Skrót artykułu Strzałka

Wraz z 23 września nastała jesień. A wraz z jesienią powróciła (czy na pewno gdzieś daleko odeszła?) pandemia COVID-19. Druga fala bije nas na odlew raz z lewej, raz z prawej. Wojewodowie do walki z chorobą powołują zmarłych. Ministrowie (słusznie oburzeni) grzmią o nie dość dużym zaangażowaniu lekarzy w pracę o lepsze jutro dla chwały Narodu. Krzywa nowych zakażeń wreszcie zaczęła się wypłaszczać (wszak wszystko zależy od układu odniesienia). Premier zajął się leczeniem bólu poprzez otwieranie i zamykanie cmentarzy. Przeprowadzono narodowy skup chryzantem. Z wielką pompą otwarto „Sanatorium Narodowe”. To ostatnie akurat dobrze, że otwarto – przynajmniej jedna państwowa placówka jest finansowana adekwatnie do teoretycznych możliwych kosztów. Mój ból został już niemal ukojony, a na pewno jest niegorszy od innych bóli.

Dzieci Arbatu

 

Tekst Marcin Lewicki

 

Jesień mija spokojnie. Pacjenci zaczęli się wreszcie stosować do zaleceń o zmianie stylu życia. Spacery na świeżym powietrzu weszły już do harmonogramów wydarzeń większości większych polskich miast, a o planie dnia informuje lokalna prasa (moje ulubione to warsztaty z siedzenia na ulicy).

Motywacje do uprawiania sportów pojawiają się z każdej strony. Uczestnicy spacerów z parasolkami zachęcają obecnie rządzącą partię do żwawego oddalenia się w dowolnie obranym przez siebie kierunku, byle w podskokach (jogging, ewentualnie biegi długodystansowe). Zwolennicy zapasów przeprowadzili symulację walk 1×1 oraz odegrali inscenizację klasycznej bitwy, która w annałach zapisze się pod nazwą „bitwy pod Empikiem”. Polacy łapczywie rzucili się do zawodowego uprawiania sportu – teraz, jeśli ktoś nie trenuje biegania z zamiarem uczestniczenia w jakimś wielkim biegu (słowo zamiar jest tu kluczowe), to przynajmniej bierze udział w codziennych zawodach w biciu rekordu siłowni, poprzedzonych dowolną rozgrzewką. Religijność naszego Narodu jest wielka, a kościoły powstają jak grzyby po deszczu – Kościół Zdrowego Ciała, Kościół Zdrowego Ducha, W Zdrowym Ciele gromadzą swych wyznawców w lokalach onegdaj zajmowanych przez część siłowni. Stąd niezrozumiały jest dla mnie lament co poniektórych o laicyzacji społeczeństwa.

Jesień napełnia nas nostalgią, wszyscy zaczynamy wspominać – najlepiej wspomina się czas dobrobytu albo czas, w którym było nam dobrze. Większość wspomina czasy swojej młodości. Niektórzy wspomnienia przekuwają w pomnik – bo czego innego chciał dokonać Ojciec Narodu, Słońce Mazowsza, wygłaszając orędzie o obronie kościołów? Przecież nie mógł szczuć jednych obywateli na drugich, nawoływać niemal do wojny domowej! On się troszczy o dobrostan narodu, buduje pomnik swojej młodości! Nie jest wszak możliwym, że z tego materiału wykuje się trybun, co lud poprowadzi i prawdę wyłuszczy. Prawdę o kłamstwach i manipulacji, o ministrze, który korzysta ze statystyk maturzysty do korekty ilości zakażeń, po czym blokuje dostęp do publicznych danych. Ojciec Narodu nie mógł brać pod uwagę, że znajdzie się ktoś, w kim orędzie poruszy czułą strunę, że lud poprowadzi. Nie mógł sądzić, że spowoduje rozruchy, a rozjuszona tłuszcza ruszy na pałac lub willę i zażąda głów. Nie mógł, bo jest dobrym Ojcem, naszym Ojczulkiem, który chce, by Naród rósł w siłę i żył dostatnio, uprzednio wstawszy z kolan.

Jesienią żyje się dobrze. Nikt nie boi się mówić, co myśli. Nie obawia się, że o drugiej w nocy ktoś z mocą w drzwi załomoce, pozwoli się spakować, a nawet uprzejmie zasugeruje, żeby ciepłe skarpety spakować. Nie jest ważne, czy mogliśmy, czy nie mogliśmy iść. Władza, emanacja suwerena, się nie myli. Pójdziemy wszyscy, jak jeden mąż. Żywi, martwi, młodzi, starzy, zdrowi, chorzy, ciężarne i karmiące też. Budując lepsze jutro, czas zrzec się wynagrodzenia za pracę – to chwała służyć Narodowi! A Naród podziękuje lub wyciągnie konsekwencje.

Żyje się dobrze, z domu do pracy, z pracy do pracy, do domu po pracy. Z pieśnią na ustach, radością w sercach – ku chwale Narodu, Bracia Rodacy! Dni płyną wartko, jak pot po plecach w kombinezonie białym niczym śnieg. Przez sześć miesięcy – jakoś to będzie! Czy ktoś powiedział: minister – kiep? Kiedyś odpoczniesz, Drogi Kolego, dostaniesz rurę, gram propofolu i może tlenu do tego… Lecz teraz pracuj, módl się i pracuj, i pracuj, i pracuj, i pracuj.

 

PS:

Korzystając z okazji, pragnę Państwu złożyć najlepsze życzenia świąteczne – niekończących się ŚOI, rozsądnych pacjentów, cudownego rozmnożenia, a przede wszystkim dobrego łącza internetowego, by chociaż w cyfrowy sposób móc wspólnie przeżywać ten czas.

 

Felieton nawiązuje do najgłośniejszego bodaj dzieła literackie okresu radzieckiej „pieriestrojki”, powieści pt. „Dzieci Arbatu” autorstwa Anatolija Rybakowa.

Zaloguj się

Zapomniałeś hasła?