Skrót artykułu Strzałka

Jako społeczeństwo jesteśmy przewlekle zmęczeni, a wytchnienia nie widać. Myślę więc, że będzie to miało istotny wpływ na pojawiające się dekompensacje psychiczne u osób szczególnie wrażliwych, ale także u tych, którzy do tej pory „radzili sobie” – mówi Dorota Szcześniak, psycholog i psychoterapeuta z Katedry i Kliniki Psychiatrii Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, profesor badawczo-dydaktyczny tej uczelni w rozmowie z Maciejem Sasem.

Depresja opanowuje nas powoli, ale bezlitośnie

 

Rozmawia Maciej Sas

Maciej Sas: „Druga fala epidemii będzie bombą z opóźnionym zapłonem dla naszego zdrowia psychicznego” – latem takie zdanie pojawiało się w wielu wypowiedziach. Mamy drugą falę, więc już wiadomo, czy wybuch nastąpił, czy czekamy na eksplozję? I jak się to objawia?
Dr Dorota Szcześniak, prof. badawczo-dydaktyczny UMW: Zastanawiam się, czy eksplozja to właściwe określenie. Sugeruje ona jednak gwałtowność przebiegu ewentualnych objawów. A wydaje się, że sytuacja „pandemiczna”, która na nas oddziałuje, działa po cichu, nieustannie, pomiędzy codziennymi obowiązkami, w życiu każdego człowieka. Razem z zespołem doktorantów pod kierownictwem pani profesor Joanny Rymaszewskiej z Katedry Psychiatrii UMW przeprowadzaliśmy badania podczas pierwszej fali SARS-CoV-2. W grupie badanej, która obejmowała wtedy ponad 2000 osób z całej Polski, ponad 53% spełniało kryteria rozpoznania istotnych objawów psychopatologicznych, wskazujących na występowanie zaburzeń, które powinny być konsultowane z lekarzem psychiatrą.

Jednym z głównych objawów w tamtym czasie był lęk: lęk przez zachorowaniem, lęk przed nieznanym, lęk przez utratą bliskich. Często lęk przybierał też postać zaburzeń snu lub innych objawów psychosomatycznych. Przewlekłość sytuacji zmusiła nas do uruchomienia procesów adaptacyjnych. Tutaj każdy korzystał ze swoich własnych zasobów, zarówno tych indywidualnych, wynikających ze struktury osobowości, jak ich tych społecznych, relacyjnych.

W społeczeństwie, poza lękiem, widoczne były mobilizacja oraz poczucie tzw. spójności społecznej, co osobom o względnie dojrzałej strukturze osobowości dawało siłę do działania w sytuacji kryzysu. Jednak po czasie tej mobilizacji i pewnej adaptacji, w momencie, kiedy nie widać istotnych zmian w zakresie walki z pandemią, w czasie kolejnych restrykcji, ponownej izolacji społecznej nadchodzi typowa reakcja depresyjna, już niekoniecznie lękowa. Jest ona widoczna pod postacią obniżonego nastroju, braku energii, przewlekłego zmęczenia czy zmniejszenia zdolności do odczuwania przyjemności. Wyraża się u wielu osób biernością, a przede wszystkim poczuciem bezradności wobec tego, co się dzieje. Cierpimy na uwspólnione poczucie braku kontroli oraz poczucie bezsilności w świecie, w którym poczucie kontroli było szczególnie cenne.

M.S.: Jesień i zima co roku przyczyniają się do liczniejszych kłopotów związanych z obniżeniem nastroju i depresją. Podejrzewam, że najbliższe miesiące mogą się okazać jeszcze trudniejsze za sprawą trwającej epidemii, która – jak wynika z licznych wypowiedzi psychiatrów i psychologów – wzmaga nasz lęk na różne sposoby. Obawy o bezpieczeństwo zdrowotne i ekonomiczne, a przede wszystkim samotność w czasie świąt wywołana obostrzeniami nie mogą chyba pozostać bez wpływu na zdrowie psychiczne…

D.Sz.: Tak, trudno jest nie brać pod uwagę rzeczywistości, w której żyjemy, a która uderza w takie fundamentalne kwestie jak poczucie bezpieczeństwa. Wydaje się, że o ile latem indywidualnie uruchamialiśmy różne mechanizmy obronne, dzięki którym można było „zapomnieć” o pandemii, odpocząć na chwilę, o tyle aktualnie skala problemu jest tak duża, że racjonalizacja, tłumienie czy humor często nie są wystarczające. Dodatkowo dochodzi ponowna izolacja społeczna, która uderza w nasze poczucie zdrowia społecznego – koncepcji istotnej z punktu widzenia rozwijających się chorób, nie tylko psychicznych. Nasze pierwsze badania podkreślają, że aż 80% badanych osób odczuwa samotność ze względu na izolację.  Jako społeczeństwo jesteśmy przewlekle zmęczeni, a wytchnienia nie widać. Myślę więc, że tak, będzie to miało istotny wpływ na pojawiające się dekompensacje psychiczne u osób szczególnie wrażliwych, ale także u tych, którzy do tej pory „radzili sobie”.

M.S.: Czy w czasie trwającej epidemii coś szczególnie zwróciło Pani uwagę, jeśli chodzi o zdrowie psychiczne i zachowania pacjentów zgłaszających się po pomoc?

D.Sz.: To, co się aktualnie uwidacznia w wypowiedziach naszych pacjentów, to brak wpływu na przebieg zdarzeń oraz wynikający z tego obniżony nastrój, bezradność czy brak nadziei. Podczas pierwszej fali pandemii mogliśmy mieć wyobrażenie, że społeczne ograniczenia oraz podjęte przez nas decyzje będą miały znaczenie. Aktualnie myślenie depresyjne pacjentów sprowadza się do tego, że jesteśmy całkowicie bezradni wobec wirusa. Coraz częściej obserwujemy zjawisko tzw. wyuczonej bezradności. Jest to zjawisko opisane przez Martina Seligmana. Oznacza stan, w którym człowiek oczekuje negatywnych zdarzeń i ma poczucie, że nie ma sposobu, by im zapobiec.

M.S.: Jedną z grup szczególnie narażonych na zmaganie się z depresją i pogorszeniem samopoczucia są pracownicy ochrony zdrowia, szczególnie ci, którzy pracują na oddziałach zakaźnych i lekarze rodzinni. Ci ostatni, nie dość, że żyją w stresie związanym z obawą o zakażenie, to w ostatnich miesiącach runęła na nich fala hejtu, że za mało się starają. Zresztą badaniem zdrowia m.in. tych grup zajmowali się Państwo w ramach projektów realizowanych w Klinice Psychiatrii. Przeciągająca się epidemia bardzo nasila te stany?

D.Sz.: Faktycznie, obciążenie tej grupy osób jest szczególnie istotne. Wyniki badań, które uzyskaliśmy, podkreślają, że pracownicy ochrony zdrowia częściej zgłaszali istotne objawy psychopatologiczne w porównaniu z grupą pracowników z innych sektorów. Najczęściej był to lęk, bezsenność i objawy somatyczne. Częstsze występowanie objawów somatycznych w sytuacjach stresowych, takich jak praca w warunkach epidemii, można uznać za reakcję fizjologiczną wywołaną zwiększoną aktywnością układu nerwowego. Jednak wiadomym jest, że przedłużająca się reakcja fizjologiczna związana ze stresem może prowadzić do jeszcze bardziej dotkliwych objawów. Analizując wyniki badań, zastanawialiśmy się także nad takim rozumieniem tej sytuacji, że przedłużające się napięcie emocjonalne konwertowane jest w somę, ujawniając objawy widoczne w ciele, które są dla pracowników ochrony zdrowia nieświadomie „łatwiejsze” do zaakceptowania w porównaniu z objawami depresji, które mogą prowadzić do dysfunkcji zawodowych. Takie rozumienie jest zbieżne z obserwacjami klinicznymi. Podczas pierwszej fali pandemii tylko nieliczni decydowali się na skorzystanie z pomocy psychologicznej czy psychiatrycznej. Jednak aktualnie otrzymujemy informacje, że potrzeba taka może być większa. Dlatego uruchomiliśmy po raz kolejny możliwość szybkiego  wsparcia.

M.S.: Jakie w ogóle są objawy depresji w tym czasie – różnią się czymś o tego, co obserwowała Pani wcześniej? Na co powinien zwrócić uwagę np. lekarz rodzinny w czasie rozmowy z pacjentem? Na podstawie jakich objawów zasugerować kontakt ze specjalistami zajmującymi się zdrowiem psychicznym?

D.Sz.: Wydaje się, że pewnego rodzaju uważność jest aktualnie podstawą. Tak jak mówiłam wcześniej, uczucie zmęczenia, obniżony nastrój, bezradność może wkradać się powoli. Z jednej strony możemy wszystkie te reakcje postrzegać jako pewien rodzaj adekwatnej reakcji na przewlekłą sytuację stresową, z drugiej zaś powinniśmy być szczególnie uważni wobec destrukcyjności tych reakcji. Mam wrażenie, że to właśnie jest nieco inne. Przed pandemią można było stosunkowo łatwo ocenić, gdzie się kończy adekwatna reakcja emocjonalna u pacjentki, a kiedy zaczyna depresyjne zaburzenie myślenia. Tutaj sytuacja nie jest czarno-biała. Wydaje się, że nie ma jakiegoś jednego schematu, który może posłużyć lekarzom do oceny. Najważniejsza jest perspektywa pacjenta. Kiedy dany człowiek ma poczucie subiektywnego przeciążenia, kiedy pojawiają się stany emocjonalne, których nie znamy lub objawy, które nas niepokoją. Nawet wtedy, gdy nie wpisują się w żadne z kryteriów. Każda z tych sytuacji powinna być skonsultowana ze specjalistą. Ponadto warto zwrócić uwagę na osoby, które są poddane izolacji lub kwarantannie. Tutaj ponownie posłużę się wynikami naszych badań. Osoby te istotnie częściej ujawniały objawy psychopatologiczne, głównie pod postacią objawów psychosomatycznych, bezsenności, poczucia niepokoju oraz pobudzenia.

M.S.: Podobno więcej osób niż zwykle sięga intensywnie po rozmaite używki jako „antidotum” na stany depresyjne w czasie epidemii…

D.Sz.: Trudno mi się odnieść do tej obserwacji, ponieważ w pracy klinicznej ja osobiście nie obserwuję tego zjawiska. Jednak zgodnie z wynikami naszych badań prawie 22% badanych z grupy ponad 2000 osób z całej Polski potwierdza, że w wyniku pandemii częściej niż zwykle sięga po alkohol i papierosy, a 13% osób badanych w wyniku pandemii rozpoczęło zażywanie środków uspokajających.

M.S.: Ucieczka do lasu, rozbudzona moda na prowadzenie ogródków przydomowych – to jedne z pozytywnych „skutków ubocznych” koronawirusowego stresu. Można to nazwać swoistą naturoterapią? I czy to skuteczny sposób, czy jednak potrzebne są leki i (teraz chyba trudno dostępna) terapia?

D.Sz.: Każdy sposób radzenia sobie, który jest skuteczny dla danego człowieka w danej sytuacji, wart jest uwagi. Ważne jedynie, aby miał on charakter adaptacyjny, nie destrukcyjny. Niektórzy moi pacjenci podkreślają, że już mała zmiana otoczenia daje im chwilowy upragniony odpoczynek. Zaczynamy doceniać drobne rzeczy. I dopóki mamy takie możliwości, należy z nich korzystać. Wydaje się, że nie ma tutaj jednej słusznej odpowiedzi na tak zadane pytanie. Pacjenci wymagający wsparcia specjalistycznego nie wychodzą z pułapki myślenia depresyjnego, poczucia bezradności oraz beznadziei. Przestają być aktywni. Przestają korzystać ze swoich dotychczas stosowanych strategii radzenia sobie.

M.S.: Pani profesor Joanna Rymaszewska, z którą rozmawiałem niedawno, sugerowała, że dolegliwe efekty epidemii związane ze zdrowiem psychicznym zaczną się pojawiać nawet wtedy, gdy ta zacznie już ustępować i mogą dawać się nam we znaki nawet przez kilka lat. Czy już widać skutki notorycznego, trwającego od wielu miesięcy stresu?

D.Sz.: Myślę, że jeszcze chwilę poczekamy na stan, w którym pandemia będzie ustępowała. Wtedy będziemy mogli odpowiedzieć na to pytanie. Aktualnie prowadzimy badania podczas drugiej fali. Zobaczymy, jakie będą wyniki.

M.S.: Czy są jakieś uniwersalne sposoby na złagodzenie stresu i chronienie się przed depresją w tym trudnym czasie?

D.Sz.: To trochę jest pytanie o receptę. Niestety, nie znam na nie odpowiedzi. Jestem psychologiem i psychoterapeutą. U nas, trochę jak w starych kawałach, odpowiedź „to zależy” zwykle się sprawdza. Tutaj zależy od dotychczas stosowanych strategii radzenia sobie, od struktury osobowości, od aktualnej sytuacji życiowej, wsparcia społecznego, możliwości i ograniczeń danej osoby, od wcześniejszej historii psychiatrycznej. To w kontekście rozwoju depresji.

A przekierowując rozmowę na nieco mniej depresyjny charakter, warto powiedzieć, że w kontekście krótkotrwałej poprawy samopoczucia zawsze mamy do dyspozycji jeden z najbardziej popularnych mechanizmów obronnych, jakim jest humor. Powszechność „memów” w czasie pandemii nie pozostaje bez znaczenia.

Zaloguj się

Zapomniałeś hasła?