Skrót artykułu Strzałka

Ucieszyła mnie bardzo miła reakcja czytelników Medium na opublikowane przeze mnie artykuły w numerze wakacyjnym pisma. To zobowiązuje i motywuje. Tym razem w relacjach podróżniczych przedstawię fragment rozdziału drugiego z książki Podróże w cieniu Eskulapa o szwedzkim lekarzu i pisarzu Axelu Munthe, który mieszkał na wyspie Capri. Pozostając w europejskich klimatach w drugim artykule przeniesiemy się do bardzo urokliwego kraju jakim jest Estonia.

 

Estonia – jak blisko i jak daleko od Rosji – lipiec 2022

Ucieszyła mnie bardzo miła reakcja czytelników Medium na opublikowane przeze mnie artykuły w numerze wakacyjnym pisma. To zobowiązuje i motywuje. Tym razem w relacjach podróżniczych przedstawię fragment rozdziału drugiego z książki Podróże w cieniu Eskulapa o szwedzkim lekarzu i pisarzu Axelu Munthe, który mieszkał na wyspie Capri. Pozostając w europejskich klimatach w drugim artykule przeniesiemy się do bardzo urokliwego kraju jakim jest Estonia.

Estonia – jak blisko i jak daleko od Rosji – lipiec 2022

Dlaczego do Estonii?

Zastanawiające jest dlaczego na wyjazd wakacyjny wybieramy taki a nie inny kierunek. Czasem decyduje dogodność połączenia, gdy jest bezpośredni lot z Wrocławia. W okresie wakacyjnym nieraz jest to jakaś grecka wyspa, gdzie będzie równie gorąco w lipcu jak w naszym mieście. Niekiedy jedziemy ze znajomymi czy z kimś z rodziny. Mówią nam: Pojedźcie razem z nami do krainy X. Byliśmy tam wielokrotnie, miejscowi są  przyjaźni, na pewno wam się tam spodoba.

Co wyprawa czy wycieczka, to inny motyw. W lipcu tego roku postanowiłem odwiedzić Estonię. Już od kilku lat myślałem, aby tam pojechać. Parę lat temu dojechałem z moją żoną Grażyną autem do Rygi. Zabrakło wtedy czasu, aby pojechać kilkaset kilometrów dalej, do stolicy Estonii Tallinna. Nadeszła pandemia i było trudno cokolwiek planować.

O krajach bałtyckich zaczęło być bardzo głośno od lutego 2022 r., kiedy doszło do napaści rosyjskiej na Ukrainę. W tym czasie w mediach zaczęły się pojawiać alarmujące tytuły, jaki kraj będzie następny na celowniku Putina. Jednym z nich mogła być Estonia położona u bram Petersburga, matecznika Putina

Od tego czasu minęło kilka miesięcy. Estonię broniła przynależność do NATO, ale niepewność jutra została. Po trochu pokłosiem mojego wyjazdu była obawa, czy będę mógł zdążyć jeszcze przed kolejnym nieobliczalnym posunięciem Putina. Odkładałem wyjazd na kresy ukraińskie, do Kijowa lub Odessy, bo to przecież tak blisko i tak łatwo. A teraz wydaje się tak dalekie i nieosiągalne.

Estonia była ponadto jednym z nielicznych krajów europejskich, których nie miałem okazji jeszcze odwiedzić. Ale tym, co ostatecznie zadecydowało, była moja niepohamowana chęć odwiedzenia estońskiego miasta Tartu. Przed ponad stu laty, w latach 1895–1896, studiował medycynę brat mojej babci, Zygmunt Grudziński. Był pionierem polskiej radiologii, społecznikiem i historykiem. Co dodatkowo budzi we mnie podziw dla Niego, to Jego „nieuleczalna” pasja – fotografia artystyczna. Rozpoczął studia medyczne na Wydziale Lekarskim Cesarskiego Uniwersytetu Warszawskiego. Za udział w manifestacji ulicznej na Starym Mieście w Warszawie z okazji stulecia wybuchu powstania kościuszkowskiego został aresztowany i zesłany do Astrachania. Miał szczęście. Niedługo później został zwolniony z zesłania na mocy amnestii z okazji wstąpienia na tron cara Mikołaja II. Nie mógł jednak wrócić do Warszawy. Udało mu się za to kontynuować studia medyczne w Dorpacie (dzisiejsze Tartu). Tam właśnie do Tartu – drugiego pod względem wielkości miasta Estonii – chciałem się udać śladami mojego przodka.

Czas ruszać  

Moja decyzja o wyjeździe do Estonii zapadła kiedy tylko wyszedłem obronną ręką z czerwcowej infekcji covidowej. Dni domowej izolacji spędzałem na wygrzebywaniu przydatnych informacji o tym jednym z najmniejszych krajów Europy. Połączenia lotnicze Wrocławia z Tallinnem okazały się nad wyraz dogodne. Przesiadałem się w Warszawie, a w stolicy Estonii miałem się pojawić już po pięciu godzinach.

Kiedy chciałem zarezerwować pierwszy nocleg w Tallinnie, aby następnego dnia ruszyć do Tartu okazało się, że jest to chyba najdroższe miasto świata. Na stronie booking.com było zajętych ponad 90% miejsc, zaś łóżko w pokoju wieloosobowym ze wspólną łazienką kosztowało jakieś dwieście euro. W bardziej wytwornym hotelu czterogwiazdkowym pokój z łazienką był wyceniony na jakieś osiemset euro, czyli ponad cztery tysiące złotych. Sprawdziłem następny dzień i weekend – ceny raptownie spadały, miały być 7-10- krotnie niższe.

Mogłoby się wydawać, iż wojna na Ukrainie odstrasza większość turystów od odwiedzenia krajów położonych blisko Ukrainy czy Rosji. A Estonii, położonej tak blisko jaskini niedźwiedzia, zwykli turyści powinni unikać jak ognia. Próbowałem rozwiązać tę zagadkę. Wpisałem wyszukiwarkę Tallinn i dzień mojego przyjazdu. I co się okazało. Miała w tym dniu wieczorem wystąpić grupa Rammstein. Cztery dni wcześniej grali w Warszawie, a potem mieli zagrać w Oslo.

Musiałem więc zmienić plany. Zaraz po przylocie wynająłem auto i pojechałem na tyle daleko od Tallinnu, aby nie dotarli tam fani tego zespołu.

Wjechałem na „jedynkę”, drogą prowadzącą na wschód. Ruch był niewielki, zaś znaki pokazywały iż do Petersburga było 369 kilometrów. Tak daleko nie chciałem jednak się zapuszczać. Moim celem była Narwa, a następnego dnia po południu miałem dotrzeć do Tartu.

Narwa – najbardziej rosyjskie miasto w Unii Europejskiej

Zaparkowałem na rozległym placu, gdzie było piesze przejście graniczne do Federacji Rosyjskiej. Zaczynało się robić coraz goręcej, jakieś 25 stopni. To i tak podobno nic w porównaniu z tym co się działo w tym czasie we Wrocławiu, gdzie było jakieś dziesięć stopni więcej. Moi bliscy bardzo mi zazdrościli, i to nie dlatego że byłem w Estonii, ale ze względu na klimat. Aby ugasić pragnienie zacząłem szukać jakiegoś sklepu spożywczego z wodą mineralną. Minąłem po drodze pomnik Puszkina i w pobliżu odnalazłem prodowolstwiennyj magazin czyli sklep spożywczy.

Water – zapytałem się przy wejściu.

Ekspedientka nic nie rozumiała. Nie dało się inaczej wytłumaczyć jak tylko próbować przejść na język rosyjski. Nieco lepiej było w lokalu o egzotycznej – jak na takie miejsce – nazwie: BRO Grill Cafe and Shawarma. Tam zamówione przeze mnie danie w języku angielskim zostało przyjęte i otrzymałem to co chciałem.

Narwa przez okres średniowiecza znajdowała się pod panowaniem duńskim, potem przeszła w ręce inflanckich Krzyżaków, a pod koniec XVI wieku zaczęła się era szwedzka. Po 120 latach została zdobyta przez wojska cara Piotra I Wielkiego. Po I wojnie światowej miasto znalazło się w obrębie niepodległej Estonii. Pakt Ribbentrop – Mołotow przerwał nić niepodległości. Estonia została na długo sowiecką republiką, zaś większość estońskiej ludności Narwy wywieziono na Sybir, przesiedlając w to miejsce rodowitych Rosjan.

Skutki tego exodusu trwają do dzisiaj. Narwa jest najbardziej rosyjskim miastem w całej Unii Europejskiej. Nie chce się wierzyć, ale tylko 5% mieszkańców miasta ma pochodzenie estońskie, zaś 85% rosyjskie. Dość rygorystyczna polityka rządu estońskiego odnośnie przyznawania obywatelstwa estońskiego (nie można mieć podwójnego obywatelstwa) sprawiła, że ponad 1/3 mieszkańców Narwy nadal jest obywatelami Federacji Rosyjskiej. Inwazja Rosji na Ukrainę spowodowała, że liczba osób rosyjskojęzycznych, którzy podjęli starania o obywatelstwo estońskie znacznie wzrosła. To wymaga od nich sporego wysiłku, bo trzeba m.in. zdać egzamin z języka estońskiego, co na pewno jest dla nich dużym wyzwaniem.

Najważniejszym zabytkiem Narwy jest twierdza. Zanim wszedłem w obręb murów dostrzegłem gdzieś na uboczu, za prowizorycznym ogrodzeniem, pokaźnych rozmiarów pomnik kroczącego Lenina. Nikt mu tam już żadnych hołdów nie składał.

Niemniej sporo pamiątek po czasach sowieckich w mieście jeszcze zostało. Przyszedł czas na ich usunięcie z przestrzeni publicznej. W sierpniu 2022 roku pojawiła się informacja, iż Narwa ma być wyczyszczona z wielu reliktów przeszłości. Już udało się usunąć z piedestału sowiecki czołg T-34, a za tym pójdą inne wojenne pomniki. Jak oświadczyła premier Estonii Kaja Kallas: Rząd podjął decyzję o usunięciu pomników wojennych byłego reżimu, aby zapobiec mobilizowaniu większej wrogości w społeczeństwie i rozdrapywaniu starych ran.

Wszedłem do zamku, choć czasu na zwiedzanie nie miałem zbyt dużo, zaś ceny za wejście były relatywnie wysokie. Najbardziej byłem ciekawy widoków z wieży zamkowej wznoszącej się na 50 metrów. Chciałem z pewnego dystansu i wysokości spojrzeć na terytorium Federacji Rosyjskiej. A tam życie toczyło się leniwie, znacznie wolniej niż nurt przepływającej rzeki Narwy. Trzech panów w kąpielówkach próbowało na wędkę i więcierz złowić jakieś ryby. Po tamtej stronie był już Iwangorod z potężnym zamkiem wzniesionym przez wielkiego księcia Moskwy Iwana III pod koniec XV wieku. Granica biegnie wzdłuż rzeki i przejście graniczne znajduje się na moście kiedyś nazywanym Mostem Przyjaźni. Czasem przejdzie po nim jakiś pieszy z wielkimi torbami na zakupy czy walizką, niekiedy na most wjedzie jakiś TIR. Intensywnego ruchu nie ma. Przed wybuchem wojny na Ukrainie panowało tu większe ożywienie. Estończycy kupowali tańszą benzynę czy żywność, zaś Rosjanie produkty, które były trudno dostępne ze względu na sankcje. Ta droga jest jeszcze teraz ratunkiem dla mieszkańców Ukrainy, którzy zmuszeni byli do wyjazdu do Rosji, zaś przejście w Narwie było dla nich bramą do Unii. Dostrzegłem zresztą niedaleko przejścia tablice informacyjne do nich adresowane. Mogą się dowiedzieć gdzie wymienić pieniądze, hasło do publicznego Wi-Fi, czy też punkt informacyjny.

Tartu – uniwersytet  

Późnym popołudniem dotarłem do Tartu, wcześniej znanym jako Dorpat. Hotel miałem niemal w samym centrum Starego Miasta. Mogłem więc niemal od razu zakosztować wieczornej atmosfery. Większość studentów wyjechała na wakacje, ale ruch w knajpkach był spory. Niestety, po 22 w większości restauracji kucharz szedł do domu i musiałem się nieźle naszukać, aby cokolwiek treściwego przełknąć.

Na ulicach powiewały biało-czerwone flagi. Herb i flagę nadał Dorpatowi Stefan Batory i są one używane po dziś dzień. Trójjęzyczną tablicę w języku estońskim, polskim i i węgierskim poświęconą naszemu królowi można odnaleźć na tyłach budynku uniwersytetu: Stefanowi Batoremu, królowi Polski, wielkiemu księciu litewskiemu, księciu siedmiogrodzkiemu, który po zwycięskiej wojnie z Moskwą o Inflanty (1579-1582) obdarzył Tartu w roku 1583 przywilejami oraz nadał mu prawo używania biało-czerwonych barw. Ufundowane przez króla Stefana Batorego kolegium jezuickie zapoczątkowało uniwersytecką świetność miasta.

Polska utrzymała miasto jedynie przez 20 lat; później przeszło ono w ręce szwedzkie. Dla nas Szwedzi kojarzą się z potopem, ale dla Dorpatu były to dobre czasy. Z inicjatywy króla Gustawa Adolfa powołana została Academia Gustaviana z czterema fakultetami: prawem, filozofią, medycyną i teologią. Nadano jej szeroką autonomię, którą się cieszyła przez cały okres panowania szwedzkiego. Po zdobyciu Dorpatu przez wojska carskie uniwersytet zamknął swoje podwoje. Po stu latach odradził się ponownie. Młody, reformatorski car Aleksander I w roku 1802 pozwolił na jego ponowne otwarcie i nadał mu szeroką autonomię. Językiem wykładowym stał się język niemiecki. Uczelnia stanowiła pomost pomiędzy uczelniami zachodnimi a środowiskiem uczonych z Petersburga. Uniwersytet w Dorpacie mógł swobodnie dobierać kadrę wykładowców. Miał też swoją własną policję uczelnianą i system kar dla studentów, a carskie służby miały się trzymać z daleka od niespokojnych studentów.

Miłosne perypetie Tytusa Chałubińskiego w Dorpacie

Kiedy po powstaniu listopadowym zlikwidowano polskie uniwersytety w Warszawie i Wilnie, uczelnia w Dorpacie stała się głównym ośrodkiem uniwersyteckim dla Polaków z całego zaboru rosyjskiego. Przez uczelnię przewinęło się około dwóch i pół tysiąca polskich studentów. Zapisywali się do utworzonego w 1828 roku bractwa akademickiego Konwentu Polonia. Istniało ono aż do 1919 roku, kiedy to członkowie bractwa przenieśli się na Uniwersytet Wileński.

Uniwersytet w Dorpacie w tych czasach był miejscem nie tylko samej nauki, ale również barwnego życia studentów. Mogli się cieszyć względną swobodą, jaką ofiarowywała im autonomia uczelni. Rzecz wyjątkowa jak na cesarstwo rosyjskie. Życie w takim mieście pisało różne scenariusze: jeden z nich przeplatany miłością, przyjaźnią, nielojalnością i pojednaniem rozgrywał się z udziałem dwóch młodych ludzi studiujących w latach 40. XIX wieku w Dorpacie: Tytusa Chałubińskiego (1820-1889) i Kazimierza Krzywickiego (1820-1883). Pierwszy z nich w wieku 18 lat rozpoczął studia medyczne na Akademii Medyko-Chirurgicznej w Wilnie. Po 2 latach uczelnia została zamknięta i Chałubiński przeniósł się na Uniwersytet Dorpacki. Tam postanowił – po złożeniu niektórych egzaminów z medycyny – zmienić fakultet i poświęcić się botanice. Po 3 latach na podstawie złożonej pracy pt. „Historyczny przegląd mniemań o płciowości i sposobie zapładniania roślin” otrzymał dyplom kandydata filozofii (obejmowała ona również przyrodoznawstwo) i został członkiem korporacji akademickiej Konwent Polonia. Swoimi działaniami przyczynił się do tego, że stowarzyszenie przybrało charakter głównie naukowy, a nie rozrywkowy. Tytus był osobą bardzo towarzyską, otwartą, łatwo nawiązującą przyjaźnie.

Jednym z jego bliskich przyjaciół stał się Kazimierz Krzywicki, który studiował filozofię. W szczególności interesowały go zagadnienia prawa i finansów publicznych. On to właśnie poznał go z córką inspektora uniwersytetu w Dorpacie, o pięć lat młodszą, Antoniną Wilde (1825-1899). Tytusowi Chałubińskiemu bardzo spodobała się dziewczyna. Uczucie to było odwzajemnione. Niedługo przed zakończeniem studiów oświadczył się Antoninie, która powiedziała „tak”.

Dyplom kandydata filozofii nie zapewniał dobrobytu materialnego i nie dawał gwarancji utrzymania rodziny. Chałubiński postanowił skończyć studia medyczne. Aby uczynić to tak szybko jak to było możliwe, wyjechał do Würzburga, gdzie rzucił się w wir nauki. Chciał uzyskać dyplom doktora medycyny i chirurgii i powrócić do Dorpatu do swej Antoniny. Narzeczoną zostawił pod opieką Kazimierza. Nie takiej opieki się jednak od niego spodziewał. Antonina bardzo źle znosiła rozłąkę i coraz częściej widywała się z Kazimierzem. On zaś już od dawna żywił do coś więcej niż sympatię. Kiedy w pobliżu był jego kolega Tytus, chował to głęboko w sercu. Ale tym razem trafił na podatny grunt i to rozkwitające uczucie przezwyciężyło u obojga surowe zasady moralne i przyjaźń.

Kiedy Tytus Chałubiński dowiedział się o ich ślubie był zrozpaczony, nosił się nawet z myślami samobójczymi. Nie powrócił już do Dorpatu, ale przyjechał do Warszawy i podjął pracę w Szpitalu Ewangelickim. Stopniowo zyskiwał opinię jednego z najlepszych lekarzy warszawskich. W kilka lat później ożenił się z siedemnastoletnią Antoniną Kozłowską. Mijały lata. Antonina z Kazimierzem doczekali się czwórki dzieci, podobnie jak Tytus.

W roku 1862 losy dwóch przyjaciół skrzyżowały się ponownie w Warszawie. Czas złagodził dawne urazy i ich spotkanie zaowocowało pojednaniem. Niedługo potem kiedy władze carskie aresztowały Chałubińskiego po wybuchu powstania styczniowego, Krzywicki użył swych wpływów, aby uwolnić swego przyjaciela. Zaprosił go później do Drezna, dokąd wyjechał z Warszawy ze swoją żoną Antoniną. Okazało się, ż dawne uczucie między Tytusem i Antoniną nie zardzewiało. Ponownie zapałali do siebie miłością i rozpoczęli oboje starania o rozwody. Męska przyjaźń po raz kolejny została wystawiona na wielką próbę. Latem 1869 roku Tytus i Antonina wzięli ślub. W trzy lata później Chałubiński spotkał się z Krzywickim i po raz drugi wybaczyli sobie wzajemne urazy. Chałubiński w swoim ukochanym Zakopanem postawił, jako wotum wdzięczności za ponowne pojednanie, siedmiometrowy żelazny krzyż na Gubałówce, który stoi tam do dzisiaj. A może ten krzyż postawił Chałubiński jako wotum za spełnioną miłość, na którą tak długo czekał?

Estoński krajobraz

Wróćmy do Tartu pozostając wciąż w atmosferze opowiadań o miłości. Najczęściej fotografowany w Tartu pomnik – będący jednocześnie fontanną –- znajduje się na placu Ratuszowym. Przedstawia całującą się w deszczu parę studentów. Chłopak z piedestału jest zapobiegliwy, więc trzyma w drugiej ręce parasolkę, drugą ręką obejmuje swoją sympatię. Latem jest ciepło, ale zimową porą studenci zawieszają im na głowach czapki. Nowy kształt fontanny zaprojektował estoński rzeźbiarz Mati Karmin, który ukończył ją w 1998 r. Podobno inspiracją był dla niego jego siostrzeniec, którego zobaczył kiedy całował w deszczu swoją dziewczynę. Pomnik ten stoi w centralnym punkcie miasta, przed barokowo-klasycystycznym ratuszem.

Uniwersyteckie więzienie

Ulubionym miejscem wypoczynku mieszkańców Dorpatu jest zalesione Wzgórze Katedralne. Pośród licznych drzew dostrzegłem imponujące ruiny dawnej katedry św. Piotra i Pawła. W znacznym stopniu ta ceglana budowla zniszczona została podczas działań wojennych i w wyniku pożaru za czasów szwedzkich. Być może znikłaby z powierzchni, gdyby nie powstanie uniwersytetu za czasów cara Aleksandra I. Uczelnia kupiła tu ziemie, zaś dawny chór katedry został przebudowany i stał się siedzibą biblioteki. Obecnie na kilku piętrach urządzono Muzeum Historii Uniwersytetu ilustrujące dzieje tej uczelni. Pośród licznych eksponatów dostrzegłem czapkę noszoną przez polskich studentów.

Dopytuję się, gdzie mogę znaleźć więzienie dla studentów, o którym wyczytałem w jednej z książek o Estonii. Okazuje się, że muszę wrócić do głównego budynku uniwersytetu. Tam ma znajdować się jeszcze jedno muzeum – Muzeum Klasycznych Antyków. Aby je znaleźć powinienem przejść przez cały budynek, znajdujący się w remoncie. Kiedy wreszcie tam trafiłem, okazało się, że cela więzienna znajduje się gdzieś na strychu. Musiałem jednak czekać. Była pora lunchu i dopiero jak ktoś jeszcze przyjdzie, będzie możliwe odwiedzenie tego miejsca. Czekając oglądam gipsowe kopie znanych rzeźb starożytności, które równie dobrze mogły posłużyć za modele dla studentów sztuk pięknych jak i dla nauki historii starożytnego Egiptu, Grecji czy Rzymu.

Cierpliwość moja wreszcie została nagrodzona i wchodzę na strych budynku w towarzystwie dziewczyny z muzeum. Kiedyś takich cel więziennych było pięć, opowiada moja przewodniczka, ale w wyniku pożaru z 1965 r. obecnie do zwiedzenia pozostaje tylko jedno pomieszczenie. Otworzyła przede mną wrota do uniwersyteckiego karceru i wszedłem do wnętrza. Byłem mile zaskoczony wygodami, jakie miał student zamykany w takiej celi. Powierzchnia około 20 do 30 metrów kwadratowych, to przestrzeń o jakiej można sobie tylko pomarzyć w większości rezerwowanych trój-, czy nawet czterogwiazdkowych hotelach. W tej celi – jak mnie zapewnia – przebywał tylko jeden student. Miał biurko i zapewnione wszystko co potrzebne mu było do nauki. Owszem, wikt mógł być skromny. W pierwszym i ostatnim dniu miał otrzymywać tylko chleb i wodę, ale jeśli siedział znacznie dłużej, dieta miała być bardziej urozmaicana.

Za jakie przewinienia trafiali tu studenci po wyroku sądu uniwersyteckiego? Niezapłacony dług czy niezwrócona książka z biblioteki powodowały 1-2 dni odosobnienia. Obrażenie kobiety kosztowało 4 dni więzienia, ale jeśli to był woźny uniwersytecki, trzeba było odsiedzieć jeden dzień dłużej. Wyższe kary – od 5 do 20 dni, a może i dłuższe –  sąd orzekał za udział w jakiejś bójce. Zwykle studenci uniwersytetu w Tartu skorzy byli do kłótni ze studentami Instytutu Weterynaryjnego. I tak w 1878 r. skończyło się to wyrokiem sądu uniwersyteckiego dla 16 studentów tej uczelni. Były więc problemy, gdzie ich wszystkich zamknąć. Można byłoby adaptować kolejne cele kosztem sal wykładowych, albo przejściowo je zamykać dla wyizolowania tych niespokojnych duchów.

Pomnik całującej się pary-Tartu

Młodzi ludzie, którzy trafili do karceru nieraz uważali to za rodzaj nobilitacji, a nie przyczynek do wstydu. W końcu w celi siedzieli tacy słynni ludzie jak znany poeta piszący w języku estońskim Kristjan Jaak Peterson, za włóczenie się po mieście w nocy, czy student, który później został dyrektorem uniwersyteckiego muzeum sztuki. Ten ostatni trafił do celi za upojenie alkoholem. Stąd też na ścianach można spotkać liczne napisy sprzed stu kilkudziesięciu lat, które były radami czy życzeniami osadzonych dla swoich następców. Bywały rysunki pojedynków, powtarzały się motywy więźnia za kratami czy szkice intymnych kobiecych części ciała. Najwięcej można było zobaczyć wyrytych dat pobytu z inicjałami lub nazwiskami uniwersyteckich więźniów. Kres więzieniu przyniosła likwidacja autonomii uniwersytetu i zamknięcie sądu uczelnianego pod koniec XIX wieku. Wspominam mojej przewodniczce, że na tym uniwersytecie studiował brat mojej babci Zygmunt Grudziński i to było moim głównym celem przyjazdu do Tartu. Na ścianach celi nie odnalazłem jego nazwiska, bo pewnie mojemu przodkowi zależało przede wszystkim na ukończeniu studiów. Prawdziwie więzienną przeszłość miał już za sobą i wolał w drobnych sprawach nie ryzykować kolejnych perypetii. Nauka na tej uczelni, gdzie językiem wykładowym był język niemiecki, przyniosła mu sporo korzyści w przyszłej pracy zawodowej. Władał tym językiem doskonale i aby poszerzyć swoją wiedzę medyczną po zakończeniu studiów pojechał do Berlina i Wiednia.

To było już ostatnie miejsce, które mogłem w tym dniu odwiedzić w Tartu. Czekał mnie jeszcze powrót do Tallinna, gdzie miałem oddać wynajęte auto i przeżyć w kolejnych dniach zauroczenie tą jedną z najpiękniejszych europejskich stolic. Ale to już zupełnie odrębna opowieść.

 

Piotr Wiland

Zaloguj się

Zapomniałeś hasła?