudniejsza i mniej zrozumiała. Z drugiej strony powiększa się liczba osób o niskiej świadomości medycznej. Świadomość ta jest dziś przede wszystkim zależna od umiejętności wyszukiwania, rozumienia i stosowania informacji o zdrowiu. Słowem – świadomość medyczna zależy głównie od umiejętności czytania. WHO problem ten określa mianem „health literacy”, a bardzo niski jej poziom jest utożsamiany z medycznym analfabetyzmem.
M.S.: Jakie są skutki zbyt skomplikowanego języka w kontaktach medyków z pacjentami i jakie korzyści, Pańskim zdaniem, mogłoby dać uproszczenie go?
T.P.: Niestety, badania z tego kręgu wykazują, że osoby o niskim poziomie rozumienia informacji medycznych dużo częściej źle dawkują leki, rzadziej korzystają z badań profilaktycznych, częściej trafiają do szpitala, przez co znacznie bardziej obciążają finanse publiczne. Niezwykle istotne w ich przypadku stają się zrozumiałe informacje i formularze o świadomych zgodach ze względu na możliwość przypadkowego przyjęcia lub odrzucenia interwencji.
M.S.: Zajęcia dotyczące prostoty w komunikacji z pacjentem dopiero zaczęły się pojawiać na uczelniach medycznych i zwykle są fakultatywne. Czy Pan, jako kierownik Pracowni Prostej Polszczyzny, proponował może uniwersytetom medycznym swoje wsparcie w tym względzie?
T.P.: Systemowych działań w tym kierunku na polskich uczelniach medycznych nie ma. Czasem zgłaszają się do nas indywidualnie lekarze z prośbą o wsparcie przy upraszczaniu informacji dla pacjentów czy formularzy. Prowadzimy też obecnie badania zrozumiałości świadomych zgód oraz instrukcji przygotowywania się do skomplikowanych badań.
M.S.: Każda branża ma swoje ulubione frazy, sformułowania, które językoznawcę muszą boleć. Czy ma Pan swoich faworytów, gdy chodzi o świat lekarski?
T.P.: Z mojej perspektywy wyjątkowo interesująca jest komunikacja medyczna w stresie i przy braku czasu, czyli na SOR. Ciekawym przykładem jest potrzeba szybkiej lokalizacji pacjenta (np. biegunka przy drzwiach, złamanie pod gaśnicą) czy zwroty bardzo podobne do języka sportowego (zamykaj, ciśnij, podkuj).
M.S.: W jaki sposób przekonać lekarzy, by mówili prościej, bardziej zrozumiale? W jaki sposób nauczyć ich tego?
T.P.: Myślę, że lekarze w kontakcie ustnym poradzą sobie z wyjaśnieniem trudnych kwestii. Widzą pacjenta i potrafią się do niego dostosować. Poważnym problemem jest jakość pisanych informacji o zdrowiu. W takich materiałach dominuje język książkowy, a nawet naukowy. Brak jest umiejętności edukowania i wizualizowania trudnych procesów w przystępnej formie.
DR HAB. TOMASZ PIEKOT
Kierownik Pracowni Prostej Polszczyzny Uniwersytetu Wrocławskiego, współtwórca polskiej wersji standardu „plain language”