Kobiety nie chorują na serce? To szkodliwy mit! Owszem, do menopauzy w dużym stopniu chronią je przed tym estrogeny. Jednak po 50. roku życia ryzyko zawału czy udaru rośnie błyskawicznie. O tym, dlaczego tak się dzieje i jak temu zapobiegać mówi dr hab. n. med. Joanna Jaroch, prof. uczelni z Katedry Nauk Klinicznych Niezabiegowych Wydziału Medycznego Politechniki Wrocławskiej. Rozmawia z nią Maciej Sas.
Kobiety nie chorują na serce? To szkodliwy mit! Owszem, do menopauzy w dużym stopniu chronią je przed tym estrogeny. Jednak po 50. roku życia ryzyko zawału czy udaru rośnie błyskawicznie. O tym, dlaczego tak się dzieje i jak temu zapobiegać mówi dr hab. n. med. Joanna Jaroch, prof. uczelni z Katedry Nauk Klinicznych Niezabiegowych Wydziału Medycznego Politechniki Wrocławskiej. Rozmawia z nią Maciej Sas.

dr hab. n. med. Joanna Jaroch, prof. uczelni, lekarka, specjalistka kardiolog i specjalistka chorób wewnętrznych. Ma 30-letnie doświadczenie kliniczne. Od 1994 roku pracuje na Oddziale Kardiologii Dolnośląskiego Szpitala Specjalistycznego im. T. Marciniaka – Centrum Medycyny Ratunkowej we Wrocławiu, od 2017 roku – jako ordynator oddziału.
Od 2023 roku jest profesorem Politechniki Wrocławskiej, od 2025 r. – kierownikiem Kliniki Kardiologii Szpitala im. Marciniaka Katedry Nauk Klinicznych Niezabiegowych Wydziału Medycznego PWr.
Główne kierunki prowadzonych badań naukowych obejmują zagadnienia: sztywności tętnic, dysfunkcji rozkurczowej lewej komory, niewydolności serca oraz odmienności chorób serca u kobiet.
Od wielu lat aktywna członkini Polskiego i Europejskiego Towarzystwa Kardiologicznego (PTK), w kadencji 2015-2017 była przewodniczącą zarządu Oddziału Wrocławskiego PTK. Od roku 2018 jest członkinią zarządu Sekcji Chorób Serca u Kobiet, a w kadencji 2023-2025 – przewodniczącą zarządu Sekcji Chorób Serca u Kobiet PTK. Fot. z archiwum J.J.
Maciej Sas: Mogłoby się wydawać, że wszelkie tabu związane ze zdrowiem kobiet zniknęły – o nowotworach, kłopotach urologicznych i tych natury psychicznej od lat mówi się publicznie bez zahamowań. Ale zachowała się chyba jedna nisza – serce kobiety, zwłaszcza tej po menopauzie. O tym mówi się mniej. Wiele osób zakłada, że choroby serca bardziej dokuczają mężczyznom niż kobietom.
Joanna Jaroch: Coś w tym jest, chociaż nie nazwałabym tego tematem tabu, ale na pewno jest to problem często omijany i mocno niedoszacowany na każdym etapie rozpoznawania. Wynika to również z faktu, że wszyscy wciąż tkwimy w męskim wzorcu zachorowania na serce, np. na zawał. A przecież od dawna na całym świecie więcej kobiet po menopauzie (w szczególności po 70. roku życia) umiera na serce niż mężczyzn.
Nie jest więc tak, że te problemy zdrowotne omijają kobiety, ale te problemy są nieco innej natury i inaczej się z nimi postępuje?
‒ Wiele zależy od wieku – do 50. roku życia (tę liczbę uważa się za medianę menopauzy w Polsce) panie rzadziej chorują na serce. Zwykle są to przypadki przedwczesnej miażdżycy. Dzieje się tak, bo kobiety są chronione przez estrogeny – one działają przeciwmiażdżycowo i protekcyjnie, stanowią swego rodzaju parasol ochronny nad układem sercowo-naczyniowym. Kiedy jednak ten ochronny wpływ ustępuje od wspomnianego 50. roku życia, wtedy dynamicznie rozwijamy takie zaburzenia, które nazywamy czynnikami ryzyka miażdżycy. Po pierwsze wzrasta ciśnienie krwi. W okresie młodzieńczym dziewczęta mdleją, bo mają hipotonię; przez kolejne dekady życia uważają, że nadal mają niskie wartości ciśnienia krwi. Tymczasem większość kobiet po menopauzie rozwija nadciśnienie, które jest najsilniejszym czynnikiem ryzyka miażdżycy. Po drugie, w tym czasie (to jest związane zarówno z upływem czasu, jak i utratą wspomnianego protekcyjnego wpływu estrogenów) rozwijają się zaburzenia metaboliczne w postaci: podwyższonego stężenia glukozy we krwi i stanu przedcukrzycowego, a potem cukrzycy, a także zaburzeń lipidowych: stężenie cholesterolu staje się coraz wyższe.
Czyli te dwa czynniki zmieniają wszystko w organizmie kobiety, a że pojawiają się jednocześnie, nasilają swoje działanie?
‒ Tak i to jest olbrzymi problem, bo jeśli wtedy nie dotrzemy do świadomości pacjentki, kłopoty są pewne. Dlatego niezbędna jest edukacja. Musimy bowiem uświadomić wszystkim, że ten 50. rok życia to dla kobiety czas, w którym jej organizm zaczyna tworzyć miażdżycę poprzez nadciśnienie, stan przedcukrzycowy/cukrzycę oraz wysoki cholesterol. A nie daj Boże, jeśli taka osoba pali papierosy, to ten destrukcyjny proces bardzo przyspiesza. A na dodatek zwykle w tym czasie my, kobiety nabieramy jeszcze trochę wagi, bo mamy wahania nastroju, mniejszą ochotę do podejmowania aktywności fizycznej. To wszystko stanowi gotowy przepis na szybki rozwój miażdżycy, która po 10 latach kończy się zawałem serca czy udarem mózgu (to te same choroby, ale objawiające się w różnych lokalizacjach).
Doszliśmy do ważnego momentu – miażdżyca została wyhodowana, pojawia się udar mózgu albo zawał serca. Kłopot również w tym, że on – jak czytałem – objawia się często inaczej, niż w przypadku mężczyzn.
‒ Rzeczywiście, pacjentka często nie podejrzewa, że grozi jej zawał, bo „przecież to mężczyźni chorują na serce…”. Lekarze już w coraz większym stopniu są świadomi, że kobiety w okresie okołopauzalnym są zagrożone chorobami serca, ale rozpoznanie problemu, postawienie trafnej diagnozy często utrudnia nietypowość objawów i przebiegu zawału u kobiet. Typowym objawem zawału u mężczyzn (ale i u części kobiet) jest silny ból zamostkowy z promieniowaniem do żuchwy. U pań taki ból rzadziej się pojawia – częściej jest to duszność, bardzo poważne osłabienie i dolegliwości wskazujące na problemy gastryczne (odbija się, pojawia się zgaga). Taka właśnie maska gastryczna jest o wiele częstsza u kobiet niż u mężczyzn.
A jak jest z leczeniem – ono też różni się w przypadku męskiego zawału i tego u kobiet?
‒ Wytyczne postępowania Europejskiego oraz Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego zasadniczo nie różnią się w stosunku do mężczyzn i kobiet. Zawsze jednak niezbędna jest indywidualizacja leczenia, a więc zwrócenie uwagi na odmienność przebiegu chorób serca u obu płci, na niektóre czynniki ryzyka, które mogą naturalnie występować, choćby patologie ciąży, cukrzyca ciążowa, rak piersi czy wreszcie leczenie takiego nowotworu. To są dodatkowe czynniki ryzyka przyspieszonej miażdżycy u kobiet. To, na co kładą nacisk wytyczne i edukacja w kardiologicznych towarzystwach naukowych, to: zauważenie problemu, zaobserwowanie jego nietypowości, indywidualizacja postępowania terapeutycznego, a w szczególności fakt, że ciągle mamy bardzo duże luki w wiedzy dotyczącej tego, czy i jak bardzo wytyczne względem chorób serca u mężczyzn i kobiet powinny się różnić.
Dlaczego to takie ważne?
‒ Dlatego że niedoszacowana jest nie tylko liczba kobiet chorujących na serce, ale też ich udział w badaniach w badaniach klinicznych, w wyniku których powstają wytyczne. I tak np. w badaniach, które wprowadzają nowe strategie postępowania czy nowe leki bierze udział zwykle zaledwie 30% kobiet, a 70% mężczyzn. Wnioski, które w znacznej mierze są wyciągane na podstawie badań u mężczyzn, są automatycznie przekładane na postępowanie terapeutyczne u kobiet.
To jest kompletnie nielogiczne…
‒ Ma pan rację, ale takie są fakty. To, że w badaniach klinicznych jest tak słaba reprezentacja kobiet zależy w podobnym stopniu (a nawet większym) od pacjentów niż od badaczy. Przyjrzyjmy się też stosowaniu leków zgodnie z wytycznymi, a więc np. leków przeciwpłytkowych w zawale serca, leków obniżających poziom cholesterolu czy kierowanie na rehabilitację pozawałową. O wiele mniej kobiet niż mężczyzn (np. po zawale serca) otrzymuje leczenie zgodne z wytycznymi. U kobiet rzadziej się leczy nadciśnienie, mniej agresywnie jest obniżany poziom cholesterolu, rzadziej są kierowane na rehabilitację (która jest niezwykle ważnym elementem leczenia, przyczyniającym się do poprawy rokowania), a nawet jeśli lekarz namawia kobietę na to, ona często jest niechętna, no bo przecież nie ma czasu – prowadzi przedsiębiorstwo nazywane rodziną. Wobec tego nie jest czymś dziwnym, że rokowanie u kobiet po zawale jest gorsze niż w przypadku mężczyzn – znacznie więcej ich umiera (zwłaszcza tych młodszych, koło 50. roku życia).
W wielu dziedzinach życia mówi się o nierówności płci i to wywołuje dyskusje, ale w tym, o czym rozmawiamy, ta nierówność jest jaskrawa i wręcz zabójcza!
‒ Absolutnie tak! Takie właśnie są też głosy płynące z kardiologicznych towarzystw naukowych, żeby te nierówności wyrównywać.
Pani również od kilku lat bierze udział w dużych badaniach związanych z chorobami serca u kobiet. Czy one zaowocowały nowym podejściem do problemów, o których rozmawiamy?
‒ Te badania toczą się na całym świecie – dotyczą zawału serca, któremu nie towarzyszy miażdżyca, czyli miażdżycy nie ma, a zawał serca się pojawia. W tej chwili tymi badaniami jest objętych około 200 chorych w Polsce. Ten zawał jest o wiele rzadszy od tego zawału ze zmianami miażdżycowymi zwężającymi tętnice serca, natomiast podstawowym wnioskiem z niego płynącym (który zresztą pokrywa się z wnioskami z innych światowych badań) jest to, że typowym pacjentem z zawałem serca bez miażdżycy w tętnicach wieńcowych jest 55-letnia kobieta.
Paniom przechodzącym menopauzę często jest ordynowana hormonalna terapia zastępcza. Dla części środowiska medycznego to panaceum na wszelkie niedogodności z tym związane. Inni podkreślają, że zastosowanie takich środków trzeba starannie dopasować do potrzeb kobiety. A czy to jest środek, który może pomóc w uchronieniu serca przed chorobami, gdy naturalnych estrogenów już nie ma w organizmie?
‒ Ostatnio ta sprawa trochę odżyła pod względem naukowym. Na dzisiaj stan wiedzy jest taki, że z przyczyn kardiologicznych, a więc potencjalnych korzyści, które mogłaby ta hormonalna terapia zastępcza przynieść sercu, jako kardiolodzy nie zalecamy takiej terapii. Ona generalnie nie spełniła pokładanych w niej nadziei, jeśli chodzi o postępowanie przeciwmiażdżycowe i profilaktykę kardiologiczną. Natomiast to jest pole do indywidualizacji leczenia, bo jeśli kobieta ma bardzo uporczywe objawy wypadowe, to trzeba starać się poprawić jej jakość życia. To są wskazania do zastosowania takiej terapii. No chyba że pacjentka ma ostry zawał albo świeży zator lub przebyła te schorzenia – to są zdecydowane przeciwwskazania do użycia takich środków.
To o czym rozmawiamy w szerszym wymiarze, multidyscyplinarnie będzie poruszane na konferencji, którą organizuje pani na początku października w Dolnośląskim Szpitalu Specjalistycznym im. T. Marciniaka.
‒ Rzeczywiście, na początku października rozpoczynamy trzecią edycję kampanii „Serce kobiety”. To wspólne przedsięwzięcie Szpitala Marciniaka oraz Urzędu Marszałkowskiego Województwa Dolnośląskiego rozpoczniemy konferencją „Serce kobiety w ujęciu wielodyscyplinarnym”. Ambasadorką kampanii jest od początku pani Kinga Preis. To przedsięwzięcie spotkało się z bardzo dużym odzewem w mediach społecznościowych. Zdobyliśmy nawet prestiżową nagrodę za jedną z najbardziej kreatywnych, inspirujących kampanii. Jej celem jest głównie zwiększenie świadomości kobiet (pacjentek, lekarzy, ludzi zajmujących się promocją zdrowia) związanej z tym, że panie w okresie okołomenopauzalnym zaczynają być poważnie zagrożone chorobami sercowo-naczyniowymi. I że za sprawą odpowiedniej profilaktyki można znacznie zmniejszyć liczbę zachorowań oraz – co najważniejsze – związaną z tym śmiertelność. Bo na razie (i to jest najbardziej szokujące, więc z tą informacją musimy się przebić do świadomości), o ile zarówno u mężczyzn, jak i wśród kobiet te choroby są zabójcą numer 1, o tyle u kobiet po 70. roku życia większy ich odsetek niż wśród panów umiera na serce. To naprawdę jest olbrzymi problem! Chcemy więc na niego spojrzeć szeroko, holistycznie, interdyscyplinarnie.