Skrót artykułu Strzałka

Dlatego chętnie go w tym celu wykorzystujemy. Ale też po to, żeby pokazać wyższość nad kimś, czyli lekarze śmiejący się z antyszczepionkowców korzystają z tego, by skrytykować ten ruch, ale też by pokazać, że oni są mądrzejsi, lepsi, stoją po tej właściwej stronie – mówi dr Maria Kmita, humorolog, wykładowca Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu. 

Czarny humor antidotum na stres

Dowcip to jeden z najmocniejszych mechanizmów radzenia sobie ze stresem! Dlatego chętnie go w tym celu wykorzystujemy. Ale też po to, żeby pokazać wyższość nad kimś, czyli lekarze śmiejący się z antyszczepionkowców korzystają z tego, by skrytykować ten ruch, ale też by pokazać, że oni są mądrzejsi, lepsi, stoją po tej właściwej stronie – mówi dr Maria Kmita, humorolog, wykładowca Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu. Rozmawia z nią Maciej Sas.

ukończyła Exeter University i Plymouth University oraz studia podyplomowe z Pozytywnej Psychologii w Organizacji. Pracę doktorską na temat humoru w pokojach nauczycielskich broniła na Plymouth University. Na UMW prowadzi zajęcia z języka angielskiego w Studium Języków Obcych. Podczas „Humoru i pozytywnej psychologii” stawia na relaks i integrację, z kolei na „Drzemkologii
Optymistka Roku 2024, dwukrotna laureatka uczelnianego konkursu „Liderzy dydaktyki” i dumna posiadaczka Kubka Wykładowcy 2025.
Fot. z archiwum M.K.

Maciej Sas: Memy coraz częściej służą do opowiadania świata – ostatnio tego politycznego, jako oręż kampanijny, ale mamy też wielki wysyp memów lekarskich. Przypuściła pani jakąś ofensywę z tym związaną? Zmobilizowała pani pospolite memiarskie ruszenie wśród medyków?

Maria Kmita: Nie (uśmiech). Jak sądzę, bierze się to stąd, że po pierwsze wszyscy jesteśmy pacjentami, czyli pewnego rodzaju memy związane ze szpitalami, z NFZ, z kolejkami do lekarzy, z całym systemem ochrony zdrowia, z sytuacjami na linii lekarz-pacjent mogą być generowane przez pacjentów, których jest zdecydowana większość. No bo kto nie jest pacjentem?

Kto jeszcze nie jest, ten niebawem będzie…

– No właśnie! Na pewno jest tego dużo. Zawsze jest to swego rodzaju krytyka systemu, a jest co krytykować (zawsze było i zawsze będzie…), więc to taki idealny cel. Co więcej, to cel, który w zasadzie łączy i pacjentów, i lekarzy, i studentów medycyny, i wszystkich innych.

Wszyscy skupiamy się wokół jednego wroga, jakim są niedoskonałości systemu? 

– Tak, to nie jest jakaś konkretna osoba, tylko zbiór zasad, reguł finansowania, błędów itd. Jest to więc coś, co łączy cały personel szpitalny i pacjentów. Poza tym są i takie memy, które istnieją od zawsze, czyli pokażą pacjenta (z punktu widzenia lekarza) jako niezbyt rozgarniętego człowieka, który nie rozumie medycznego świata. Lekarz jest w tym przypadku trochę wyżej w hierarchii, bo wie, co tu się dzieje. To są choćby stare, dobrze znane (w nowej formie podane) dowcipy z cyklu „przychodzi baba do lekarza”. To bardzo długi ciąg żartów często mocno absurdalnych. Ale są też stare, powracające żarty na temat lekarzy, pacjentów czy w ogóle medycyny. Poza tym są i takie, które tworzą studenci medycyny, lekarze i inni pracownicy opieki zdrowotnej. To jest taki wewnętrzny humor – ich twórcy mają wgląd w swoje specjalizacje, w to, co robią, w trudy tej pracy i ją w ten sposób opisują. Np. farmaceuci publikują zabawne przejęzyczenia pacjentów, którzy w aptece proszą o „Ekshumisan” czy „mleko Debilon”. Lekarze wielokrotnie wyśmiewają fakt, że najczęstszym pytaniem pacjentów (nawet ciężko chorych) jest „Czy będę mógł dalej pić alkohol?”. Studenci medycyny żartują o tym, czy baza weszła, czy nie.

Mówi pani o tzw. dowcipach branżowych, zrozumiałych głównie w środowisku, z którego wywodzi się ich twórca? 

– Tak. Co jest ciekawe, te branżowe dowcipy mają jeszcze swoje podgrupy, bo na przykład anestezjolodzy mogą się śmiać z jakichś swoich wewnętrznych żartów, których specjaliści innych dziedzin mogą nie rozumieć. Chodzi o to, że aby taki dowcip „złapać”, trzeba mieć jakieś doświadczenie związane z tym, o czym się w nim opowiada – nie tylko wiedzę, ale też jakieś emocje, bo często emocje rodzą właśnie memy, czyli że np. są jakieś porażki, problemy, niedociągnięcia, trudności w różnych relacjach i sytuacjach, więc to jest wykorzystywane, by rzucić nowe światło na dany problem.

lekki czarny humor, który zrozumieją też pacjenci, ale raczej nie będą się z niego śmiać…

To taka forma oswajania tego, co jest trudne do oswojenia? 

– Zdecydowanie, bo humor to jeden z najmocniejszych mechanizmów radzenia sobie ze stresem! Dlatego chętnie go w tym celu wykorzystujemy. Ale też po to, żeby pokazać wyższość nad kimś, czyli lekarze śmiejący się z antyszczepionkowców korzystają z tego, by skrytykować ten ruch, ale też by pokazać, że oni są mądrzejsi, lepsi, stoją po tej właściwej stronie.

Oczywiście, są jakieś też zasady, z których się śmiejemy – jak choćby te obowiązujące w czasie pandemii COVID-u, bo one były czasami naprawdę szokujące i absurdalne, np. zamykanie lasów. Śmialiśmy się też z tego, że co prawda część tych zasad miała sens, ale było ich tak dużo, że człowiek gubił się w ich gąszczu.

Tak naprawdę to śmianie się z siebie czy oswajanie problemów przy użyciu humoru nie jest wyłącznie znakiem naszych czasów, ale dzisiaj jest tego o wiele więcej. Z czego to wynika, bo niektórzy sugerują, że dzisiaj łatwiej się (zwłaszcza ludziom z młodego pokolenia) porozumiewać tymi prostymi formami, jakimi są chociażby memy, wyrażać emocje w sposób prostszy, szybszy. 

– Przede wszystkim dzisiaj każdy może sobie zrobić mema, każdy może też zmodyfikować już te istniejące, każdy może coś narysować, napisać coś śmiesznego – pozwalają na to dostępne cyfrowe narzędzia. Jak sądzę, przez to, że dostęp do nich jest łatwy, mamy do czynienia z takim wysypem memów. Choć oczywiście ludzie śmiali się od zarania z tego, o czym mówimy. Gdy nie było możliwości spisywania takich żartów, był to humor słowny, potem – pisemny. Wydawano nawet książki z żartami o żołnierzach, o lekarzach, o blondynkach, o policjantach itd. No i oczywiście był głupi Jasiu, który chodził do szkoły, zadawał niezbyt mądre pytania nauczycielom. Przez wiele lat była też moda na humor z udziałem Chucka Norrisa, który z powodu podeszłego wieku już chyba w ogóle nie gra w filmach. Większość młodych ludzi pewnie w ogóle nigdy nie oglądała jego filmów, a mimo to aktor przetrwał w memach! Dzięki memom młodsze pokolenie wie na przykład, że Chuck Norris nie je miodu, tylko żuje pszczoły. Utrwalił się jako skamielina, podobnie, jak u nas były prezydent Aleksander Kwaśniewski, który odzyskał życie w memach jako wzorcowy narodowy alkoholik… (uśmiech).

W każdym razie jako abstynent nieortodoksyjny…

– No właśnie – to jest takie przedłużenie życia bohatera memów. One służą do wyrażania emocji w sposób prosty, jasny, czytelny – aż korci człowieka, by w paru słowach jednym obrazkiem w minimalistyczny sposób wyrazić swoje zadowolenie, protest, krytykę czy… chęć obrażenia kogoś. Okazuje się, że jest na to milion prostych sposobów, więc sięga po taką możliwość wielu ludzi. To krąży potem w internecie czasem latami, dzięki czemu zapewnia ogromnie większy zasięg niż wtedy, gdy rozmawiamy ze sobą. Żart słowny możemy przekazać ledwie paru osobom. Dla badaczy humoru, takich jak ja, to niesamowite źródło obserwacji tego, co, w jaki sposób i dlaczego śmieszy ludzi. Jest to też źródło informacji o bieżących wydarzeniach – podane w lekkostrawny sposób.

Często też memy dobitnie pokazują problemy, z którym się zmagamy, bo skoro widzę, że liczba takich dowcipnych obrazków na jakiś temat rośnie lawinowo, to oznacza, że problem jest naprawdę poważny. Tak właśnie było w czasie wspomnianej już pandemii COVID-u. Potem, po opanowaniu sytuacji, ta popularność szybko wygasła.

Wspomniała pani, że poszczególne grupy medyków (oraz innych zawodów) mają swoje żarty, swój zamknięty czasami świat humoru. Czy jest też tak, że lekarze jednej specjalności śmieją się z innych? 

– Naturalnie! Zwykle najbardziej obrywa się ortopedom. Inne specjalności przedstawiają ich (nie wiem, dlaczego…) jako grupę najbardziej nieociosaną, taką, która wykonuje jedynie fizyczną robotę, czyli coś obcina. Ale często jest też tak, że grupa ludzi reprezentująca daną specjalizację trzyma się razem – to dla nich jakaś wspólna tożsamość medyczna: mają swoje żarty, które ich łączą ze sobą, a wykluczają ludzi innych specjalności. Dlatego śmieją się w swoim gronie z innych specjalności, ale już nie ze swojej, bo tę własną swoją uważają za coś poważnego, ważniejszego, którą trzeba szanować bo jest lepsza od innych. To naturalne w każdej grupie zawodowej (uśmiech).

To nie mem, ale autentyk pokazujący hierarchiczność w medycynie

To swego rodzaju paradoks, bo przecież śmianie się z samego siebie (również ze swojej profesji) jest podobno oznaką wysokiego poziomu rozwoju emocjonalnego, dystansu do siebie. 

– Na pewno śmianie się z samego siebie pokazuje, że ktoś ma dystans do siebie, nie bierze siebie zbyt poważnie. I to jest bardzo atrakcyjne, o ile ta osoba nie przesadza. Bo jeżeli ktoś cały czas śmieje się tylko sam z siebie, może się stać w towarzystwie ofiarą, bo przecież zaprasza do tego, by wszyscy się z niego śmiali. Poza tym badania pokazują, że jeżeli ktoś się cały czas z siebie śmieje, żeby innych rozbawić swoim kosztem, może się czuć z tym źle.

W czym tkwi problem?

– Takie postępowanie może wywoływać u niego negatywne emocje, no bo obniża swój autorytet, swoją pozycję w danej grupie. Dlatego tak ważne jest, by żartować z bardzo wielu różnych rzeczy na bardzo różne sposoby. Zresztą, gdy ktoś jest nieustannie sarkastyczny, można powiedzieć o nim, że jest zgorzkniały, bo nie umie przejść na inny rodzaj humoru.

Prowadzi pani zajęcia, w trakcie których studenci medycyny analizują  memy. Słyszałem też, że studenci medycyny mają swoje prywatne grupy na Facebooku z żartami medycznymi. Czemu to służy i w jaki sposób przyszli lekarze podchodzą do takich zajęć? 

– Studenci mają na Facebooku stronę, tam tworzą własne memy, które są dostępne tylko dla studentów i to wyłącznie z tego konkretnego kierunku. To (przyzna pan) bardzo ciekawe, że gdy te żarty krążą tylko między nimi, łatwiej o ich zrozumienie. Natomiast na zajęciach analizujemy humor medyczny, który jest dostępny w sieci, ale też ten tworzony przez studentów. Wszystko po to, by pokazać, na czym polega ten humor, skąd się bierze i czemu może służyć. Czarny humor w medycynie ma swój sens, swoje uzasadnienie, dlatego że to jest znakomity sposób na wprowadzenie tzw. ulgi, na odstresowanie się w trudnych sytuacjach.

Na oswojenie potwora stresu?

– To też, ale rzecz w tym głównie, że kiedy zmagamy się z trudnymi sytuacjami, gdy je obśmiejemy, automatycznie je pomniejszamy, minimalizujemy, łatwiej sobie z nimi poradzić, patrzymy na problem z nowej perspektywy. Co więcej, dzięki temu, że jest to grupowe śmianie się, wokół tego tworzy się jakaś tożsamość grupowa, czyli lekarze śmiejący się z pacjentów solidaryzują się niejako w tym, że pacjenci pewne rzeczy robią kiepsko albo nie robią ich w ogóle. Częstym celem żartów lekarzy są pacjenci, którzy nie wypełniają ich zaleceń, którzy wiedzą lepiej, którzy są przemądrzali albo którzy po prostu z głupoty wyrządzają sobie szkodę, wiedząc, jak wielkie to ryzyko dla zdrowia. Przy okazji w ogóle nie biorą pod uwagę tego, że ktoś inny, chcąc im pomóc, będzie musiał się naprawdę napracować.

Tak jest też np. z palaczami, alkoholikami, ludźmi, którzy nie dbają o higienę, którzy zaniedbują leczenie, bo nie biorą zaleconych tabletek itd. Oni najczęściej stają się celem lekarskich żartów, bo w sposób oczywisty utrudniają im życie (sobie zresztą też). Brzydko mówiąc, sami się proszą o kłopoty…

A czy zna pani lekarzy albo przedstawicieli innych zawodów medycznych, którzy np. kolekcjonują lekarskie żarty? 

– Jest taka świetna strona na Instagramie „Uniwersytet Memiczny” (nawiązująca w oczywisty sposób do uniwersytetu medycznego) inspirowana życiem studentów medycyny, pracowników przychodni, szpitali. Tam celem żartów czasami jest system opieki zdrowotnej, czasami to pacjent, czasami jeszcze coś innego.

Ale z tym dowcipkowaniem na tematy medyczne jest pewna trudność: kiedy student medycyny powoli staje się lekarzem, coraz mniej śmieje się z samego siebie. Gdy staje się pełnoprawnym lekarzem, zaczyna w pełni reprezentować swoją grupę zawodową, często woli bronić lekarzy, a śmiać się  głównie z pacjentów. Później z kolei jest tak, że lekarze śmieją się z innych specjalizacji. Wielu medyków znowu zaczyna się śmiać z siebie, gdy nabiorą doświadczenia, a wraz z nim – pokory. Natomiast studenci medycyny żartują z samych siebie, bo oni są na początku tej drogi, są bardzo teoretyczni. Początkowo są w zasadzie na równi z pacjentem, więc z pacjentów się jeszcze nie śmieją. Trzeba swoje odczekać, przeżyć, doświadczyć, żeby mieć coś do powiedzenia. No i dopiero jako młody lekarz jest wtłaczany w to hermetyczne środowisko….

…i uczony, że lekarz to poważny zawód…

– …tak, więc kiedy np. inni lekarze dopuszczą go do tego medycznego humoru, to jest to pewnego rodzaju akceptacja, wdrożenie do świata medycznego: jesteś jednym z nas, więc teraz możesz się już śmiać z pacjentów. No ale na początku nie za bardzo może, bo przecież jeszcze nikogo nie zbadał, nikomu nie wystawił diagnozy, nie ma na koncie żadnej procedury medycznej, więc nie zyskał jeszcze prawa, by żartować na równi z innymi, bardziej doświadczonymi lekarzami.

 

 

 

 

 

 

Fot. z archiwum M.K.

Zaloguj się

Zapomniałeś hasła?