Choroby zakaźne i hepatologia to jego pasja. Jest pracoholikiem kochającym rodzinę, życie towarzyskie, taniec, strzelectwo i podróże. Mówi to, co myśli. Twierdzi, że jest twardy, uparty w dążeniu do celu i bardzo słowny. Ponadto trudny, wymagający jako partner, dobry rozmówca, ambitny, lubiący władzę i pieniądze. Dominujący, niechętnie się podporządkowuje. Zodiakalny Skorpion w ciele wrażliwca. Pokonuje swoje bariery, aby odkrywać możliwości własnego ciała i umysłu. O pracy, przemyśleniach, emocjach, pasjach, o rodzinie, sukcesach i porażkach z prof. dr. hab. Krzysztofem Simonem rozmawia Magdalena Orlicz-Benedycka.
Daleko mi… do ideału
Rozmawia Magdalena Orlicz-Benedycka
Magdalena Orlicz-Benedycka: Otrzymał Pan niedawno Nagrodę Prezydenta Wrocławia za zaangażowanie w walce z pandemią. Jakie uczucia Panu wtedy towarzyszyły?
Prof. dr hab. Krzysztof Simon: To miłe zostać nagrodzonym, ale potraktowałem to jako zespołowe wyróżnienie. Jako szef kliniki i oddziału, konsultant, rozpocząłem ciężką pracę, a w zasadzie walkę z epidemią COVID-19, w kompletnie nieprzygotowanym do tego kraju. W związku z tym działalność zarówno moja, jak i mojego zespołu przełożyła się na tę nagrodę. Podczas uroczystego posiedzenia Rady Miejskiej wręczono mi rzeźbę przedstawiającą ratusz wrocławski. Zdementuję tu pogłoski o otrzymaniu gratyfikacji finansowych. Nic takiego nie miało miejsca. To są pomówienia, typowe dla kilku ostatnich lat świństwo moralne i etyczne. Nie przyjąłbym pieniędzy w formie nagrody jako takiej.
M.O.-B.: Zauważyłam, że na ogół wypowiada się Pan bardzo emocjonalnie i mówi to, co myśli, nazywając rzeczy po imieniu, a to nie zawsze podoba się innym. Taka jest Pana natura?
K.S.: Na pewno mam z tego powodu wrogów. To wynika z mojego charakteru. Uważam, ze zwykłej ludzkiej przyzwoitości i szacunku do siebie, współpracowników i rządzących, że powinienem przekazywać swoją wiedzę w aspekcie medycznym. Natomiast o sprawach politycznych, skandalach nas otaczających, skłócaniu społeczeństwa od kilku lat, mam jednoznacznie negatywne zdanie. Dziwię się, że większość ludzi toleruje te ekscesy, walkę wszystkich ze wszystkimi, napuszczania jednych na drugich, zamiast jednoczenia się dla kraju w walce z epidemią, która nam doskwiera prawie od roku. Jako obywatel tego kraju mam prawo do krytyki. To nie do pomyślenia, aby w cywilizowanym kraju w szczycie epidemii i fatalnego zorganizowania ochrony zdrowia rozpoczynać wojnę z Unią Europejską, z kobietami czy rolnikami. Wszystko można zmieniać, ale na zasadzie kulturalnego kompromisu. Staram się nikogo nie obrażać, lecz jeśli ktoś mnie obrzuca hejtem w Internecie lub wyzywa dlatego, że nosimy rękawice i maseczki, ja go publicznie krytykuję i potępiam.
M.O.-B.: Jak wygląda Pana dzień pracy? Czy bardzo różni się od tego sprzed epidemii?
K.S.: Ja już nie wiem, co to jest normalny czas i dzień pracy. Jestem pasjonatem medycyny i pracoholikiem. Wstaję o godz. 5.30, a o godz. 6.20 stawiam się w pracy. W szpitalu pracuję na pół etatu, na uczelni na pełen etat. Wychodzę ze szpitala około godz. 13.00-14.00, a często znacznie później, wracam do domu coś zjeść i zaczynam dalszą pracę. Czasem wyrwę się na rower, bo bardzo to lubię, jadę do wnuka czy wnuczek, ale generalnie pracuję do godz. 23.00 i śpię ok. 6,5 godziny.
W pracy ordynatora spełniam swoje pasje zabiegowe, hepatologię, internę. Niestety, ostatnio nie przyjmuję takich pacjentów, bo nie mam gdzie ich przyjmować. Zajmujemy się tylko koronawirusem, bo taka jest potrzeba chwili. Oddział, decyzją pana wojewody, został całkowicie przekształcony na oddział covidowy, a więc dla innych pacjentów, także z powodu braku pojedynczych separatek i częstego przepełnienia, nie ma miejsca i bardzo nad tym ubolewam. To pasjonujące zagadnienie, choć monotematyczne, ale pozwoliło nam wiele rzeczy zrozumieć, a także nauczyć się prowadzenia pacjentów ze śródmiąższowym zapaleniem płuc. Pacjenci są różni, tych przypadków jest dużo, coraz więcej ciężkich. Znacznie więcej jest też samych zakażeń.
Po całym dniu pracy nie mam czasu dla siebie. Bywa, że żona wyciągnie mnie na spacer lub na rower raz w tygodniu. Pojechałem we wrześniu na trzy dni na grzyby – było wspaniale. Wcześniej byliśmy na urlopie, ale tylko częściowym, ponieważ musieliśmy wracać ze względu na epidemię.
M.O.-B.: Co pomaga Panu zwalczać stres obecnie i w normalnych warunkach? Co zajmuje Pana poza medycyną, szpitalem i pacjentami?
K.S.: Mam bardzo dobrą żonę, organizującą nasze życie codzienne i nasze przyjemności, mam dzieci i wnuki. Mam też pasje, które mnie bardzo interesują – biała broń czy minerały, ale w tym momencie brakuje mi na to czasu. Poza tym zajmują mnie podróże, spotkania ze znajomymi, dobre jedzenie, dobre alkohole. Bardzo lubię życie towarzyskie. Z racji pełnionych funkcji mam dużo obowiązków, wyjazdów czy konferencji. Poznawanie ludzi w nowych miejscach, ciekawych miastach, na całym świecie, jest dla mnie fascynujące. Teraz pozostał kontakt online. Również dydaktyka dla lekarzy odbywa się taką drogą, a to jest katastrofa.
M.O.-B.: Obecny czas dla wszystkich lekarzy stanowi wyzwanie. Dla Pana również, czy jednak zdarzały się większe problemy i trudniejsze sytuacje? Co z wyborem zawodu?
K.S.: W sprawach zawodowych dylematy młodego człowieka w państwie socjalistycznym bywały różne. Wyrastałem w rodzinie inteligenckiej, w bogatej dzielnicy Wrocławia. Mama była farmaceutką, a ojciec pracownikiem technicznym w PAN. Za namową znajomych i ze względu na dobre wyniki w pewnych przedmiotach wybrałem medycynę. Zdałem za pierwszym razem, dostałem się na naszą Akademię Medyczną, skończyłem studia z wyróżnieniem i to jest moja pasja życiowa.
Dlaczego wybrałem choroby zakaźne? Moi rodzice kiedyś chorowali, zarazili się wirusowym zapaleniem wątroby typu B. Połknąłem bakcyla. Klinika zakaźna była wtedy na początkowym etapie, kilkuosobowa. Tam znalazłem miejsce pracy po dwóch latach starań, bo byłem niepewny politycznie. Przez ponad 9 lat pracowałem dodatkowo na etacie lekarza dyżurnego w Klinice Kardiologii i uwielbiałem to zajęcie. Jednak choroby zakaźne i hepatologia są moją pasją i zostaną nią do końca życia. Teraz COVID-19 jest ciekawym intelektualnym, klinicznym wyzwaniem. Rozszerzyło to naszą skalę poznawczą i doświadczenia, które przydadzą się, kiedy pandemia się zmniejszy. Obecnie wiemy o wiele więcej na temat śródmiąższowego zapalenia płuc.
Natomiast najtrudniejszą dla mnie sytuacją życiową była śmierć mojej osiemnastoletniej córki. To było dla mnie najbardziej tragiczne doświadczenie. Żal pozostanie na zawsze, gdyż nie mogłem pomóc wybitnie zdolnemu dziecku. Mam pretensje do świata, jednak nic na to nie poradzę. Tak się stało. Mam jeszcze dwóch synów i troje wnucząt. Oczekuję na kolejne, bo trzeba przecież kontynuować ród, ale sytuacja jest ciężka, ludzie chcą żyć komfortowo.
M.O.-B.: Co z Pana punktu widzenia, jako ordynatora i kierownika kliniki, jest największym problemem w pracy?
K.S.: Bardzo denerwuje mnie niesolidność i niesłowność, a także niepunktualność. Ochrona zdrowia ma to do siebie, że wymaga solidności, rygoru czasowego w postępowaniu i zdecydowania. Drażni mnie, kiedy ktoś szuka wymówek albo o czymś zapomni, czy nie zrobi czegoś na czas lub nie jest pewien w działaniu. Nie toleruję donosicielstwa, robienia tzw. podchodów i interesowności. Spotkałem się z tym osobiście, niestety wśród ludzi, których traktowałem jako przyjaciół. To wszystko są fatalne cechy naszego narodu. Mamy odzwierciedlenie tego w sytuacji w kraju.
Natomiast mój zespół jest bardzo duży i każdy jego członek to niepowtarzalna jednostka ze swoimi zaletami i wadami. Staram się z każdego wydobyć pozytywy, ale nie zawsze się to udaje. Niestety, społeczeństwo się merkantylizuje. Dla części młodych ludzi moje ideały stają się irracjonalne. Etyka, norma, poświęcenie dla idei, patriotyzm – to wszystko odpada. Głównym celem dla części osób są pieniądze. To może nie jest wina ludzi, a systemu i niektórych rządzących, ośmieszających wartości, z jakimi się utożsamiałem: naród, patriotyzm, praca dla kraju. Przez 6 lat rządzenia można było wiele zrobić w resorcie ochrony zdrowia. Przynajmniej przygotować kraj na ewentualność epidemii czy innych tego rodzaju wydarzeń.
M.O.-B.: Jak sprawdza się Pana zespół w pracy? Czy emocje działają na plus czy na minus?
K.S.: Muszę powiedzieć, że mimo różnych emocji i przemęczenia, ten zespół, jak na bardzo trudne warunki, niedoinwestowanie ochrony zdrowia, problemy z funkcjonowaniem i organizacją czegokolwiek w tym kraju, solidnie pracuje. Ludzie są skrajnie przepracowani, a jednak wszyscy dobrze się sprawują. Z drugiej strony naturalnie generuje to napięcia i konflikty. Różnie też bywa z finansami, co budzi niepokoje. Mam wiele pracowitych i zdolnych osób. Ubolewam jednak nad brakiem u większości pasji twórczej, naukowej. W naszym wydaniu nauka niestety odbywa się kosztem finansów. Mam jednak przynajmniej trzy osoby z pasją naukową. Pracuję ze świetnymi fachowcami, o różnych orientacjach i światopoglądzie. Każdy jest inny, a to szalenie wzbogaca.
M.O.-B.: Co chciałby Pan przekazać przyszłym lekarzom i studentom?
K.S.: Kształcie się, uczcie i realizujcie swoje pasje, bo warto, byle by to było zgodne ze zwykłą przyzwoitością. Kto ma umiejętności kliniczne, zabiegowe czy naukowe, powinien iść w tym kierunku. Bądźcie przyzwoitymi ludźmi i dobrymi lekarzami, szanujcie pacjenta. Niestety, bywa, że młodzi lekarze za pieniądze zrobią wszystko. Z drugiej strony uważam, że medycy za ciężką i odpowiedzialną pracę, a obecnie także niebezpieczną, powinni być dobrze opłacani. Cały czas jest to niestabilna kwestia. Zresztą to dotyczy również pielęgniarek i całego personelu medycznego. Jesteśmy całością.
M.O.-B.: Jakie lęki i obawy towarzyszą Panu codziennie w pracy i w życiu w obecnej sytuacji?
K.S.: Jak każdy martwię się o zdrowie i życie mojej rodziny. Mieszkam z żoną, synowa pracuje razem ze mną, a z synami, wnukiem i wnuczkami spotykam się raczej na zewnątrz. Częściej widuję się z młodszym synem, który interesuje się naszym życiem i bardzo o nas dba.
Codziennie widzę lub konsultuję różnych pacjentów, u których przebieg choroby jest czasem trudny do przewidzenia. To może dotyczyć każdego z nas, w tym również mnie, a nie jestem młody. Nie mam nałogów czy chorób przewlekłych, jednak tacy pacjenci też umierają. To jest ryzyko. Nie znaczy to, że nie podchodzę do pacjentów. Jeśli trzeba, przebieram się i konsultuję, badam osoby z cięższym przebiegiem.
M.O.-B.: Co jest dla Pana największą wartością w życiu?
K.S.: Trzeba mieć satysfakcję z życia rodzinnego, z miłości, dzieci i z pracy w takich czy innych warunkach. Nie odpowiada mi to, co się ostatnio dzieje w tym kraju: oderwanie od realiów współczesnego, nowoczesnego świata, zaściankowość poglądów, bałagan, korupcja, łamanie prawa czy nieudane reformy. Nie spodziewałem się tak niskiego poziomu mentalnego części naszego społeczeństwa.
M.O.-B.: Sukces i porażka w Pana życiu zawodowym i prywatnym?
K.S.: Tak jak mówiłem, porażką była śmierć mojej córki. Sukcesem w życiu prywatnym jest moja wspaniała rodzina – zawsze była duża, choć niektóre osoby już niestety od nas odeszły.
Za porażkę zawodową mogę uznać walkę podjazdową, jaką prowadziła ze mną część współpracowników o stanowiska, ba, podających się za przyjaciół. Było to nieprzyjemne doświadczenie, na szczęście zwyciężyły profesjonalizm, wiedza i solidność, nie pozwoliłem się „wyautować”. Po pewnych osobach nie spodziewałem się oszczerstw i donosów skierowanych pod moim adresem. Byłem zaskoczony i zawiodłem się na dobrych znajomych. Dopiero skierowanie sprawy do uczelnianej komisji dyscyplinarnej i możliwość zawiadomienia prokuratury uspokoiły sytuację. Takie jest społeczeństwo, nie tylko w Polsce.
M.O.-B.: Co jest Pana słabością, a co mocną stroną? Co Pana rozbraja?
K.S.: Słabością była kiedyś płeć piękna – nie ukrywam. Teraz mam cudowną żonę, która dba o mnie i ze mną wytrzymuje, choć daleko mi do ideału. Mocną stroną jest twardość i pracoholizm, konsekwencja w osiąganiu celu. Także solidność – gdy mówię komuś, że coś zrobię, to zrobię to na pewno. Dotyczy to każdej dziedziny życia. I raczej oczekuję tego od innych. Mam słabość do małych dzieci, wnuków i do psa mojego syna.
M.O.-B.: Co sprawia Panu dziecięcą frajdę?
K.S.: Bardzo lubię postrzelać z wszelkiej możliwej broni. Korzystam ze znajomości na strzelnicy i strzelam z tego, co mam pod ręką przez dwie lub trzy godziny. Uspokaja mnie to. Również w trakcie pobytu w innych krajach korzystam z tej możliwości. Najlepsze do tego warunki są w Stanach Zjednoczonych. Mimo, że jestem krótkowidzem z astygmatyzmem, bardzo dobrze strzelam. Kiedyś zostałem wicemistrzem Dolnego Śląska w jednej z konkurencji strzeleckich (kbks). Musiałem jednak coś wybrać – treningi lub przygotowania do studiów.
M.O.-B.: Czego Pan w życiu nie toleruje?
K.S.: Kłamstwa, donosicielstwa, a niestety, w tym społeczeństwie jest to dosyć popularne. Nie znoszę tego. Można zaakceptować trudną prawdę, można podyskutować i udowodnić swoje racje, ale nie obmawiać kogoś za plecami.
M.O.-B.: Często w wypowiedziach narzeka Pan na sytuację w kraju. Nie myślał Pan nigdy o tym, by stąd wyjechać?
K.S.: Tak, miałem wielokrotnie możliwości wyjazdu i pracy za granicą (USA, Niemcy, Belgia). Niemniej, czułem się i czuję nadal Polakiem, ale jednocześnie Europejczykiem i człowiekiem świata. Jestem przywiązany do naszych tradycji, do historii. Za ten kraj oddały życie i walczyły całe pokolenia moich przodków. Tu mam żonę, dzieci, wnuki, krewnych, wspaniałych przyjaciół oraz liczne groby bliskich (niestety też szereg za granicą). Choć w praktyce zwiedziłem prawie cały świat, poza Antarktydą i Nową Gwineą, to tu chcę wracać. Ostatnio jednak coraz częściej drażni mnie i przeraża postępująca dezintegracja państwa. Z konsekwencjami ostatnich kilku lat będziemy się mierzyć przez lata, a z brakami w finansach publicznych jeszcze dłużej.
M.O.-B.: Co Pan robi dla swojego zdrowia? Mam na myśli ruch, badania czy dietę…
K.S.: Jeżdżę na rowerze w terenie, chodzę do sauny, którą mam w domu i trenuję na atlasie wtedy, gdy czas mi na to pozwala. Przed epidemią bywałem na przyjęciach, licznych dancingach, bo bardzo lubię tańczyć. Kiedyś robiłem to naprawdę często, teraz nie mam gdzie i kiedy. Cały czas pracuję, a towarzystwo się starzeje. Z badaniami nie przesadzam, robię jakieś raz do roku. Nie mam żadnej szczególnej diety, ale unikam węglowodanów prostych, bo ciężko je spalić, nie jadam tłustych rzeczy. Zawsze lubiłem warzywa, owoce, chude mięso, dziczyznę.
M.O.-B.: Skoro mówi Pan o jedzeniu… Czy hiszpańskie stołowe wino o nazwie „Don Simon” nazwano na Pana cześć, jak głosi plotka?
K.S.: Bardzo ubolewam, ale ta marka wina nie jest moją własnością.
PROF. ZW. DR HAB. KRZYSZTOF SIMON
Kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii Wydziału Lekarsko-Stomatologicznego Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, ordynator I Oddziału Zakaźnego Wojewódzkiego Specjalistycznego Szpitala im. Gromkowskiego we Wrocławiu. Konsultant wojewódzki w dziedzinie chorób zakaźnych dla województwa dolnośląskiego