Długie życie magii
Powstała wraz z narodzinami ludzkości, gdy tylko homo sapiens stał się istota dwunożną. Była ważnym elementem walki człowieka z nieznanym, budziła nadzieję na podporządkowanie sił natury integrowała, łagodziła lęk i dawała sens obrazom docierającym do budzącej się świadomości. Obecna wśród ludów pierwotnych, doskonalona przez mieszkańców Bliskiego Wschodu, by w Babilonii Chaldei i Egipcie stworzyć rozbudowane magiczne religie.
Długie życie magii
Podstawy magicznego myślenia są proste, opierają się na dwóch zasadach – pierwsza zakłada, że skutek podobny jest do przyczyny (zasada podobieństwa lub homeopatii) druga, że rzeczy, które kiedyś pozostawały ze sobą w styczności, nadał oddziałują na siebie, nawet gdy fizyczny kontakt przestał istnieć (magia przenośna)
Przekonanie, że podobne powoduje podobne, było powszechne i oczywiste – wroga można było unicestwić przez uszkodzenie jego wizerunku w glinie, piasku czy popiele lub kukły z imieniem. Nie tylko ludy pierwotne wierzyły w zdalne zwyciężenie wroga. W 1316 r. papież Jan XII wysłał na stos biskupa Hugona Gerauda, a głównym dowodem winy oskarżonego była znaleziona przy nim woskowa figurka z papieskim imieniem i śladami nakłuć. Niedawno we Wrocławiu grupa politycznych aktywistów publicznie zawiesiła na atrapach szubienic zdjęcia swych przeciwników, tym samym wpisując się w archetyp myślowy ludów przedpiśmiennych.
Similia simillibus curantur.
Zasada podobieństwa był stosowana również w celach dobroczynnych, np. żółtaczkę leczono przenosząc kolor żółty na inne żółte obiekty: słońce, ptaki, rośliny czy minerały, następnie tchnąc w chorego nową energię, np. obsypując go sierścią czerwonego byka. Lecząc tumory (guzy) należało korzeń werbeny przepołowić, jedna połowę zawiesić na szyi pacjenta, druga wędzić nad ogniem w przekonaniu, że „tak jak werbena będzie wysychała w dymie, tak samo tumor wyschnie i zniknie.
Magicznych elementów nie mogło zabraknąć pry prokreacji – bezpłodna kobieta tuliła lalkę z czerwonej wełny, oczekując spełnienia życzeń. Przy przedłużającym się porodzie szaman wcielał się w rodzącą – krzyczał z bólu, poruszał przywiązanym do brzucha kamieniem, pozorując ruch płodu. Ciężarne ani rodzące nie powinny mieć żadnych węzłów na odzieży, wstążek, ani zaplecionych włosów, gdyż groziło to: zawiązaniem”.
Niektóre z magicznych procedur posługiwały się nieboszczykami lub przedmiotami z nimi związanymi – i tak młodzieniec szykujący się na nocną randkę, rzucał na dach domu wybranki ziemię z mogiły, co miało wprawić domowników „w sen głęboki jak śmierć”. Podobny sposób stosowali rabusie, którzy posługiwali się piszczałką sporządzoną z goleni nieboszczyka. Pomysłowe kobiety, znudzone małżeńska monotonią, zbierały monety domykające powieki zmarłego, moczyły je w winie, płynem tym poiły męża w nadziei, ze ten, podobnie jak zmarły, nie dostrzeże ich grzeszków. Znacznym ułatwieniem dla oszustów było posypanie swej ofiary popiołem ze spalonego, ślepego kota – posypany łatwo poddawał się sugestiom złoczyńcy.
Długą historię miała magia pomocna miłości i erotyce – wzajemność drugiej osoby starano się zdobyć za pomocą amuletów – miedzianych tabliczek zawieszonych na szyi lub zakopanych pod progiem wybranki i opatrzonych magicznymi formułami. Pomocne tez były drogie kamienie – turkus przysparzał urody noszącym go, granat (kamień o właściwościach ferromagnetycznych) był rękojmią wierności, a oal miłość podtrzymywał. Diament bywał probierzem cnoty – „połóż diament na osobie śpiącej – niepoczciwa z łóżka się zerwie”, panna za , która cnotę straciła, „wypiwszy odwaru bursztynowego, natychmiast z uryną oddać się musi”.
Przydatne są własności złota – „kiedy się przez obrączkę ślubną w odpowiednim momencie popatrzy przez lewe ramię można zobaczyć kochanka żony lub miłośnice męża, a turlany przez dziewczynę złoty pierścień sprawi, iż ukochany poturla się do niej”.
Napoje miłosne stosowane były we wszystkich epokach i kulturach. Dekota takie sporządzano najczęściej z róż, piołunu, werbeny, hiacynta lub rozmarynu. Ważnym składnikiem była świeża krew – zazwyczaj z czarnych kotów lub kogutów, ale tez z kruków i nietoperzy. Ważkim dodatkiem owych napojów bywała krew menstruacyjna – trucizna, przy której klejnoty tracą blask, wino kwaśnieje, liście więdną, a kwiaty opadają, ale tez dodająca czaru i mocy – „kiedy ciało twoje nieczyste będzie, spójrz, a zwyciężysz” wieszczyła Pytia.
Przekonanie, że podobne leczy się podobnym, przetrwało do naszych czasów za sprawa niemieckiego lekarza Samuela Heinemanna (1755-1843) . Wbrew oficjalnej medycynie głosił, że w chorobach należy przepisywać leki, jakie u ludzi zdrowych wywołują objawy do tej choroby podobne i nazwał je homeopatią (gr. homois, patos). I tak olejek krotonowy zalecano przy biegunce, strychninę w tężcu, kantarydyny – w zapaleniu dróg moczowych, a jod w ostrym nieżycie nosa. Na szczęście posługiwano się ogromnymi rozcieńczeniami, które praktycznie eliminowały substancje czynną z preparatu. Tłumaczono, ze lek działa nie przez skład chemiczny, lecz dzięki pozostawionemu ladowi (?) i „siłom dynamiczno-ruchowym” (cokolwiek by to miało znaczyć.
Pomimo swych gołosłownych zapewnień homeopatia miała dodatnie strony – ograniczał krwioupusty, leki wymiotne i przeczyszczające – środki często zabójcze. Produktów homeopatycznych nie sposób było przedawkować lub spowodować niekorzystne interakcje, wreszcie stanowiły potężne placebo dla tych, którzy im zaufali.
Natura abhorret vacum.
Natura nie znosi próżni – z czasem doszło do rozczarowania magią – bystrzejsze umysły dostrzegły, że zaklęcia i praktyki nie przynoszą oczekiwanych skutków, a człowiek tracił wiarę, że to on kieruje niebem, ziemią i innymi ludźmi. Do degradacji magii przyczyniły się też zmiany w jej materii – astrologia (dosł. mowa gwiazd) i alchemia stały się astronomia i chemią, a numerologia musiała uznać wyższość matematyki. W miejscu tracącej na znaczeniu magii pojawił się nowy twór – religia, czyli siła nadprzyrodzona, wyższa od człowieka, będąca czymś świadomym i osobowym. Zmiana był istotna – w magii człowiek dociekał, żądał i wymuszał pożądane efekty – zaś w religii to wiara, pokora i uległość pomagają utrzymać się na drodze łaski. Nowy pan okazał się władcą surowym – „Nie będziesz miał innych bogów obok mnie” – to pierwsze zdanie napisane bożym palcem na Mojżeszowych tablicach. Księga Wyjścia ostrzega: „Ktokolwiek składałby ofiary innym bogom, podlega klątwie”, zaś Księga Kapłańska grozi – „Jeśli jaki mężczyzna lub jaka kobieta będą wywoływać choroby albo wróżyć, będą ukarani śmiercią – kamieniami zabijcie ich”.
Spirala nietolerancji nakręcała się, gdy na scenę wkroczył diabeł ze swym piekielnym orszakiem – demony akceptowano, a ich pomoc nazywano czarną magią.
Walka z czarami paradoksalnie nasiliła się w dobie Renesansu, gdy papież Paweł III powołał Święte Oficjum zwane Inkwizycją (łac. inquisitio – badam) zaś dwaj niemieccy dominikanie, Kramer i Sprenger, wydali wiekopomne dzieło „Młot na Czarownice” (lac. Maleus Maleficarum). Praca ta wydana w 1486 roku, i wielokrotnie wznawiana, była wykładnią swoistego kodeksu, odmiennego od prawa świeckiego. I tak, podejrzany nie znał zarzutów ani tożsamości świadków, nie mógł korzystać z obrońcy, dowodami mogły być pomówienia, plotki, a nawet sny, on sam a priori uznany był za winnego. Autorzy sporządzili rejestr zbrodni wiedźm: pakty z szatanem, świętokradcze praktyki, napowietrzne podróże na sabat i orgie z diabłami tamże.
Wyro mógł być tylko jeden – spalenie na stosie, bowiem niegodziwość grzechu jest nieskończona wobec majestatu. Zatem stosy płonęły przez trzy stulecia, paradoksalnie w czasach, gdy odkrywano nowe lądy. Reformacja stworzyła nową duchowość, zaś Kopernik, Kepler i Newton poszerzyli ludzka wiedzę. Paradoks ten można tłumaczyć swoisty lękiem przed nieznanym, jak też zbiorowa psychozą wywołana przez rzeszę fanatycznych okrutników, narzucających swa wolę ludziom względnie rozumnymi względnie uczciwym.
POŻEGNANIE Z MAGIĄ
Z dawnej świetności pozostało niewiele – amulety, fetysze talizmany, gesty czy ceremoniały. I tak szczęściu ma sprzyjać podkowa, słonik, czterolistna koniczyna, pentagram czy pierścień atlantów. Pomyślność zapewnia spotkanie kominiarza, przeciwnie – zakonnicy czy czarnego kota. Nie należy przechodzić pod drabiną, witać się przez próg, ani wracać po jego przekroczeniu. W niepewnej sytuacji dobrze jest obudzić opiekuńcze duszki odpukując w „niemalowane”. W Brazylii czy Meksyku można wybrać z katalogu właściwą laleczkę, wypełnić ją zgodnie z instrukcją, wypowiedzieć zaklęcia i czekać na efekty. (tu rycina lalki voo – doo)
Nieoczekiwanie enklawą postaw magicznych stała się religia, zwłaszcza gdy obiektem kultu s asa przedmioty. Mamy więc wodę święconą (polecana jest woda z Lourds), sól egzorcyzmowaną (na Allegro 48 zł za 10 kg), cukierki św. Rity, olej św. Charbala, Balsam Miłosierdzia (otrzymać można w łagiewnickim sanktuarium. Status tej „świętej materii” jest różny. Są to zarówno sakramentalia jak i wytwory ludowej pobożności – fascynacje wiernych budzi możliwość dotknięcia tego, co nadprzyrodzone. Kościół, przymykając oko na komercję przypomina, że cudowne funkcje owej materii musza być zespolone z gorąca wiarą – jednak lud Boży wie swoje.
Kilkadziesiąt wieków temu dwunożna istota obdarzona została ludzkim mózgiem, tworem wyjątkowym w naszym zakątku świata, być może przerastającym potrzeby właściciela. Ewolucyjne nabytki właściciela zdominowały zastane struktury i funkcje, jednak ich nie unicestwiły – te wyparte do podświadomości ukazują swoją atawistyczną trwałość. Współczesne neuroobrazowanie ujawnia obszary mózgu, szczególnie aktywne podczas modlitwy, transu czy jasnowidzenia. Może tam, gdzieś w pobliżu przetrwały relikty magii – sztuki wywoływania skutków bez przyczyn.
Opracował: Jan Lisowski
Piśmiennictwo
Barcelo JL, Czarna magia XX w., Wydawnictwo 4&F, Warszawa 1991.
Buchowski M., Odmienność magii i religii, Wydawnictwo W drodze 7/2005.
Draguła A., Materia święta, Tygodnik Powszechny 30/2016.
Robbins H.R., Encykloedia czarów i demonologii, Wydawnictwo Bellona, Warszawa 1997.
Frazer J.G., Złota gałąź, Wydawnictwo PIW , Warszawa 1965.
Ilustracje barwne, Sekrety przepowiedni, Hall& King, Wydawnictwo Penta, Warszawa 1994.
Fot. z archiwum J.L.